Zaczarowane wyspy
REDAKCJA • dawno temuWyspy Galapagos widziane z samolotu bawią się w chowanego. Zielono-czarne punkty co chwila znikają za warstwą chmur, jakby nie chciały od razu odsłaniać wszystkich swoich tajemnic. Przed wiekami uciekały przed wzrokiem żeglarzy. Dlatego nadali im nazwę Las Encantadas (zaczarowane).
Wyspy Galapagos widziane z samolotu bawią się w chowanego. Zielono-czarne punkty co chwila znikają za warstwą chmur, jakby nie chciały od razu odsłaniać wszystkich swoich tajemnic. Przed wiekami uciekały przed wzrokiem żeglarzy. Dlatego nadali im nazwę Las Encantadas (zaczarowane).
Dziś przymiotnik wypowiadany jest przez turystów oczarowanych przyrodą wysp i bliskim kontaktem ze zwierzętami, których nie da się spotkać nigdzie indziej. Od pierwszego zetknięcia z wyspami, kiedy to w kabinie samolotu wszystkie bagaże podręczne zostają spryskane środkiem owadobójczym aż po ostatnią wędrówkę po płycie lotniska otoczonego przeraźliwą zielonością kaktusów, ludziom towarzyszy uczucie przebywania w świecie, który do nich nie należy.
Żeby odwiedzić Wyspy Galapagos oddalone od kontynentalnego wybrzeża Ekwadoru o 960 km, trzeba kilka dni płynąć statkiem lub przelecieć samolotem nad hektolitrami wody.
Są turbulencje. Potem jest lotnisko na wyspie Baltra. Przy czym lotnisko to słowo nazbyt szumne dla określenia jednego pasa i drewnianej budki, do której obsługa bez pomocy jakiejkolwiek maszyny wypakowuje pokaźne walizki turystów przesiadających się na luksusowe łodzie. Jest zderzenie z upałem, wilgotnością i formalnościami. Karta wstępu na wyspy, opłata za wejście do parku narodowego – dolary ciurkiem wyciekają z kieszeni. Jeszcze tylko poszukiwanie plecaka wśród setek plecaków i toreb wylegujących się na podłodze i już można jechać na przystań.
Z przystani przepływa się promem w towarzystwie pelikanów na wyspę Santa Cruz a potem jedzie się jedyną drogą do jedynego, większego miasteczka – Puerto Ayora. Choć to zaledwie 40 minut drogi pogoda zmienia się w czarodziejski sposób - od strug deszczu po słoneczny skwar.
Kiedy przybywamy w marcowe popołudnie, Puerto Ayora sprząta po tsunami. Fala mająca początek w dalekiej Japonii dociera tu wieczorem zostawiając na ulicy osad, łamiąc molo i wdzierając się do budynków przy nabrzeżu. Mieszkańcy nie ekscytują się wydarzeniem. — Było trochę zamieszania – mówi Miguel pracujący w agencji turystycznej. I po chwili pyta – Płyniecie jutro na Isabel?
Isabel to największa z wysp archipelagu, na której wznosi się aż 5 aktywnych wulkanów. Płyniemy. Łódź podskakuje na falach. Słońce równo rozdziela gorące promienie między ludzi z różnych stron świata. Znoszone ubrania globtroterów przytulają się do pachnących drogimi perfumami sukienek pań z wycieczek zorganizowanych. Na przystani w Puerto Villamil drogi się rozchodzą. Jeszcze tylko wspólny uśmiech na widok pingwinów popisujących się w płytkiej wodzie i czas obrać kierunek – luksusowy hotel czy ścieżka wiodącą do flamingów? Ptaki widziane z daleka zdają się przypominać wielkie wodne kwiaty. Tło żółtej wody i splątane konary drzew komponują się wraz z czarnymi iguanami w obraz z innej planety.
Wyspę Isabel upodobały sobie żółwie słoniowe. Żyją nad kraterem Alcedo. Nie przeszkadzają im opary wulkaniczne. Zresztą niewiele jest rzeczy, które im przeszkadza. Może w tym tkwi tajemnica ich długowieczności? Światu znana jest historia dzielnego żółwia o imieniu George, który w wieku ponad stu lat został ojcem. Po zagładzie dokonanej na żółwiach z Galapagos przez wielbicieli zupy żółwiowej, na wyspie zostały dwie samice. Naukowcy odnaleźli w Stanach Zjednoczonych ostatniego samca, ale jak się okazało bardzo leciwego. Wiek jednak nie był przeszkodą w przekazaniu genów. George doczekał się już ponad tysiąca dzieci. W Stacji Badawczej im. Karola Darwina na Santa Cruz i w ośrodku na Isabel można oglądać małe żółwiki i zrobić sobie zdjęcie, z którymś ze starszych olbrzymów.
Do zdjęć w każdym zakamarku wyspy pozują czarne iguany. Znienacka wskakują do wody i przepływają obok zdumionych turystów. Podczas pływania nie ruszają łapami a jedynie długim ogonem. W kąpieli spotkać też można niewielkie rekiny, płaszczki. W zatoczkach zwinnością popisują się pelikany i inne ptaki żywiące się rybami.
Na San Cristobal, wyspie znajdującej się we wschodniej części archipelagu żyją lwy morskie. Ich wesołe pyski ze sztywnymi wąsami wyłaniają się w porcie, a potem towarzyszą ludziom przy spacerach nadbrzeżną promenadą. Wieczorem, kiedy w stolicy archipelagu Puerto Baquerizo Moreno zapalają się latarnie, lwy morskie przechadzają się środkiem ulicy. Niektóre lubią wylegiwać się na ławkach, inne donośnym ryczeniem zwołują się na nocne harce odbywające się na placu zabaw. Ich głośne rozmowy niosą się po miasteczku. Nie zagłusza ich gwar kawiarni ani szum silników. To nie ten świat. Tu człowiek niewiele ma do powiedzenia. 97% powierzchni wysp to ścisły rezerwat.
Na lotnisko w stolicy można dojść piechotą w 20 minut. Z okien startującego samolotu kątem oka dostrzegam krągłe i błyszczące ciała ssaków na plaży. Dzięki za gościnę – mówię im szeptem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze