Chcą ich eksmitować!
CEGŁA • dawno temuBoję się, że pewnego dnia ktoś przyjdzie do domu Leszka i rozwali mu rodzinę, życie, które i tak nie jest łatwe, w imię troski oczywiście. O co? O spokój "wylaszczonej" pani z naprzeciwka, która wygląda jak lalka Barbie i której przeszkadza, że ktoś spaceruje publicznym chodnikiem? Chciałabym jakoś Leszka ochronić, zanim ktoś uszczęśliwi jego i jego rodzinę na siłę. Niestety, nie wiem jak.
Droga Cegło!
W trosce o trochę spokoju dla ludzi, o których piszę, proszę Cię o zmianę imion moich znajomych. Dmucham już w tym momencie na zimne, poznawszy naturę i bezinteresowną złą wolę niektórych osób.
Kiedy byłam jeszcze w liceum, do mojego domu wprowadziła się na trzecie piętro rodzina nazywana nie wiedzieć czemu „patologiczną”: małżeństwo z chłopcem w moim wieku. Pracowała tylko pani Ania, jej mąż w ogóle nie wychodził z domu, ponieważ był po wylewie i na wózku inwalidzkim. Leszek nie chodził do szkoły średniej – w zasadzie próbował chodzić do różnych szkół, ale mu nie szło, pani Ania, jego mama, twierdziła początkowo, że jest nadpobudliwy, ostatecznie okazało się, że została zdiagnozowana jakaś choroba i Leszek przebywa pod stałą opieką psychiatry.
Mogę co najwyżej powiedzieć, że jest to rodzina typu „suma wszystkich nieszczęść”, bo wiele się na nich zwaliło. Natomiast są to przyzwoici ludzie, tyle że biedni materialnie i odstający od przyjętej za normalną rzeczywistości. Zawsze przyjaźniłam się z Leszkiem, a najlepsze momenty to były te, gdy miał okres wyciszenia i potrafiliśmy przez 4 godziny grać w szachy (to on mnie nauczył, co tylko dowodzi inteligencji, choćby nie wiem z ilu szkół go wyrzucili).
Mieszkanie, które ci Państwo otrzymali w naszym bloku, miało charakter interwencyjny, zostało przyznane ze specjalnej puli przez miasto. Kiedy moi rodzice wpadli na swój fantastyczny pomysł, musieliśmy wystać po urzędach setki godzin i wydeptać mnóstwo ścieżek, a wszędzie brano nas za wariatów, ponieważ postanowiliśmy się z nimi zamienić, żeby pan Romek mógł wychodzić na świeże powietrze — w naszym budynku nie ma wind i przy trzecim piętrze człowiek na wózku jest po prostu więźniem. Nasze mieszkania są identyczne (dwa pokoje i kuchnia we wnęce), tylko nasze było na parterze i miało urządzony mały ogródek z wyjściem przez drzwi balkonowe. Mojej mamie wcale się nie chciało w tym ogródku nic robić, jedynie wystawiała sobie leżak, a pani Ania posadziła sobie kwiaty i w ogóle, nie posiadała się ze szczęścia, że może męża wywieźć z wózkiem na dwór. Nam wystarcza balkon w zupełności do trzymania starych gratów, jak stwierdził mój tata :). Bardzo bym też chciała, żeby wszyscy czepiający się ludzie i urzędnicy zobaczyli kiedyś mieszkanie komunalne po „rodzinie patologicznej”: było czystsze i lepiej utrzymane niż nasze.
Od tamtej pory minęło 6 lat. Studiuję i pracuję, rodzice wyprowadzili się do domu dziadków. Niestety, sytuacja u Leszka pogorszyła się, to znaczy jego stan psychiczny. Staram się utrzymywać z nim i jego rodziną kontakt jak najczęściej. Zawracam go do domu zawsze, kiedy widzę, że wychodzi na dwór bez kurtki, w samej koszuli. Jest zdany na siebie, gdyż mama cały dzień pracuje, a pan Romek również podupadł na zdrowiu i zamknął się w sobie. Leszek całymi dniami biega po dzielnicy, zaczepia ludzi, zaprasza do siebie, niby chce coś pokazać czy poczęstować obiadem… NIGDY nie nagabuje nikogo o pieniądze. Jednak sąsiedzi, zwłaszcza z bloku komercyjnego naprzeciwko, zaczęli się go czepiać, że „zakłóca porządek”. Wzywają na niego regularnie straż miejską i ekopatrol, próbowali odebrać mu psa, którego Leszek wziął ze schroniska, pod pretekstem, że pies głoduje, co jest nieprawdą. W naszym bloku wszyscy rodzinę Leszka lubią, zrzucili się nawet na weterynarza, kiedy pies miał dysplazję. Szczególnie uwziął się na Leszka jakiś ważny pan, który straszy go swoimi „znajomościami” i grozi, że go „załatwi”, wyeksmituje do domu bez klamek i tym podobne. Sugeruje, że Leszek… nachodzi jego żonę, składając jej nieprzyzwoite propozycje, kiedy on jest w pracy. Rozmawiałam o tym z Leszkiem, przyznał, że dzwonił do tej kobiety domofonem. Mam wrażenie, jest to może jakieś niedojrzałe zadurzenie w osobie, która wygląda jak lalka Barbie, ale niestety wypowiada się jak przekupka z bazaru lub gorzej. Próbuje go namówić, żeby dał sobie z nią spokój, ale Leszek potrafi skupić uwagę tylko na krótki czas i wtedy wydaje się, że wszystko rozumie i przyjmuje do wiadomości.
Zależy mi na Leszku i jego rodzinie, bo jest dla mnie jak przyjaciel z dzieciństwa czy z podwórka, zachował zresztą psychikę i wrażliwość chłopca. Jest dobry i naiwny. Nigdy nie zapomnę moich 21. urodzin… Moi znajomi do tamtej pory znali Leszka tylko z opowiadań. Zaprosiłam go. Nie jak niedźwiedzia na łańcuchu do pokazywania ku uciesze gawiedzi, tylko jak przyjaciela. Przyszedł… „Przebrał się” w stary garnitur ojca, bo chciał wyglądać ładnie (jest zresztą niezwykle szarmancko wychowany przez mamę i szanuje kobiety jak jakieś bóstwa). Przyniósł mi kwiatki ze swojego ogródka. Miał też ze sobą ogromną reklamówkę, a w niej… chyba ze 3 kilo parówek. Prawdopodobnie dostał je w zaprzyjaźnionym sklepie dla psa, ale przyniósł je na moje urodziny i… zaczął rozdawać ludziom jak kwiatki. Myślę, że w ten sposób chciał się „wkupić”, zyskać sympatię… Kiedy tak wszyscy brali od niego te parówki i chrupali ze smakiem, poszłam do łazienki się poryczeć, nie wytrzymałam…
Taki po prostu jest Leszek. Opowiedziałam o nim, bo sporo się teraz czyta o fałszywej trosce naszych różnych instytucji, które zabierają dzieci kochającym rodzicom i robią inne „fajne” akcje dla dobra społeczeństwa. Boję się, że pewnego dnia ktoś przyjdzie do domu Leszka i rozpieprzy mu rodzinę, życie, które i tak nie jest łatwe, w imię troski oczywiście. O co? O spokój "wylaszczonej" pani z naprzeciwka, której przeszkadza, że ktoś spaceruje PUBLICZNYM chodnikiem? Niewielki mam wpływ na to, co się stanie, ale chciałabym jakoś Leszka ochronić, zanim ktoś uszczęśliwi jego i jego rodzinę na siłę. Niestety, nie wiem jak.
Bacha
***
Droga Basiu!
Powiem tak: nasze społeczeństwo nie jest w czołówce, jeśli idzie o tolerancję. Akurat mieszkańcy twojego bloku przeczą tej tezie i z tego trzeba się cieszyć. Dla niektórych ludzi wykładnikiem wszystkiego jest stan posiadania – według tego oceniają innych i w związku z tym roszczą sobie rozmaite prawa. Nie ma też sensu lać wody na temat tych, którzy nabyli sobie kilkadziesiąt metrów prywatności w ogrodzonym osiedlu i z wyższością patrzą na sąsiadów z odrapanego bloku obok, który psuje im architekturę krajobrazu. Dla tych osób sam fakt istnienia takiego budynku to patologia. Na szczęście nie wszyscy tak myślą i generalizować nie warto.
Ładna i smutna jest ta opowieść o Leszku. Doskonale rozumiem Twoje odczucia, a zwłaszcza obawy: nadgorliwość niektórych sąsiadów może uczynić sporo szkody. Ale – nie musi. Chcę Cię uspokoić. Spróbuj ocenić wszystko na chłodno. Opieka społeczna ani miasto „nie zagrażają” losom tej rodziny, w tym sensie, że nie ma w niej osób nieletnich, a sytuacja finansowa, jak rozumiem, jest jako tako uregulowana – czynsz wpływa, nie ma podstaw ani pretekstu do eksmisji. Dodatkowo, jeśli stan psychiczny Leszka nie wymaga, zdaniem lekarzy, hospitalizacji, to znaczy, że został uznany za osobę nieszkodliwą, która może prowadzić do pewnego stopnia samodzielne życie. Po trzecie, w rodzinie nie ma nałogów i brak jest innych okoliczności, które można by uznać za kryminogenne.
Bardzo ważna więc — może najważniejsza — jest w Waszym wypadku siła lokalnej solidarności z rodziną Leszka. Z moich obserwacji wynika, że w służbach publicznych, takich jak straż miejska czy policja, pojawia się coraz więcej trzeźwo myślących ludzi, którzy nie dają sobie byle czego „wmówić w brzuch” i przy każdej interwencji robią „troskliwy” wywiad środowiskowy po obu stronach konfliktu. Oczywiście, powtarzające się wezwania czy naloty patroli nie są niczym przyjemnym, ale jeśli ludzie z Twojego bloku będą konsekwentnie świadczyć na korzyść Leszka i stać za nim murem, nastąpi tzw. zmęczenie materiału. W raportach będzie się powtarzała informacja o kolejnym fałszywym alarmie: chłopak jest lubiany, nie łamie prawa, opiekuje się prawidłowo psem, nikomu nie ubliża, nie zakłóca porządku ani ciszy nocnej, nikomu nie zagraża, ma dokumentację choroby etc. Prędzej czy później w takiej sytuacji wezwania – zwłaszcza od jednej i tej samej osoby – zostaną sklasyfikowane jako, hm, urojenia.
Myślę jednak – na podstawie tego, co opisałaś — że warto zadziałać dwutorowo. Jak to powiedziałaś – podmuchać na zimne. Mogłabyś porozmawiać z mamą Leszka, wybadać, co wie o zauroczeniu syna panią z przeciwka. Może chłopakowi przydałaby się jakaś dodatkowa terapia dochodząca? Nie znam diagnozy, zgaduję tylko, że prawdopodobnie cierpi na urojenia. Jednym z nich może być platoniczne uczucie do kobiety – Jego zdaniem odwzajemnione. To bardzo częsty przypadek, kwalifikujący się do leczenia, zarówno dla dobra pacjenta, jak i ze względów społecznych. Taka „adoracja” bowiem może stwarzać pewne niebezpieczeństwo – w tym sensie, że jest niechciana, budzi zrozumiały lęk u osoby, której dotyczy, i stanowi potencjalne źródło konfliktu w jej rodzinie. Warto to zjawisko ukrócić lub chociaż zminimalizować, ponieważ poczucie zagrożenia czy prześladowania jest sprawą względną, a pani, o której piszesz, ma te same prawa konstytucyjne, co Leszek, nawet jeśli jej nie lubisz. Ponadto, jeśli pani się zaweźmie, sympatia ludzi dla Leszka może się odwrócić z przyczyn pobocznych – mogą być zmęczeni nie tyle Jego zachowaniem, ile ciągłymi wizytami i przepytywankami patroli wzywanych do interwencji. Trzeba zatem jakoś pójść i w tym kierunku, by tych incydentów było jak najmniej.
Jestem dobrej myśli. Z taką liczbą sojuszników, z Tobą na czele, Leszek poradzi sobie – nawet jeśli Jego życie ze zrozumiałych powodów nie jest usłane różami…
Bardzo mocno Cię pozdrawiam, Basiu!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze