Boga prawdopodobnie nie ma
BARBARA KAŹMIERCZAK • dawno temuDzień jak co dzień. Wstajesz rano, myjesz się, ubierasz, coś jesz i wychodzisz do szkoły czy pracy. Czekasz na przystanku na swój autobus, który dopełniając rutyny ma zawieźć cię na miejsce. Już wyjeżdża zza zakrętu i zaraz się zatrzyma. Przyglądasz mu się, reklamę szynki i papierosów zastąpiło hasło: Boga prawdopodobnie nie ma. Przestań się martwić i zacznij żyć.
Dzień jak co dzień. Wstajesz rano, myjesz się, ubierasz, coś jesz i wychodzisz do szkoły czy pracy. Czekasz na przystanku na swój autobus, który dopełniając rutyny ma zawieźć cię na miejsce. Już wyjeżdża zza zakrętu i zaraz się zatrzyma. Przyglądasz mu się — reklamę szynki i papierosów zastąpiło hasło: Boga prawdopodobnie nie ma. Przestań się martwić i zacznij żyć. Wsiadasz i myślisz: No to będzie awantura; w skrajnych przypadkach rezygnujesz z przewozu czyniąc wcześniej znak krzyża.
Taka akcja miała miejsce w styczniu w Londynie. Zapoczątkowała ją dziennikarka, która chciała zademonstrować sprzeciw wobec plakatów chrześcijańskich takich jak: Jezus Cię zbawi, albo Czy Syn Człowieczy zastanie wiarę na Ziemi, gdy przyjdzie? Okazało się, że niemal każdy, jeśli dysponuje odpowiednią gotówką, jest w stanie na dwa tygodnie wykupić powierzchnię na środkach miejskiej komunikacji. Efektem tego była rzeczona kampania Boga prawdopodobnie nie ma, która ze względu na swój nowatorski charakter i kontrowersyjny temat, wszczęła dyskusję. W każdym razie na pewno w kraju nad Wisłą.
Księża i katoliccy publicyści różnie podchodzili do tematu. Byli tacy, którzy to zdarzenie paradoksalnie uznali za dobry powód do refleksji nad Bogiem i jakością wiary każdego człowieka, zwracając uwagę na użycie wyrazu „prawdopodobnie”. Taki ton rozmowy — moim zdaniem - jest o wiele lepszy i mądrzejszy niż obraz zacietrzewionego komentatora w sutannie, ubolewającego nad postępującym zepsuciem, jakie niesie nam kultura Zachodnia i pustym, bezwartościowym życiem prowadzonym przez ateistów, utożsamianych w jego oczach z nihilistami. Od razu nasuwa mi się pytanie: czy tego typu akcja byłaby możliwa w Polsce?
Teoretycznie tak. Prawo nie zabrania. Z drugiej strony w kodeksie karnym jest przepis o obrazie uczuć religijnych. A jak wiadomo tolerancję ludzie mają różną, jednych obraża billboard reklamujący ubrania z modlącą się nastolatką, a inny złożyłby doniesienie w prokuraturze dopiero, gdyby ktoś wszedł do kościoła, otworzył tabernakulum, wysypał hostie na ołtarzu i je podeptał.
Załóżmy, że mamy ludzi o zdeklarowanych poglądach ateistycznych, którzy mogą wyłożyć pieniądze na taką kampanię. Jakaż agencja podjęłaby się takiego zadania? W kraju, w którym urodził się papież Jan Paweł II, gdzie przez tydzień po jego śmierci nie można było pójść do kina albo obejrzeć w telewizji czegoś innego, prócz programów wspominających zmarłego; w kraju, w którym jest podobno 95 procent katolików, choć w części niepraktykujących, religia jest przedmiotem, na który jest się zapisanym odgórnie, a rekolekcje powodują trzydniową przerwę w prowadzeniu zajęć? Gdyby takie plakaty zajęły przestrzeń miejską, myślę, że byłby to temat numer jeden we wszystkich serwisach informacyjnych, do wieczornych programów publicystycznych zaproszeni byliby politycy o jasno zdeklarowanych poglądach, zarówno prawicowych jak i lewicowych, dalej jakiś ksiądz i ateista. Może ze świata artystów, ale lepiej z jakiejś ateistycznej i antyklerykalnej organizacji.
Ze ściągniętych krawatem lub koloratką gardeł wydobywały się wzajemne oskarżenia, w toku dyskusji przechodzące w coraz mniej merytoryczne, ze względu na trudny przedmiot dyskusji – uczucia i wiarę. Emocje brałyby górę, być może doszłoby do rękoczynów, a już na pewno do nieprzystających okolicznościom wyzwisk. W przerwie pokazano by relację na żywo z wiecu niezadowolenia połączonego ze zrywaniem owych plakatów czy też oblewania ich farbą, następnie relację z zamieszek wywołanych przez spotkanie się przeciwstawnych racji. Jedni mówiliby o obrazie uczuć religijnych, odwracaniu się od tysiącletniej kultury, laicyzacji i zepsuciu. Drudzy o ograniczaniu wolności, prawie do własnych poglądów i dyskryminacji. Nikt nikogo oczywiście nie przekona, a wszystko skończy się jak zwykle, czyli nijak.
Ksiądz mówiłby o tym, że ateiści nie widzą jakościowej różnicy między zwierzętami i ludźmi, że nie znają takich uczuć jak miłość, wierność i odpowiedzialność, bo nie kierują się żadnymi prawami moralnymi. A poza tym całym swoim jestestwem reprezentują pustkę i brak zasad. Ich życie jest bezcelowe. Ateista wyjaśniałby, że on nie reprezentuje pustki, a racjonalność, że jest jednostką myślącą, ponieważ nie przyjmuje gotowych recept, jak np. przykazania. Że badania socjologiczne nie wykazały zaniku moralności u osób niewierzących i da za przykład Czechy i Estonię, gdzie odsetek praktykujących sięga 20 procent. A zakończyłby ryzykownie, że ateistami się rodzimy, dopiero w procesie socjalizacji stajemy się religijni. Ewentualnie wspomniałby o karze śmierci, której zdecydowanie częściej domagają się środowiska związane z Kościołem i gdzie tu miejsce na przykazanie: Nie zabijaj? Czerwony ze złości polityk prawicowy mógłby wkroczyć do akcji kwestią o „cywilizacji śmierci”, czyli prawie do aborcji i eutanazji. Na ulice wyszliby jeszcze „wszechpolacy” w pogoni za manifestującymi gejami i lesbijkami. Oni również poczuwają się do wzięcia udziału w ogólnonarodowej wrzawie, której celem jest „oby moje było na wierzchu”. Lewicowcy ubolewaliby nad dużą ilością świąt, w większości kościelnych, dyktujących wolne dni w kalendarzu, przez które gospodarka państwa nieustannie cierpi. Mógłby wspomnieć jeszcze o sprawie zawieszonego krzyża w sali sejmowej świeckiego, przecież, państwa. A ateista mógłby odpalić granat — pedofilia w Kościele — lub zwracając się do księdza zapytać, dlaczego gdy żołnierze zabijają na wojnie, dostają rozgrzeszenie, a gdy kobieta zajdzie w niechcianą ciążę i usunie, go nie dostanie. Zapewne żaden z gości nie chciałby podać ręki reprezentantowi przeciwnych ideałów.
Być może do programu śniadaniowego byłaby zaproszona artystka Dorota Nieznalska, która została uznana za winną obrazy uczuć religijnych dwóch członków LPR za swoją instalację „Pasja” przedstawiającą zdjęcie penisa na tle krzyża (dodam, że greckiego równoramiennego, a nie łacińskiego tradycyjnego dla katolików) i film przedstawiający ćwiczącego na siłowni mężczyznę. Artystka wyraziłaby żal nad zaściankowością i ignorancją zarówno sądu jak i ludzi, którzy ukamienowali ją nawet nie zastanawiając się cóż ta instalacja może znaczyć, a według autorki służyła ona podkreśleniu wciąż panującego patriarchatu w naszej kulturze. Być może naczelny miesięcznika „Machina” będzie musiał jeszcze raz opowiedzieć, dlaczego trzy lata temu na okładce pisma pozwolił umieścić Matkę Boską Częstochowską z twarzą Madonny, a twórcy kampanii „Tiszerty dla wolności” przyznać ile osób kupiło koszulkę z napisem: Nie płakałem po papieżu.
Moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna twoja. Wszystko fajnie, ale w teorii, bo gdzie wolność słowa, skoro chcąc zakomunikować o swoich mniej popularnych poglądach, ściągam na siebie ostracyzm. Mam się nie wychylać, bo większość mnie zmiażdży? Albo prowadzić nieustające wojny, z których wyniknie jedynie to, że każda ze stron jeszcze bardziej będzie pewna swojego stanowiska. No to może nałożyć tabu na wszelkie publiczne manifestowanie swoich poglądów religijnych czy też antyreligijnych? Mniej krytykować, starać się zrozumieć i pilnować swojego nosa. Amen.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze