Twarzą ku życiu
CEGŁA • dawno temuSobota nastroiła mnie do rozmyślań o moim nieuregulowanym stosunku do śmierci bliskiej osoby. W kwietniu świętowałabym 12. rocznicę ślubu, zamiast tego pomyślę o tragicznie zmarłym mężu. To już 2 lata, a ja nie dochodzę do siebie, ani trochę nie posuwam się do przodu. Kiedy czytam, że 3 miesiące bez seksu to już bardzo długo i niezdrowo, śmiać mi się chce. Owszem, jest chętny człowiek do zajęcia ważnego miejsca w moim życiu – niestety, ja wszystkiego się boję.
Kochana Cegło!
Sobota (wiadomo chyba, czemu) nastroiła mnie do rozmyślań o moim nieuregulowanym stosunku do śmierci bliskiej osoby… Najbliższej. Normalnie w kwietniu świętowałabym 12. rocznicę ślubu, zamiast tego prawie w ten sam dzień pomyślę o tragicznie zmarłym mężu… To już 2 lata, a ja nie dochodzę do siebie, ani trochę nie posuwam się do przodu. Kiedy czytam w pismach, że 3 miesiące bez seksu to już bardzo długo i niezdrowo, śmiać mi się chce… Owszem, jest chętny człowiek do zajęcia ważnego miejsca w moim życiu – niestety, ja wszystkiego się boję. Boję się swoich dzieci – bacznie obserwują każdy mój krok życiowy, mają 9 i 11 lat – a także boję się… męża. Tego, że widzi mnie w każdej sekundzie i byłoby Mu przykro, cierpiałby.
Pomimo drobnych nieporozumień i pewnej apodyktyczności męża, dystansu, jaki trzymał nawet czasem do nas, wydaje mi się, nadal czuję, że była to wielka miłość, miłość mojego życia. Okres tuż przed Jego odejściem był akurat najgorszy, ponieważ trafił nas kryzys, podejrzewaliśmy się i oskarżaliśmy o nieistniejące (jak sądzę do dziś) grzechy, atmosfera była na tyle zła, że dopuszczałam do siebie myśl o rozwodzie… Nie zdążyliśmy sobie tego do końca wyjaśnić i tak zostałam – z miłością, z niepewnością, z poczuciem winy i klęski, a także złości na los.
Wiem, że dziś nie są czasy takiej duchowości, jaka owocuje wiernością do śmierci, nawet po utracie partnera. Nawet wcale nie wiem, czy chciałabym taka być, tak żyć – samotnie już na zawsze, samymi wspomnieniami. Ale wciąż czuję obok obecność męża, jego surową być może ocenę różnych spraw, ale też miłość, mądrość, ciepło, niezłomne ideały i zasady… Cechy, którym nikt i nic nie dorówna. I jestem zagubiona w tym, że nie umiem, może nie chcę się uwolnić. Jego nieobecność wciąż pozostaje dla mnie abstrakcją, miewam omamy słuchowe, wzrokowe i zapachowe związane z Nim, chociaż pozbyłam się większości rzeczy… Nasz związek wydaje mi się nadal aktualny i realny, nie przerwany, a wszystko pozostałe – sztuczne i nieprawdziwe. Nawet radzę się Go w wielu kwestiach, a On mi "odpowiada" i zawsze wychodzi na dobrze…
Nie chcę zwariować, zyskać etykietki nawiedzonej przez ducha, zmarnować życia sobie i dzieciom. Nie chcę też mamić i robić nadziei dobremu człowiekowi, który na moją miłość nie może liczyć. Chyba, że jakimś cudem mąż by nas "pobłogosławił" – napisałam to i już sama widzę, że zaczynam być paranoiczką… Szkoda, że w żadnej szkole nie uczą nas, jak akceptować śmierć, ale zwracać się twarzą ku życiu, póki trwa.
Duszanna
***
Kochana Dusiu! (Mogę tak?)
Nie istnieje z góry czy urzędowo określony czas trwania wewnętrznej żałoby po utracie ukochanej osoby — to chyba dla wszystkich oczywiste. I myślę, że takie związki "na całe życie" nie są wyłącznie domeną naszych dziadków ani wynikiem wpojonych ideałów. Nie zależą też, jak przywykło się sądzić, od wiary w Boga czy jej braku. To naprawdę szalenie indywidualna, intymna wręcz kwestia. Najwięcej do powiedzenia ma tu intensywność relacji za życia obojga partnerów oraz stopień samodzielności psychicznej i emocjonalnej tego, kto nagle zostaje sam.
Opisałaś swoje małżeństwo jako w sumie bardzo dobry i silny związek. Nie było Wam wprawdzie dane sprawdzić, czy przetrwacie każdą burzę, ale prawdopodobnie dalibyście radę… Sęk w tym, że ustawiłaś się wobec męża (sama czy z Jego udziałem) w pozycji strony słabszej, nieco podległej. Był dla Ciebie w wielu sprawach wyrocznią, w Twojej miłości do Niego wiele jest podziwu, szacunku, oddania, a nawet lekkiego kompleksu niższości. Był niemal powietrzem, którym oddychałaś – i chyba chcesz, by tak pozostało, innej sytuacji sobie nie wyobrażasz. To rodzaj uzależnienia, a przy okazji… dobra wymówka, by nadal nie decydować o sobie. Może w ogóle nie decydować o niczym. Twoja tęsknota i Jego prawie namacalna obecność przy Tobie praktycznie zwalniają Cię z życia.
Oczywiście, trzeba zająć jakieś stanowisko. Ja – z racjonalnego punktu widzenia – zakładam, że Ty i tylko Ty tworzysz tę sytuację. Definiujesz swoje uczucia, wytyczasz granice, generujesz własne stresy. Mąż już w tym nie uczestniczy – w każdym razie nie dosłownie. Choć pozostaje dominującym elementem Twojej rzeczywistości i pamięci, sama narzucasz sobie stopień tej dominacji. Jesteś przygnieciona irracjonalnym, jak sama wspominasz, poczuciem winy wobec Niego, z niejasnych dla mnie przyczyn czujesz się kimś "gorszym", kto musi uważać, żeby znów nie nabroić i nie zostać o coś oskarżonym.
Pomimo smutku pobrzmiewającego w liście, mam wrażenie, że znalazłaś sobie azyl i na swój sposób jesteś szczęśliwa. I na dobrą sprawę Twojego modelu szczęścia nikt nie ma prawa wartościować, ani tym bardziej podważać. Jest tylko jedna rzecz: warto zastanowić się, czy dwa lata temu faktycznie wszystko inne straciło sens wraz z Jego odejściem. Spróbuj zmierzyć się z realnym światem, od dzieci poczynając… Bo są realne, prawda? Są Wasze wspólne i masz za zadanie wprowadzić je bezpiecznie w dorosłość. Założę się, że potrafisz to zaplanować i wykonać, sama, bez niczyjej pomocy. A zatem? To tylko pierwsza bardzo ważna rzecz, dla której warto żyć i z którą umiesz sobie poradzić. Może więc istnieją również inne?
Pośpiech nie jest tu dobrym doradcą. Rozluźnij lub wręcz utnij znajomość, która nie rokuje przynajmniej z dwóch powodów: jest dla Ciebie zbyt wcześnie, a poza tym – to kolejny człowiek i kolejna sytuacja, do której ustawiasz się od razu z poczuciem winy. Musisz niestety popracować nad tym, by się takiej postawy oduczyć, zanim w ogóle zaczniesz dostrzegać wokół siebie innych ludzi… Inaczej niż tylko jako "materiał porównawczy".
Fajnie by było, gdybyś wyszła z domu, oderwała się od znajomych dźwięków i zapachów, zrobiła coś dla siebie i dla świata. Systematyczna terapia mogłaby pomóc. Miłość jest wielkim, w sumie rzadkim darem, dlatego nie chodzi o to, byś zerwała się z tej niewidzialnej smyczy i zapomniała o mężu, lecz byś, kochając Go cały czas, równolegle zrobiła inny użytek ze swojej zdolności kochania i po prostu wróciła między żywych.
Za to będę mocno trzymać kciuki w te ważne dla Ciebie dni…
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze