Mieszkać razem czy osobno?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuŻycie we dwoje jest tańsze od biedowania w pojedynkę, więc masa ludzi wyrządza sobie krzywdę, przenosząc się pod jeden dach i próbując w ten sposób przyoszczędzić. Samotne wieczory mają też swój urok, zwłaszcza, że mogę zadzwonić po kolegów. Mogę wreszcie nieco się zapuścić, wyzwolić zwierzę, ganiać nago, a na śniadanie jeść papierosa i piwo. Niemniej, żaden facet nie powinien mieszkać samemu. Pewnym rozwiązaniem wydaje się związek weekendowy.
Zastanawiam się od dawna, czy świat zmienia się na lepsze (co byłoby zgodne z ideą postępu), czy też na gorsze (co koresponduje z moim dotychczasowym doświadczeniem), trwam więc w rozdarciu nie mogąc nic wyknocić.
Wyobraźmy sobie, że sto lat temu zapragnąłbym zamieszkać ze swoją partnerką. Natrafiłbym zaraz na przyjemną atmosferę skandalu, nikt nie chciałbym wynająć nawet budy obok klopa, nazywano by mnie gorszycielem, no a dziewczynę – to już sobie dośpiewajcie. Dziś wspólne mieszkanie na kocią łapę, bez ślubu, na wiaderku, czy jak to jeszcze ludzie nazywają, przynależy do standardu. Rodzice wspierają nawet takie inicjatywy, wbijają gwoździe i żyrują młodym meble. Nikt się nie dziwi, nikt nie oburza, jeśli nie liczyć grupki retro-moralistów.
Cieszę się ze zwiększenia wolności w tym wymiarze, choć nie pozostaję wolnym od wątpliwości. Stare, dobre czasy momentami rzeczywiście dobre były, przecież, biorąc za żonę jakąś pannę w międzywojniu załapałbym się na posag od tatusia, jeśli ten zgodziłby się łaskawie wydać owoc swych lędźwi za byle gryzipiórka. Dodatkowo, mógłbym skorzystać z uroków narzeczeństwa, polując – mam nadzieję, skutecznie – na cnotę mej wybranki, bez równoczesnej konieczności budzenia się przy niej i wysłuchiwania awantur co wieczór. Ślub to w ogóle poważna sprawa, narzeczeństwo takoż, dawniej wszystko było uporządkowane i człowiek wiedział co robić. A teraz? Młodzi ludzie, do których dawno temu miałem radość należeć, muszą się głowić i męczyć. Mieszkać ze sobą czy nie?
Odłóżmy na bok kwestie ekonomiczne. Nimi zajmować się nie ma sensu. Życie we dwoje jest tańsze od biedowania w pojedynkę, więc masa ludzi wyrządza sobie krzywdę, przenosząc się pod jeden dach i próbując w ten sposób przyoszczędzić. Takie posunięcia w zamyśle przypominają dawne małżeństwa z rozsądku, niemniej właściwie nie mają szans na powodzenie (rzeczone małżeństwa okazywały się często niezwykle udane), a to ze względu na piekło komfortowego życia, będącego naszym udziałem. Bez miłości, nieustannego dbania o miłość nie masakrowanie drugiego człowieka jest wyczynem na miarę zdobywana ośmiotysięczników w płetwach i szortach.
Pozornie, bardzo niewiele przemawia za wspólnym mieszkaniem. Różnica w kosztach życia nie jest znowu tak ogromna. Żyjąc samemu, mogę zająć mniejszą powierzchnię, do tego, kobieta ma dziwny zwyczaj rozdymania budżetu choćby przez hurtowy zakup detergentów o złowrogim, nieznanym mi przeznaczeniu. Samotne wieczory także mają swój urok, zwłaszcza, że mogę zadzwonić po kolegów, lub o zgrozo, koleżanki. Mogę wreszcie bez żadnych kłopotów nieco się zapuścić, wyzwolić z siebie zwierzę, ganiać nago, a na śniadanie jeść wyłącznie papierosa i piwo. Nie ma to jak szczęście.
Niemniej, żaden facet nie powinien mieszkać samemu, wiem to na pewno – za moment stuknie mi drugi roczek jako zawodowemu eremicie. Tylko niejasno ogarniam poziom zniszczeń, jakie poczyniło we mnie to niewczesne kawalerstwo, nie chodzi nawet o zrujnowaną wątrobę i nawyk niezmieniania pościeli. Czynności najprostsze, w rodzaju zjedzenia śniadania osiągają momentami ciężar przerzucenia tony węgla, są też trudne jak ogranie Kasparowa w szachy. Płonę więc w piekle fast foodów. To jeszcze nie jest takie straszne, ale cały dzień się zlewa z nocą, mogę położyć się o siódmej, spać pięć godzin, wstać, pisać, zasnąć znowu i w konsekwencji obiad, na przykład, wsuwam o dziesiątej rano, śniadanie w środku nocy i nie mam zielonego pojęcia, kiedy jest czas na prysznic. Energia, którą mógłbym zużytkować na przygotowanie romantycznej kolacji marnuje się na walkę z tą dziką bestią we mnie i boję się, że za parę latek wszystkie me siły zmarnotrawię na to, by być czystym oraz najedzonym.
Pewnym rozwiązaniem, takim okienkiem w szarej ścianie starokawalerstwa wydaje się związek weekendowy, właściwie pozbawiony wad poza jedną, za to poważną – prędzej czy później musi się skończyć. No dobrze, pytam samego siebie, rozumiem powoli, czemu facet, byt przecież samotny z natury może zapragnąć życia z kobietą pod jednym dachem. A jak to działa w drugą stronę?
I ogarnęło mnie przerażenie.
Skoro życie z samym sobą wywołuje we mnie niewysłowioną zgrozę, skoro włos na głowie jeży mi się na samą myśl, jakim to piekłem jest życie z chłopem, to czemu kobiety tego oczekują? Przecież tu nie umiem znaleźć argumentów, kobietom raczej zdziczenie nie grozi. Już lepiej żyć z tygrysem w klatce, ze stadem pawianów albo i węgorzem elektrycznym niż z facetem. Dziewczyny, czemu to sobie robicie?
Jakąś odpowiedzią jest miłość, która, jak wiemy nawet z Einsteina zrobi matoła, zakochani truli się, strzelali w głowę, czemu więc nie mieliby okazać się zdolnymi do jeszcze większego głupstwa? Ale żeby aż tak? Być może kobiety łudzą się, że zdołają wpłynąć na wybranka, jakoś go przemienić, znam nawet taką, co zmusiła ukochanego, by sikał siedząc. Straszne, prawda? Ale jeśli człowiek zmienia się, to tylko na gorsze, w końcu starzejemy się, demenciejemy i wypadają nam zęby. Wiążąc się z kimś należy oczekiwać, że będzie tylko gorszy.
Olśnienie naszło mnie w galerii handlowej, gdzie, między aniołkiem i mikołajem ciągnęły się lady pełne ładnego drobiazgu, potem przypomniałem sobie swój pierwszy tekst, jaki miałem przyjemność zamieścić w Kafeterii. I bach, wiem, mam, niebo otworzyło się przede mną. Ze wspólnym mieszkaniem łączy się cały ciąg czynności. Należy je wybrać, pooglądać wnętrza. Potem śliczniusie mebelki do nowego gniazdka. Talerze, garnki. Tapety. Kolor ścian. Szklane figurki, a może i gobeliny. Właściwie lustro. Stojaczek na długopisy. Odpowiednia lampka. Mógłbym tak wyliczać, aż skończyłby się Internet.
Te wszystkie drobne czynności składają się na urządzanie wspólnego mieszkania i to właśnie kobiety uwielbiają. Z punktu widzenia faceta trudno o sytuację bardziej komfortową, w końcu pomóc takiej krzątającej się w pięknych paproszkach niewieście to obrazić ją i skrzywdzić, ot, trzeba najwyżej wnieść meble i wbić jakiś gwóźdź, następnie patrzeć, jak ukochana wije się, czyniąc je w swoim mniemaniu piękniejszym. Z doświadczenia kolegów wiem, że kilka dni morderczego treningu pozwala wypowiedzieć zdanie Tak, kochanie, śliczne w przekonujący, a nawet entuzjastyczny sposób.
Dochodzimy oczywiście do pułapki. Mieszkanie po paru miesiącach będzie urządzone, dziewczyna zajmie się kosmetyką wykończeń i prędzej czy później – zaczną się draki. Tych można jednak uniknąć i tchnąć trochę entuzjazmu w kostniejący związek. A jak? To proste.
Należy znów się przeprowadzić.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze