Najgroźniejszy z demonów
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuDemon nie jest rogatym potworem mieszkającym w grobie, ani upiorem, który nawiedza nas nocą. To urokliwa, bezrozumna siła, która może nas zniszczyć, jeśli pozwolimy sobie na zbytnią zażyłość. Wbrew przodkom, demona nie można odpędzić ani krzyżem, ani modlitwą, jest bowiem ślepy i głuchy. Naszymi sojusznikami są wola i najbliżsi. Jakie znamy demony? A który z nich jest najgroźniejszy?
Jeszcze niedawno, ludzie wierzyli w demony. Zapytajcie swoich babć, jeśli mi nie wierzycie.
Zgodnie z wyobrażeniami ludowymi, każdy demon odpowiadał za jakąś dziedzinę życia. Jeden mieszkał w butelce, inny kwasił mleko, jeszcze inny kusił młodych mężczyzn przybierając postać sukkuba. Podczas pierwszej wojny światowej żołnierze widywali upiorne armie, toczące zmagania pod burzowym niebem. I tak dalej, i tak dalej.
Nasze nowoczesne, oświecone społeczeństwo sięgnęło po szkiełko, popatrzyło uważnie i stwierdziło, że żadnych demonów nie ma. Prababcie to zabobonne idiotki, tak powiedzieli. Oczywiście uważam inaczej i będę bronił istnienia demonów do upadłego.
Za najpopularniejszego demona uznaję wódę, czy mówiąc szerzej, używki. Piszę tutaj nieco wbrew sobie, albowiem wypiłem swoje i wiele zawdzięczam alkoholowi. Serio. Wiem jednak, że nie zawsze jest tak różowo. Znam dwudziestolatków, którzy mają za sobą nowoczesny egzorcyzm, zwany również terapią i nieustannie muszą walczyć z popędem do butelczyny. Jeden z moich przyjaciół wypijał dzień w dzień półtora litra czystej i jeszcze chodził niedopity. Teraz z trudem odgruzowuje swoje życie. Wypada mi się cieszyć z faktu, że popijam dwudziesty rok bez żadnych konsekwencji.
Wóda, jak każdy demon, musi natrafić na podatny grunt. Jak wytłumaczyć fakt, że dwóch gości w tym samym czasie sięga po kieliszek, jeden popija sobie spokojnie, a drugi natychmiast się stacza? Nie potrafię tego stwierdzić i jestem skłonny uwierzyć w to, co terapeuci opowiadają o uzależnieniu jako chorobie niezawinionej, wrodzonej. Ja miałem szczęście, wyciągnąłem dobrą kartę z genetycznej puli, ale nie o każdym można to powiedzieć. Istnieje też niebezpieczeństwo, że mylę się jak zwykle i odszczekam te słowa gdzieś pod mostem, żebrząc o parę złotych na wino.
Demonem zupełnie dla mnie niepojętym jest hazard. Doskonale rozpoznaję ścieżki prowadzące do głębokiego zakochania się w alkoholu. Ale, mili moi, co fajnego jest w ruletce albo kartach? Nie lepiej już grać na giełdzie? Siła, pchająca nieszczęśnika do hazardu, pozostaje dla mnie niepojęta.
Widziałem w życiu wiele smutnych rzeczy, ale pewien obraz szczególnie utkwił w mojej pamięci. Spacerowałem sobie późnym wieczorem przez Las Vegas i kusiło mnie nawet, żeby zagrać. No, Vegas to jest coś, myślałem, rozważając wstąpienie do kasyna. Uznałem jednak, że musiałbym mieć przynajmniej sto tysięcy dolców na rozfukanie, z mniejszą sumą zwyczajnie wstyd pchać się do ruletki. Zawędrowałem jednak do pomieszczenia rozmiarów hipermarketu. Moim oczom ukazały się długie rzędy jednorękich bandytów. Zajęta była jedna trzecia, głównie przez zaniedbane kobiety koło czterdziestki. Wszystkie takie same, każda z papierochem i drinkiem, wykonywała jednostajny ruch machnięcia wajchą. W ich oczach nie było żadnej nadziei. Właściwie niczego nie było. Miałem wrażenie, że spoglądam na wydmuszki po człowieku. Coś przerażającego.
Hazard, tak na zdrowy rozum, wydaje mi się niebezpieczniejszy od używek. Fakt, nie niszczy wątroby i nie rozrywa serca. Mógłbym wykupić cały bar w knajpie naprzeciwko i zostałoby mi sporo w kieszeni. Oszczędności całego życia przetracę przy ruletce w jeden wieczór.
Nim wymienię tego najważniejszego, najstraszliwszego z demonów, pozwolę sobie sypnąć demonicznym drobiazgiem. Weźmy taki pracoholizm, czyli poświęcanie całych dni na zajęcia związane z wykonywanym zawodem tylko po to, aby uciec przed światem. Warto wymienić fiksację na punkcie partnera, dziecka, rodziców, religijną szajbę lub odjazd w kierunku jakiejś radykalnej idei. Właściwie mógłbym zapełnić cały internet podobnymi przykładami. Wszystko, co nas otacza może zmienić się w demona. Wyrosną zęby i błoniaste skrzydła. Przegwizdane.
Najstraszliwszym demonem jest tak zwana płeć, osobnicy atrakcyjni pod względem seksualnym. Jako facet mógłbym napisać wprost, chodzi o baby. Tak, właśnie o was mowa, panienki. Co też kobieta potrafi zrobić z facetem, jak go omotać, wykręcić na lewą stronę! A gość jeszcze się cieszy. Jeśli mi nie wierzycie, spójrzcie proszę w maślane oczy premiera Marcinkiewicza. Powiedzą wam to i owo. Jestem przekonany, że działa to w drugą stronę. Mało to kobiet potraciło głowę dla zawodowych uwodzicieli?
Demon ten jest najstraszniejszy, ponieważ do walki z nim stajemy całkiem sami. Gdybym, pijąc nałogowo zechciał odstawić butelczynę, natychmiast zyskam wsparcie w rodzinnie i większości przyjaciół, wyłączywszy tych od kieliszka. Podobni sojusznicy pomogą mi w ucieczce z kasyna.
Przywołajmy teraz starego znajomego, Kazia. Kaziu tkwi w związku, emocjonalnie i seksualnie satysfakcjonującym. Niemniej, nieustannie nosi go. Ogląda się za spódniczkami. Ma ochotę coś skubnąć. Kwiatów by nazrywał. Nazywajcie to, jak chcecie.
Gdyby Kazio pił i przyszedł do swojej Basi z prośbą, aby pomogła mu odstawić butelkę, niezawodnie zyskałby w niej sojusznika. Ale jeśli ten sam Kazio powie Basi coś takiego „Baśka, ciągnie mnie na baby, już ledwo wytrzymuję, pomóż mi proszę, nie wiem już co z tym zrobić”, zapewne dostanie po pysku i tyle z tego będzie. Najprawdopodobniej nie zdobędzie się na to wyzwanie.
Pozostają kumple. Ich zdanie również można łatwo przewidzieć. Powiedzą, że nie ma czym się przejmować, życie jest jedno, czego oczy nie widzą tego sercu nie żal, przy jednej dziurze… Znamy to doskonale.
Kobieta nawrzeszczy, kumple zachęcą. A Kazio będzie musiał się męczyć w samotności.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze