Być glamour albo budzić respekt
SONIA LIPSCHITZ • dawno temuPismo to nie tylko treść. Dobra nazwa to ważny czynnik. Glamour ma wyrobioną markę na całym świecie – nic więc dziwnego, że dwa lata temu odbyła się jego premiera w Polsce. Przez te dwa lata słowo „glamour” weszło nawet do języka polskiego, gdzie pojawia się jako zamiennik ogranego „trendy”. Ostatnio wypiera je jednak lansowane przez Cosmo słówko „jazzy”.
Dość o lingwistyce. Czy wiecie, jak można odmienić swoje życie? Ja właśnie się dowiedziałam. Otóż kluczem do sukcesu jest zmiana imienia bądź jego zdrobnienie. "Chcesz być glamour albo budzić respekt. Używaj podwójnego nazwiska lub obu imion." – pyta i zaraz sobie odpowiada Glamour. Skryta za inicjałami redaktorka MJF wymyśliła masę gotowych propozycji dla czytelniczek:
„Zamiast dostojnej Jadwigi bądź wesołą Jagodą, a ze staroświeckiej Romany przemień się w Romę. W niektórych sytuacjach możesz używać obcych odpowiedników: zamiast Stefy być Stefanie, Małgosi – Maggie, Antonii – Toni (jak np. Toni Braxton). To wcale nie brzmi pretensjonalnie!”
Jeśli więcej niż dwie osoby popukają się w czoło albo prychną śmiechem na wieść o tym, że pragniecie zacząć przedstawiać się Kicia, odpuśćcie sobie. Proponuję najpierw poćwiczyć na sucho, zanim udacie się do Urzędu Stanu Cywilnego w celu dokonania zmiany, drogie czytelniczki.
Skoro o USC mowa – powoli zaczyna się sezon ślubów. Zanim jednak przejdziesz szczęśliwie przez etap wszystkich przymiarek białej sukni, warto zapoznać się z niezwykle odkrywczym artykułem pod tytułem „Miłość w jednym tempie”. Autorka odkrywa wielką prawdę, że nie wszyscy ludzie mają taki sam temperament seksualny. Pani redaktor, ostatnio wiek inicjacji seksualnej znów się obniżył. Jest szansa, że statystyczna czytelniczka Glamour już kilka razy doznała rozkoszy zbliżeń fizycznych i wie, o co chodzi w dowcipach o żonie, którą boli głowa. Poświęcenie prawie trzech stron na opisanie przypadków, gdzie para nie potrafi się dogadać, gdzie chłopak zmusza dziewczynę do niestandardowych pozycji i gdzie małżonek ma temperament góry lodowej to bardzo nietaktowny sposób przynudzania. I, wbrew tezie pani redaktor, nie trzeba dwóch lat, żeby sprawdzić, czy mamy taki sam temperament jak jegomość, z którym dzielimy łoże. Pominąwszy sytuacje, kiedy kochankom dane są dwa kwadranse w ciągu miesiąca, najgłupszy człowiek zauważy po paru tygodniach, że jego potrzeby seksualne różnią się od potrzeb drugiej strony… Tak więc artykuł dla mało pojętnych bądź takich, które łatwo się nie nudzą i oglądają trzy powtórki jednego odcinka „Klanu”.
Jak co miesiąc, na okładce pisma pojawia się znana kobieta. Tym razem jest to Kayah. W artykule „Odmień swój los – zmień imię”, o którym było powyżej, też była wzmianka o Kayah. Jego autorka pytała retorycznie: „Czy myślisz, że Kayah odniosłaby taki sukces, gdyby wydawała płyty pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem Katarzyna Szczot?” Na szczęście Katarzyna Szczot przybrała pseudonim artystyczny Kayah i dzięki temu stała się glamour i można jej twarz dać na okładkę Glamour.
Czytelniczki mają szansę wygrać zestaw kosmetyków, którymi umalowano i ufryzowaną Kayah do sesji na okładce – wystarczy w określonym terminie wysłać SMSa za 11 zł i liczyć na to, że jest się jedną z pierwszych dziesięciu osób, które to zrobią. Mizernie oceniam tu szanse osób niezatrudnionych w drukarni lub dystrybucji Glamour.
Pani Szczot udziela także audiencji dziennikarce Glamour. Tak, to nie pomyłka – audiencji, nie wywiadu. Wyraźnie tuż pod nagłówkiem stoi: „Notowała: Alicja Szewczyk”. Skoro Kayah ma dowolność w wyborze tematu swojej pogadanki, korzysta z okazji i zachwala swój towar. Opowiada o swoich najlepszych piosenkach z najlepszych płyt, które warto kupić. A które są te najlepsze płyty Kayah? No wszystkie, oczywiście. Dzięki lekturze dowiadujemy się, co – według Kayah – jest przyczyną wojen i wszelkiego zła na świecie (po części ma rację, ale niesłusznie sobie przypisuje to odkrycie), jak długi paznokieć i zez Cesarii Evory wpłynęły na jej życie, która z jej piosenek z czystej niechęci rozgłośni radiowych nie stała się hitem, jak Kayah padła ofiarą nieuczciwości Gorana Bregovicia — w tej ostatniej kwestii w pełni z nią sympatyzuję. Poza tym, poznajemy stosunek Kayah do piosenek z filmów Disneya śpiewanych przez Edytę Górniak oraz jesteśmy mimowolnymi świadkami desperackiej próby wkręcenia się do dubbingowania filmów tej wytwórni. Na koniec trochę się asekuruje, ale nadal nie odpuszcza: „Nie wiem, czy poradziłabym sobie z takim zadaniem, ale zawsze Disney mógłby ze mnie zrezygnować”.
Po gwieździe prawdziwej, czas na gwiazdy własnej roboty. Nie, naczelna Glamour nie zwariowała i nie dołączyła w charakterze gratisa wycinanek na choinkę w kwietniu. Zamiast tego raczy nas artykułem o dziewczynach prowadzących blogi. Czy raczej – fotoblogi. Czasy stron gęsto zapisanych wydarzeniami dnia jakiegoś anonima należą już do przeszłości. To, co się teraz liczy, to zdjęcia. Im gorsze, tym lepiej. Można je też podrasować w Windowsowym Paincie, dzięki czemu nabierają podobieństwa do dziecięcych bohomazów. Pierwsza z self-made gwiazd ma 20 lat i jest autorką bloga o nazwie „jest zajebiście”. Pismo rozpisuje się o jej chęci dzielenia się pozytywnymi uczuciami, tak jak to, które ogarnia ją po zakupie nowych butów oraz o zdjęciach, na których zawsze pokazuje się, cytuję, „z nienaganną fryzurą, idealną cerą, w bardzo modnym ubraniu”. Są też jednak ciemne strony prowadzenia fotobloga, przyznaje autorka. Podobno pokazywanie drogich przedmiotów wywołuje w ludziach agresję, którą okazują w komentarzach pod zdjęciami. Kolejne samorodne gwiazdy także skupiają się na prezentowaniu siebie oraz znajomych. Podpisy pod zdjęciami są lakoniczne i zabawne tylko dla wtajemniczonych. Okazjonalne próby literacko-poetyckie w wykonaniu dwudziestoośmioletniej pracownicy agencji reklamowej są żenujące, ale podobno ma się ukazać tomik jej poezji. Oczywiście, wszystkie z gwiazd mówią, że bardzo się obnażają w swoich fotoblogach i że jeśli nazwać je gwiazdami seriali, to są to seriale bardzo osobiste. Domyślam się, że podobne uczucie towarzyszy jegomościom w prochowcach, obnażającym się znienacka w alejkach parkowych. Glamour zamieszcza także krótki poradnik zakładania fotobloga. Urocze, ale trzeba było pomyśleć też o wersji obrazkowej – byłoby bardziej trendy.
Seks poprawia humor. Nie chodzi tu o żadne mistyczne przeżycia – po prostu, wydzielają się odpowiednie substancje, a na dodatek traci się kalorie. Jeśli któraś z czytelniczek nie ma mężczyzny przy boku, a wymyślnie ukształtowany wibrator nie załatwia sprawy, Glamour daje rozwiązanie: przyjaciel do seksu, czyli fucking friend. W strefie anglojęzycznej większą karierę zrobiło określenie fuckbuddy, ale chodzi o to samo: chodzi się do łóżka ze znajomym facetem, żeby rozładować napięcie seksualne, żeby się poprzytulać, a miłość nie ma tu nic do rzeczy. Staroświeckie przesądy są mi obce i Sonia Lipschitz wcale nie uważa, że należy czekać z seksem do ślubu, a i potem ograniczyć się do zbliżeń po ciemku, raz na miesiąc i najchętniej przez dziurkę w koszuli nocnej, ale polecanie seksu z kumplem trzeba bardzo ostrożnie potraktować. Niestety, pasione harlequinami oraz komediami romantycznymi dziewczęta mogą uznać, że na pewno wszystko skończy się happy-endem w towarzystwie dziesięciu druhen i przy dźwiękach Ave Maria. I nieszczęście gotowe. Jasne, autorka zaznacza, że to specyficzny układ i trzeba tu dużej delikatności, ale coś mi mówi, że do tego akapitu mogą czytelniczki nie dojechać – wcześniej pobiegną do swoich kumpli i wskoczą im do łóżek. Oby tylko przedtem przeczytały zaskakująco sensowny artykuł o antykoncepcji, zamieszczony dwie strony wcześniej.
I to wszystko na dziś. W przyszłym tygodniu zajmę się… ale to niespodzianka.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze