Dzieci, które odnajdują ojców
MONIKA KRÓL • dawno temuObaj mają swoje ukochane kobiety. Obaj mają też dzieci. Teraz można powiedzieć, iż nie ma w tym nic niezwykłego. Otóż niezwykłość jest ukryta pod powierzchnią. Te dzieci odnalazły nowych ojców po czasie ogromnego zamętu i zawieruchy w ich własnych małych istnieniach. Te dzieci są teraz uśmiechnięte i przytulone do swoich tatusiów, wpatrzone w nich, jak w obrazy z lepszego świata.
Cieszę się, ponieważ wydarzenia wczorajszego dnia pozwoliły mi przyjrzeć się pewnemu zjawisku bliżej. Nigdy wcześniej temu zagadnieniu nie poświęcałam większej uwagi, ponieważ osoby, o których chcę napisać, znam od dawna. Stąd też wybory życiowe, jakich dokonały, były dla mnie czymś naturalnym.
Obu znam od zawsze. Razem się wychowywaliśmy i razem spędzaliśmy dzieciństwo w piaskownicy. Z pasją oddawaliśmy się dziecięcym wybrykom. Ja z tego towarzystwa byłam najmłodsza i zawsze traktowana z lekkim przymrużeniem oka. Czasem musiałam ich prosić, żeby pozwolili mi przebywać w swoim chłopięcym świecie. Wielokrotnie przechodziłam testy wytrzymałości, aby udowodnić im, że ja mała, niezdarna dziewczynka mimo wszystko mogę należeć do ich paczki. Wzrastaliśmy na tym samym podwórku i pewnie dlatego nasze losy jakoś się wielokrotnie splatały. Różne to były sploty. Czasem miejsce miały burzliwe kłótnie i awantury, a zaraz potem w pełnej komitywie kontynuowaliśmy wspólnie podjęte działania. Gdy zabawy w strzelanie, karbid czy budowanie samochodów z desek przestały być dla nas atrakcyjną formą spędzania czasu, nasze relacje stały się bardziej stateczne.
Stateczność polegała na tym, iż rodzice już nie musieli się obawiać, że przetniemy siatkę, żeby opuszczać bezszelestnie przestrzeń podwórka w poszukiwaniu atrakcji na zewnątrz. Siadaliśmy na ławce i gadaliśmy, dopóki nie zapadła ciemna noc, a nad nami ktoś nie pozapalał wszystkich gwiazd. Różne to były rozmowy. W głównej mierze składały się z pytań, na które próbowaliśmy wspólnie znaleźć odpowiedzi. Każde z nas miało inne wyobrażenia na temat swojego życia w przyszłości. Każde z nas miało inne marzenia i wyznaczone gdzieś w sercu cele.
Dziś po wielu latach od czasów podwórkowych rozmów nadal utrzymujemy kontakty. Nasze obecne pogawędki nie są może aż tak nasycone głębokimi rozważaniami, jak za dawnych dobrych czasów, ale nadal bardzo swojskie i szczere. Co ciekawe, byłam jedyną dziewczyną w tym towarzystwie, tak scaloną z męską paczką, że aż naturalnie oswojoną. Nigdy między nami nie było jakiś typowo męsko–damskich konfliktów. Traktowali mnie jak równą sobie może dlatego, że pomyślnie zdawałam wszystkie testy, jakie mi zadali. Dzięki temu dziś mogę z nimi swobodnie rozmawiać ze świadomością, że jestem kobietą, która zna ich od dawna w kumpelski sposób. Znam ich w pewnym zawadiackim sensie mojego własnego ja.
Pamięć wspólnie spędzonych lat sprawia, że dziś jest między nami jakaś nierozerwalna nić porozumienia. Nie widać jej może na pierwszy rzut oka, ale żyje w nas jako rzeka wspólnych wspomnień. Niekiedy ciepłych, niekiedy nawet tragicznych. Widujemy się z różną częstotliwością, ale wczorajszy dzień sprawił mi niespodziankę, ponieważ przez przypadek spotkaliśmy się wszyscy na tym samym podwórku z dzieciństwa. Nie bawiliśmy się w piaskownicy, ponieważ wszyscy przez te lata się po prostu zestarzeliśmy (nazywając rzecz po imieniu). Tak, jesteśmy dorośli i każde z nas radzi sobie w tym dorosłym życiu, jak potrafi najlepiej. Odkryłam jednak fakt, na który wcześniej nie zwróciłam uwagi. Przeoczyłam go, ponieważ opisywani osobnicy są przeze mnie traktowani jak przyjaciele, a nie członkowie męskiego rodu. Dla mnie po prostu ta ich męskość do wczoraj nie była dostrzegalna w sposób tak wyraźny. Traktują mnie niezmiennie jak swoją młodszą kumpelkę i nadal potrafią zrobić mi głupi kawał i zaśmiewać się z tego do łez.
Nieopodal natomiast są matki, które z różnych powodów zostały porzucone przez biologicznego ojca ich dzieci.
Po ostatnich wydarzeniach w moim własnym życiu powstał w mojej głowie (przyznaję się bez bicia) niezbyt pochlebny obraz mężczyzny. Dziś okazało się jednak, że mój własny ból zaciemnił mi obraz i niesprawiedliwie zaczęłam generalizować.
Dwóch ojców i dwoje dzieci. Jeden stał się ojcem ślicznej dziewczynki o blond włosach, a drugi ojcem chłopca z przesympatycznym uśmiechem. Stali się ojcami z pełną odpowiedzialnością swojej decyzji. Obaj otrzymali od losu dzieci już w pewnym sensie ukształtowane; dzieci, które już się zawiodły na najbliższej sobie osobie — ich prawdziwym ojcu. Te maleństwa na samym wstępie swojego życia otrzymały niezłą porcję zawodu, co musiało być tym gorszym przeżyciem, że nikt ich na to nie przygotował. Boją się zostawać same, bo to odnalezione ciepło znowu w sposób nieoczekiwany może zniknąć z ich życia. Wiele pracy i cierpliwości potrzeba, żeby te dzieciaki uwierzyły, że mogą kogoś znowu obdarzyć zaufaniem.
Spędzając miło czas z moimi przyjaciółmi z podwórka dostrzegłam w nich prawdziwych mężczyzn. Stali się ojcami z wyboru — podjęli decyzję, którą całym sercem podtrzymują. Obaj moszczą teraz gniazdka dla swoich rodzin i radość, jaką im to daje, jest wręcz zaraźliwa. Miałam okazję oglądać nowe okna i projekt kuchni oraz pokój dziecięcy, w którym chłopiec o przesympatycznym uśmiechu pokazywał mi swoje zabawki. Z rozbrajającą szczerością tłumaczył mi też, że sam nie potrafi sobie jeszcze ścielić łóżeczka, więc pomagają mu w tym rodzice. Zaraz po tej naszej konwersacji widzę, jak mój przyjaciel z podwórka przechodząc obok chłopca o przesympatycznym uśmiechu głaszcze go czule po zwichrzonych włosach.
Jestem daleka od wynoszenia pod niebiosa moich przyjaciół tylko dlatego, że podjęli trud bycia w takim, a nie innym związku. Są ludźmi i każdy z nich ma swoje wady. Cieszę się jednak, że emanuje z nich to, co w człowieku najważniejsze — ciepło i miłość, którymi obdarowują swoje kobiety i ich maleństwa. W pewnej chwili, obserwując chłopca z przesympatycznym uśmiechem złapałam się na tym, że dostrzegam w maluchu podobieństwo do odnalezionego tatusia. Podobne gesty, podobne uśmiechy, podobne spojrzenia. Tak, wiem, chciałam widzieć to podobieństwo. Ale one nie jest złudzeniem; myślę, że ten maluch ma teraz w życiu kogoś, na kim chce się wzorować i kto mu imponuje, więc — można by rzec — naturalnie przybiera gesty i miny swojego nowego tatę. Chłopiec otrzymał od losu kolejną szansę na ciepły, pełny dom i stara się uczestniczyć, jak najlepiej potrafi, w jego tworzeniu.
Zauważyłam pewne podobieństwo w zachowaniu obojga dzieci. Zarówno dziewczynka jak i chłopiec otwarcie lgną do swoich męskich ideałów, ale gdzieś pod tym ogromnym pragnieniem ciepła i kontaktu czai się niespotykana czujność. Czujność, którą charakteryzować mógłby się ktoś czekający podświadomie na kolejny cios. Miałam wrażenie, że dzieciakom bez ich woli i chęci została wpojona zasada ograniczonego zaufania. Z jednej strony dziecięca spontaniczność i otwartość każe im akceptować tego mężczyznę, który wziął na siebie radości i obowiązki wynikające z ojcostwa, a z drugiej strony wspomnienie straty i bólu zatrzymuje je nieoczekiwanie w miejscu.
Ojcostwo i macierzyństwo to niezwykłe wyzwania. Jest ono tym większe, jeżeli otrzymujesz w darze małą istotkę, która patrzy na ciebie oczami nie tylko dziecka, ale i czujnego obserwatora. Wtedy łatwiej o potknięcie, gdyż do adoptowanego dziecka podchodzisz w sposób mniej naturalny niż do takiego, które znasz od urodzenia: np. zaserwujesz na śniadanie płatki z mlekiem, które okażą się znienawidzoną potrawą malucha. Stając się rodzicem kilkulatka uczysz się siebie w roli rodzica oraz dziecka w roli dziecka.
Nie wiem jak oni czują się w roli tatusiów, nie umiem im zajrzeć do głów. Wiem natomiast, że to, czego byłam świadkiem wczoraj, bardzo mnie podbudowało, natchnęło wiarą w nich i w ludzi w ogóle. Cieszę się z ich szczęścia. Cieszę się z ich dzieci. Cieszę się z ich kobiet i jestem pełna podziwu też dla nich. Podziwiam je za to, że walczą o normalność dla swoich dzieci i wraz z tymi mężczyznami budują coś, co unikalne i przepiękne. Oczywiście nie zawsze jest tak pięknie i kolorowo, ale widać od razu, że dzieci są w tych związkach naprawdę ważne.
Siedzieliśmy sobie, a moi przyjaciele opowiadali swoim kobietom, jakie kawały w przeszłości potrafiliśmy sobie nawzajem robić. Śmiali się z mojej naiwności, która czyniła mnie łatwym obiektem żartów. Śmiech, który był mi tak potrzebny, znowu pojawił się w moim życiu. Podczas tej wesołej pogawędki dowiedziałam się, że poprzedniego dnia jeden z moich przyjaciół udawał w dużym sklepie osobę pozbawioną rozumu. Bełkocząc, próbował wręczyć wszystkim przechodzącym kilogram cukru. Zakupy skończyły się awanturą, ponieważ On jest nieodpowiedzialny i zachowuje się jak idiota. Następnego dnia On jedzie po nią do pracy po tym, jak cały dzień spędził z chłopcem o przesympatycznym uśmiechu. Wsiadają razem do samochodu: jeden duży, drugi mały — jadą po mamę do pracy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze