Narodziny rodziny
JUSTYNA POBIEDZIŃSKA • dawno temuDo kobiet w ciąży docierają setki wiadomości, często sprzecznych i przerażających, na temat tego, czego powinny się spodziewać, co im grozi. Jak nie zwariować i jak z tego informacyjnego gąszczu wyłuskać to, co najważniejsze? Ja skończyłam szkołę rodzenia. I bardzo sobie chwalę.
Zabobony
Ciężarna ma moc sprowadzania na swoich wrogów plag myszy. Jeśli przechodzi pod łańcuchem, jej dziecko okręci się pępowiną. Kobiecie w ciąży nie wolno niczego odmawiać, bo dziecko urodzi się z ciemną plamą. Gdy ma się urodzić córeczka, matka wygląda okropnie, bo dziewczynki „wysysają” z matek urodę. I tak dalej, i tak dalej. Założę się, że każda kobieta w ciąży słyszała dziesiątki podobnych opowieści. Niektóre z nich brzmią anegdotycznie, jak owe plagi myszy czy przechodzenie pod łańcuchami, ale już gadanie, że dziecku nie wolno niczego kupować, zanim się nie urodzi, może doprowadzić do szału.
– Te wszystkie babcie i ciocie chyba sobie wyobrażają, że po porodzie wezmę zapakuję dziecko w samochód i pojadę na zakupy – denerwuje się Agnieszka.
Druga Agnieszka przez pierwsze dwa trymestry niczego nie kupowała.
Trudno żebym czekała z tym do momentu, aż dziecko się urodzi i wtedy biegała obolała po sklepach w poszukiwaniu śpioszków, łóżeczka i wanienki! Tak więc od siódmego miesiąca zaczęłam powoli kompletować wyprawkę, bo myślę, że to dogodny czas i rozsądne rozwiązanie.
Do podobnych absurdalnych opinii o myszach należy dodać dobre rady i krwawe opowieści, płynące do ciężarnych z każdej strony. Zupełnie jakby duży brzuch prowokował wszystkich dookoła do gadania byle czego, byle gadać. Gdyby tak zebrać do kupy te wszystkie opowieści, wynikałoby z nich, że ciąża to dla kobiety czas zagłady. Już od pierwszych tygodni cały świat zaczyna nieludzko śmierdzieć, wymiotuje się od rana do nocy. Traci się zęby, włosy, w różnych miejscach pojawiają się żylaki, ciało pokrywa się milionem rozstępów, do tego tyje się trzydzieści kilo – właściwie wcale nie wiadomo dlaczego. Nie wolno zapominać o koszmarnej opuchliźnie, krwawieniach z dziąseł i nosa, bólu pleców i napadach dzikiego apetytu, kiedy o trzeciej w nocy ciało zaczyna dopominać się ogórków kiszonych z miodem. Do tego te plamy wątrobowe na twarzy – wstyd wyjść na ulicę, bo nikt człowieka nie poznaje. Zgaga nie daje żyć. Dziecko pod koniec kopie boleśnie. Bezsenność. Zaparcia. Hemoroidy. Jednym słowem – śmierć na kredyt. Dziewięciomiesięczny kredyt.
Apokalipsa
Żeby to piekło się jeszcze dobrze kończyło. Ale nie, po dziewięciu miesiącach – jeśli rzecz jasna jakimś cudem uda się ciążę donosić, bo tyle przecież na człowieka czyha chorób i niebezpieczeństw – następuje poród. Krwawa jatka. Rzeźnia. Coś, o czym lepiej zapomnieć. Chamski personel medyczny czeka tylko i wyłącznie na łapówki. Lekarze są niedouczeni i często zdarza się, że pijani, a wściekłe jędzowate położne znajdują przyjemność w wyżywaniu się na jęczących z bólu położnicach. Do tego spektakularne potoki krwi. Nieludzki, piekielny ból. Apokalipsa.
Tylko dwie kobiety mnie nie straszyły. Jedna powiedziała, że narodziny jej dzieci były najpiękniejszymi chwilami w jej życiu. Druga, że ból można wytrzymać i szybko się o nim zapomina, bo widok dziecka działa znieczulająco. Reszta raczyła mnie opowieściami w raczej horrorowym tonie. Przekonanie o tym, że w czasie porodu nikt się mną właściwie nie zajmie, dopóki nie opłacę całej rzeszy personelu medycznego, jest właściwie powszechne. Najlepiej by było załatwić sobie cesarskie cięcie, doradzają koleżanki. Lepiej przez „to” nie przechodzić.
– Wyjmą ci dziecko i po wszystkim – doradza Aga, mama Kingi.
– I jeszcze się nim zajmą przez jakiś czas, a nie, że od razu musisz sama zmieniać pieluchy – mówi z odrazą Kasia, która jeszcze co prawda nie ma dzieci, ale o macierzyństwie wie wszystko.
Poradniki dla matek w ciąży podają sprzeczne wiadomości. Znakomita większość zajmuje się wymienianiem wszystkich patologicznych sytuacji, które mogą wpłynąć źle na ciążę i poród. Z kolei gazetowe poradniki podają najczęściej wiadomości oderwane od rzeczywistości, a większość porad to teksty sponsorowane. Takie przynajmniej mam wrażenie. I jak tu nie oszaleć w gąszczu tylu nowych, często sprzecznych wiadomości? Jak pozbyć się dławiącego lęku przed nieznanym?
Jakoś się urodzi
Znajomi doradzają szkołę rodzenia: skończyli niedawno, bardzo się przydała. Jestem skołowana. Czy rodzenie jest czymś, czego można się nauczyć? Moje babki urodziły w sumie czternaścioro dzieci, nigdzie się tego nie ucząc… Z jednej strony słyszę, że uczestnictwo w szkole rodzenia to rzecz właściwie konieczna, jeśli chce się urodzić świadomie. A z drugiej strony te mniej przychylne opinie: a to moda tylko, wyciąganie pieniędzy, kiedyś tego nie było i ludzie się jakoś rodzili. No właśnie. Jakoś się rodzili. Ja nie chcę urodzić mojego dziecka „jakoś”. Mój ginekolog jest nastawiony sceptycznie.
– Kobiety w szoku porodowym nie pamiętają niczego, czego się nauczyły – uważa. – Poza tym zamiast skupić się na rodzeniu, kontrolują pracę lekarzy… To tylko strata czasu i pieniędzy.
– A czy po szkole rodzenia poród mniej boli? – uśmiecha się sceptycznie Maria. – Niepotrzebnie panikujesz…
Ci ze starszego pokolenia uważają, że szkoła rodzenia to zwykła fanaberia. Moi rówieśnicy są bardziej otwarci, choć i tak część uśmiecha się z politowaniem na wieść, że chcemy się zapisać na kurs. To ci, którzy nazywają poród jatką i powtarzają ze zbolałą miną: „nigdy więcej”.
Program
W wyniku chłodnej kalkulacji zapisujemy się z mężem na zajęcia: być może nam to pomoże, pewnie nie zaszkodzi. Na pewno zdobędziemy własną, rzetelną wiedzę z pierwszej ręki, sami nauczymy się, jak opiekować się naszym dzieckiem, być może nawet uda się nam odmitologizować poród?
Pierwsze zajęcia i pierwsze zdziwienie – prowadząca zajęcia jest miłą, zadbaną i atrakcyjną kobietą. Przez te wszystkie koszmarne opowieści wyobrażałam sobie, że położne wyglądają jak strażniczki więzienne z amerykańskich filmów. Nasza położna ma przepiękne, wąskie dłonie z długimi palcami. Oczami wyobraźni widzę, jak pomaga nimi przyjść na świat nowym ludziom. Od razu czuję się bezpieczniej. Na zajęcia przychodzi osiem par i dwie „pojedyncze” ciężarne. Ich mężowie pracują za granicą, ale mają wrócić na czas porodu. Nigdy nie widziałam tylu okrągłych brzuchów naraz. Kształtem przypominają olbrzymie piłki zgromadzone w kącie sali. Na nich będziemy ćwiczyć.
Zajęcia będą trwały ponad miesiąc. Dwuipółgodzinne spotykania mają odbywać się dwa razy w tygodniu. Z lektury programu wynika, że poruszymy wiele tematów: dowiemy się o porodzie fizjologicznym, o sposobach łagodzenia bólu porodowego, połogu, karmieniu piersią, problemach z laktacją, sztucznym karmieniu i pielęgnacji noworodka. Na każdych zajęciach będziemy też wykonywać ćwiczenia fizyczne. Nauczymy się oddychać przeponą.
Ojciec
Położna pyta, czy wszyscy mężczyźni chcą towarzyszyć swoim kobietom przy porodzie. Jeśli tak, to dlaczego? Wszyscy panowie są zdecydowani uczestniczyć w narodzinach swoich dzieci, ale i oni musieli wysłuchać różnych opinii najrozmaitszych „specjalistów”. Z jednej strony docierały do nich peany zachwyconych ojców, którzy nazywali chwilę przyjścia na świat ich dzieci przeżyciem pięknym i głęboko mistycznym, z drugiej tych, którzy we wspólnym porodzie upatrywali przyczyny rozpadu ich związków.
– Chcesz się rozwieść z żoną, to idź sobie pooglądaj poród – usłyszał od znajomego Michał. – Ten kolega rzeczywiście już jest po rozwodzie.
Okazuje się, że obecność ojców przy porodzie to wciąż temat tabu. Większość mężczyzn z naszego kursu spotkała się z nieprzychylnymi reakcjami na swoje deklaracje, że będą uczestniczyć w narodzinach swoich dzieci. Dlaczego? Bo poród to sprawa kobieca, a facet na porodówce tylko przeszkadza. Przez wieki mężczyźni czekali pod drzwiami sal porodowych, po co to zmieniać? Tak to już jest świat urządzony, że to kobiety rodzą dzieci. Ba, oglądanie porodu sprawia, że nabiera się wstrętu do ciała żony. Przyglądanie się jej, kiedy jest czerwona z wysiłku, rozczochrana i krzyczy z bólu, niechybnie prowadzi do rozpadu związku.
Położna opowiada nam o parze znajomych, osiemdziesięcioletnich dziś staruszków, którzy urodzili dziecko razem. Mieszkali na wsi, na odludziu, nie doczekali fachowej pomocy. Mąż odebrał poród żony. Wcześniej rodziły się przy nim cielaki i prosiaki, więc jakoś sobie poradził.
– Żebyście widzieli, jak ci ludzie się do dziś kochają – uśmiecha się. – Z jaką miłością wspominają tamten czas…
Mówi też, że z jej doświadczenia wynika, że poród bardzo zbliża ludzi. Na widok swoich dzieci mężczyźni płaczą. Jeszcze bardziej potem kochają swoje żony. Rozpadają się związki tych par, które nie miały ze sobą prawdziwych więzi.
Narodziny rodziny
Przez następny miesiąc wykonujemy komiczne, jeśli spojrzeć z boku, czynności. Kobiety o kształtach Wenus z Willendorfu skaczą na piłkach, trzymając za ręce swoich partnerów. Oddychają na komendę: wdech, wydech. Dorośli bawią się lalkami, przewijając je z takim pietyzmem, jakby rzeczywiście były noworodkami. Poklepują je czule po plecach, na twarzach niektórych maluje się prawdziwa troska. Podają sobie z rąk do rąk mikroskopijne kaftaniki i różne kremy na odparzenia dziecięcych pup. Nasze dzieci są już z nami. Coraz bardziej realne. Z każdym dniem coraz bliższe.
– Co mi dały zajęcia? – zastanawia się Joanna. – Przede wszystkim pozwoliły mi oswoić się z myślą o porodzie, o tym, czego w jego trakcie mogę się spodziewać, pozbyć się pewnych obaw i mitów krążących na ten temat. Wielokrotnie byłam namawiana przez znajome, żeby zafundować sobie cesarskie cięcie. Zajęcia uświadomiły mi, jak wiele korzyści płynie z porodu siłami natury, jak silna w jego trakcie wytwarza się więź emocjonalna z moim maleństwem.
– Dzięki nauce oddychania torem przeponowym nauczyłam się współpracować z dzieckiem, bo w trakcie takiego oddychania wyczuwa się jego intensywne ruchy – mówi Kasia. – Poza tym dzięki zajęciom więcej wiemy o rozwoju naszego maluszka i lepiej znamy jego zwyczaje. Na pewno bardziej umocniła się nasza więź z dzieckiem.
– Zajęcia dają przede wszystkim pewność siebie, no i pierwsze wyobrażenie, jak to będzie naprawdę – uważają Marta i Tomek.
– Czuję się bardziej spokojny – mówi Marek. – Wiem, w jaki sposób mogę pomagać żonie w trakcie porodu i jak zajmować się dzieckiem.
Podczas którychś z kolei zajęć, kiedy mąż trzyma ręce na moim brzuchu, a nasze dziecko fika koziołki, spływa na mnie olśnienie. Szkoła rodzenia, oprócz gruntownej, fachowej i współczesnej wiedzy na temat ciąży, porodu i połogu, daje nam obojgu pełną świadomość tego, co nas czeka. Staliśmy się rodzicami, choć nasze dziecko jeszcze sobie dojrzewa po tamtej stronie brzucha. Narodziny rodziny.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze