Syndrom pustego gniazda
PAULINA ŚWIGOŃ • dawno temuKahlil Gibran pisał: Dzieci wasze nie waszymi są dziećmi (…) przez was lecz nie z was pochodzą i chociaż są z wami, nie do was należą… Odejście dziecka z domu to dla rodziców problem, traumatyczne przeżycie, z którym nie mogą się uporać. Głównie matki czują się opuszczone. Czy po wychowaniu, wykształceniu dzieci kończy się rola rodziców?
Kahlil Gibran pisał: Dzieci wasze nie waszymi są dziećmi (…) przez was lecz nie z was pochodzą i chociaż są z wami, nie do was należą… Odejście dziecka z domu to dla rodziców problem, traumatyczne przeżycie, z którym nie mogą się uporać. Głównie matki czują się opuszczone. Czy po wychowaniu, wykształceniu dzieci kończy się rola rodziców?
Jolanta (47 lat, Skoczów, historyk sztuki):
— Jestem nieszczęśliwa. Nie potrafię się uśmiechać, nic mnie nie cieszy. Wszystko zaczęło się, gdy mój syn — Daniel poznał Anię. Wiem, że kiedy w życiu naszych pociech pojawia się miłość my — rodzice przestajemy być dla nich najważniejsi. Anka to przesympatyczna kobieta, zawsze uśmiechnięta, bardzo miła, ułożona, pochodzi z dobrego domu. Jest wykształcona, a do tego ładna. Zatem powinnam się cieszyć, że właśnie z nią mój syn postanowił spędzić resztę życia. Nie potrafię jednak odnaleźć się w tej nowej sytuacji. Jeszcze przed ślubem młodzi wynajęli mieszkanie, blisko mnie, ale co z tego? Kiedy Daniel pakował swoje rzeczy pękało mi serce. Siedziałam w kuchni i płakałam, oczywiście tak, żeby nie widział. Czułam się tak, jakby ktoś mi go odbierał. Szczęście mojego dziecka jest dla mnie najważniejsze, ale kiedy opuścił rodzinny dom, poczułam się niepotrzebna. Potrafię przesiadywać w jego pustym pokoju i rozpamiętywać stare czasy. Pustkę w mieszkaniu potęguje fakt, że jestem zupełnie sama! Mąż zmarł, kiedy Daniel miał 12 lat, a rok przed ślubem syna nasz pies wpadł pod samochód. Zawsze byłam zdania, że młodzi ludzie powinni mieszkać sami, ale teraz chciałabym mieć ich za ścianą. Przecież taż mogłabym im pomóc, gotowałbym im obiady, potem zajęłabym się dziećmi… ale nie chcę się narzucać.
Teresa (45 lat, Ustroń, pracuje dorywczo):
— Mam jedną córkę, która postanowiła, że po obronie pracy licencjackiej wyjedzie za granicę. Kolega załatwił jej podobno etat w jakimś motelu pod Londynem — nie podoba mi się to. Nie wiem dokładnie, na czym jej praca tam ma polegać, w każdym razie boję się o nią i nie chcę zostać sama. Mój mąż także jest w ciągłych rozjazdach (jest kierowcą tira), w domu pojawia się na 3 tygodnie, potem znowu rusza w trasę na kolejne 2 miesiące: Włochy, Francja, Austria. Jest młodszy ode mnie, więc trochę inaczej patrzy na życie, uważa, że popadam w paranoję i mam dać dziecku w końcu dorosnąć.
Córka o niczym innym nie potrafi już ze mną rozmawiać, tylko o swojej wyprowadzce. Kiedy jej oświadczyłam, że nie pochwalam jej wyjazdu, że będę bardzo tęsknić, powiedziała mi prosto w oczy, że jestem egoistką. Może i jest w tym trochę racji, ale przeraża mnie myśl, że obudzę się któregoś dnia w pustym mieszkaniu, że jedyny głos jaki usłyszę, to będzie echo. Co będę robić? Dla kogo gotować? Na kogo czekać z obiadem? Moja siostra tłumaczy mi, że to będzie najlepszy okres w moim życiu, że jako matka spełniłam już swój obowiązek i mam wypuścić Magdę spod tego ochronnego klosza, który otaczał ją od chwili, w której przyszła na świat. Nie potrafię!
Danuta (53 lata, Warszawa, ekonomistka, gospodyni domowa):
— Syndrom opuszczonego gniazda mnie nie dotyczy! Wydałam na ten świat troje dzieci, niańczyłam, odchowałam, posłałam na studia. Zrobiłam to sama, bo mąż 13 lat temu, aby poprawić naszą sytuację finansową, wyjechał do Stanów i tyle go widziałam. Rozwód przeżywałam dość ciężko, ale pozbierałam się i ze wszystkim świetnie dawałam sobie radę. Jestem z siebie bardzo dumna. Mam dobre dzieciaki, skończyły studia, dobrze zarabiają. Tylko najmłodsza córka mieszka w Warszawie, Adam z żoną przebywa aktualnie w Szkocji, a Kasia w Krakowie rozkręca jakiś swój mały biznes. A ja? Ja mieszkam sama z dwoma kotami, mam przyjaciół, z którymi często wychodzę do teatru, czasem wyjeżdżamy gdzieś na weekend. Dzieci dzwonią średnio raz na dwa tygodnie sprawdzić, czy żyję i jak funkcjonuję. Czy tęsknię? No pewnie, że tęsknię, bo to moje dzieci, ale uważam, że w życiu zrobiłam już swoje, teraz muszą radzić sobie sami. Ja także.
Maria (46 lat, Wodzisław, ekspedientka):
— 17 lat temu zwiałam od męża alkoholika. Od tamtej pory, razem z dziećmi (synem i córką) mieszkałam u moich rodziców. Po śmierci ojca razem z mamą starałyśmy się zapewnić Dawidowi i Anusi wszystko, i z perspektywy czasu muszę stwierdzić, że udało nam się to.
W domu nigdy niczego nie brakowało — począwszy od jedzenia różnych smakołyków, przez lalki, rowerki, na wakacyjnych wyjazdach kończąc. W zeszłym roku zmarła moja mama. W domu zrobiło się pusto, sama nie potrafiłam odbudować tej atmosfery. Ludzie przestali nas odwiedzać, chyba dlatego, że to właśnie mama była taką duszą towarzystwa, była lubiana i szanowana. We wrześniu Anulka dostała się na dzienne studia i wyjechała do Poznania. Straciłam córkę i przyjaciółkę. Jakby tego było mało, Dawid także postanowił ruszyć w świat. W ich szkole organizują często różne wymiany, a z racji tego, że syn jest wzorowym uczniem, na liście osób mogących skorzystać z wyjazdu (i to na 5 miesięcy) do Hiszpanii znalazł się jako pierwszy. Próbowałam wybić mu to z głowy, tłumaczyłam, ale bez skutku. Może i jestem wyrodną matką… ale nie chcę zostać sama.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze