Adoptować przyjaciółkę?
CEGŁA • dawno temuUważam swoje życie za udane, ale dosyć samolubne. Mieszkam w Warszawie. Przygarnęłam dwa koty i to jest cały mój wkład w ratowanie świata. Wydaje mi się, że to ze światem jest coś nie tak, litujemy się nad pieskami, budujemy studnie w Afryce, ratujemy misie rysie przed wymarciem, a do człowieka obok siebie nie raczymy wyciągnąć ręki.
Droga Cegło!
Uważam swoje życie za udane, ale dosyć samolubne. Mieszkam w Warszawie, rodzice 350 km stąd, widuję ich rzadko. Pracuję dużo, nie mam faceta, przygarnęłam dwa koty i to jest cały mój wkład w ratowanie świata.
Kiedy po długim czasie odezwała się do mnie Renata, byłam najpierw zdziwiona. Przyjaźniłyśmy się przez pierwsze lata studiów, potem drogi się rozeszły definitywnie. Renata zawsze żyła na innej planecie, z czasem to się (nieszczęśliwie dla niej) pogłębiło, naprawdę dramatyczna, powikłana, jednak bardzo ciekawa i ekscentryczna osoba. Jej ojciec mieszkał za granicą, opłacał studia, przelewał jej niebotyczną „pensję” co miesiąc. Po licencjacie Renata oszukiwała go, że uczy się dalej, robi magisterkę. Tymczasem skoncentrowała się na zabawie, łatwym życiu bez żadnych obowiązków. Wynajmowała śliczne mieszkanie, balangowała bez przerwy, kupa znajomych i nieznajomych dosłownie żyła i szalała na jej koszt, takim ludziom trochę się zazdrości, ale dobrze mieć ich obok jako sponsora i animatora rozrywek, albo chociażby jako wdzięczny obiekt do obgadywania… Tak upłynęło kilka lat. Ojciec wrócił do Polski i bardzo szybko potem zmarł, był chory.
Dla Renaty to był początek zjazdu po równi pochyłej. Całą swoją historię opowiedziała mi pewnej nocy przez telefon, płakała. Zmiany narzeczonych, objadanie się, picie, samotność, zero kasy. Ona jeszcze nigdy w życiu nie pracowała! Spadku nie ma, ojciec założył nową rodzinę, osierocił niepełnoletnie dzieci. To chyba wystarczająco nakreśla sytuację. Byłam w szoku, ale jestem praktyczna i szybko zaczęłam myśleć nad konkretnymi rozwiązaniami.
Tak czy inaczej, ostatnio zaproponowałam Renacie współdzielenie mieszkania, początkowo za darmo. Nie przeraża mnie taka zmiana. Chciałabym ją zmobilizować do szukania pracy, wydostania się z różnych uzależnień, na które i tak jej w tej chwili nie stać. Mogłybyśmy spokojnie mieszkać razem, podzielić się rolami. Ona przeżuwa na razie moją ofertę. Wiem, że dla niej to kompletne zaskoczenie. Od śmierci taty nikt jej w niczym nie pomaga, „przyjaciele” od flaszki i ubawu pochowali się, unikają jej. Renata nie jest złym człowiekiem, ma na pewno wiele do zaofiarowania poza pieniędzmi — wydaje mi się, że to ze światem jest coś nie tak, litujemy się nad pieskami, budujemy studnie w Afryce, ratujemy misie rysie przed wymarciem, a do człowieka obok siebie nie raczymy wyciągnąć ręki.
Opowiedziałam na razie mamie o swoich planach, usłyszałam, że jestem nadopiekuńcza i mam na punkcie Renaty jakiś kompleks, poczucie winy. Trochę mnie zawiodła. Myślałam nawet początkowo, żeby odszukać starych wspólnych znajomych, zrobić taki apel w necie o pomoc dla Renaty, ale doszłam do wniosku, że to może nie mieć efektu, a ją tylko upokorzy. Wybrałam sposób najprostszy, czy takie straszne ryzyko i absurd?
Proszę o zmianę imienia koleżanki.
Au-gusia
***
Droga Gusiu!
Z sugestią mamy zgadzam się co do jednej rzeczy: ważna jest bardzo w tym wszystkim Twoja osobista motywacja i intencja. Zanim przyjmiesz Renatę pod swój dach – o ile skorzysta z tej opcji – powinnaś się zastanowić, dlaczego to robisz i czy oceniasz realistycznie wszystkie konsekwencje tego kroku, dla Was obu.
Renata nie radzi sobie z życiem, poza przyjaźnią potrzebuje fachowej pomocy. Jesteście bardzo różne i to może być plus, czy jednak podołasz sytuacji? To jest jak adopcja osoby bezradnej i bezbronnej, gigantyczna odpowiedzialność. Nie zniechęcam Cię do idei, która jest piękna i budująca. Pamiętaj tylko, że nie zbawiasz świata ani nie zaspokajasz swojej ogólnej potrzeby pomagania, lecz podejmujesz się gigantycznego przedsięwzięcia i wchodzisz w interakcję z żywą osobą, stajesz się współuczestnikiem jej głębokich, różnorodnych problemów. Będzie trudno wycofać się po kilku dniach, tygodniach, miesiącach, jeśli na przykład Renata nie otworzy się i nie zareaguje na Twój gest oraz wysiłki zgodnie z Twoimi oczekiwaniami. Nie potrafię przewidzieć, jak szybko i czy w ogóle, po tak traumatycznych doświadczeniach, zasiądzie do studiowania ogłoszeń o pracy, będzie w stanie funkcjonować jak regularna współlokatorka.
Zapamiętałaś ją w określony sposób – jako dziewczynę pełną wigoru, inspirującą i beztroską. Teraz to kompletnie inny człowiek. Takie założenie musisz przyjąć. Nie tylko Ty ingerujesz w Jej życie, zapraszając Ją pod dach. Jej obecność w sposób istotny zmieni Twoje. Nie obiecuj sobie za wiele, po prostu. Sama życzliwość z jednej strony i wdzięczność z drugiej nie sprawią, że Renata ochoczo zabierze się za zabawy z kotami i urządzanie weekendowego prania, chociaż wiem, że w pewnych przypadkach rutynowe obowiązki porządkują ludzi i pomagają im się pozbierać. Nie działa to jednak w tak magiczny sposób w ostrej depresji, na jaką przecież przyjaciółka może cierpieć.
Rozumiem, że ważną rolę odgrywają w tej sprawie finanse, a Twój pomysł to oczywiście dobry wariant oszczędnościowy. Czy jednak nie lepiej byłoby spróbować zorganizować na początek pomoc zdalną? Może warto jeszcze na spokojnie pewne rzeczy obgadać, uszeregować dokładnie w punktach sytuację mieszkaniową i ekonomiczną Renaty. Powinnaś poznać wszystkie szczegóły, żeby sukcesywnie pomóc jej się z tego wszystkiego podnieść. I przede wszystkim oszacować własne siły.
Bardzo Ci dziękuję za ten pokrzepiający głos w dyskusji na temat człowieczeństwa w kryzysie i mam nadzieję, że uda Ci się zrealizować swój plan, bo podchodzisz do rzeczy najważniejszych z rzadką prostotą i zarazem determinacją.
Pozdrawiam Cię z całego serca.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze