Nie chcę ślubu!
CEGŁA • dawno temuMam wrażenie, że zostałem postawiony pod ścianą przez partnerkę, której zawsze pozwalałem być sobą, bez wysiłku czy pretensji o cokolwiek. Jestem z kimś, bo tego chcę, a nie po to, by go na różne rzeczy nawracać. I szukam w kobiecie uczuć, a nie kandydatki do podpisania papierka w celach rozrodczych. Uważam, że Dopiero drugie małżeństwo jest z premedytacją przeznaczone dla dwojga ludzi je zawierających.
Szanowna Cegło!Rozstając się z dziewczyną, doszedłem do wniosku, że z pewnych sytuacji facet nigdy nie zdoła wyjść z twarzą. Z nich takiego wyjścia po prostu nie ma. Tak czy owak, zostaje na wieczność zimnym, cynicznym dupkiem. W oczach przynajmniej jednej osoby – właśnie tej jedynej, której zdanie w tym momencie go obchodzi.
Kocham Danę. Jest kobietą mocno niespójną – zauważam ten fakt, nawet jeśli mi on nie przeszkadza. Kiedy zaczęliśmy być razem, nie planowała studiów, podróży, kariery, nie pasjonowała się niczym bezinteresownym, uniwersalnym, ponadczasowym. Wszystko działo się lub nie, ona się nie przejmowała. Myślała i powiem brutalnie – truła tylko bez przerwy o domu, dzieciach i ślubie. Jednocześnie widziałem 22-letnią kobietę, która tapetuje ściany Patrickiem Swayze i Dawidem Murkiem. Wynajęty kąt uważała za pozbawiony klimatu, a nie zadała sobie nawet tyle trudu, żeby zainwestować w zasłony czy ładną lampę, pobawić się w dom, ocieplić go, zanim znajdzie ten prawdziwy. Nigdy nie rozumiałem jej niekonsekwentnej kobiecości. Gdzie tu dojrzałość, której brak mi ostatnio wypomniała?
Danie nic się konkretnie nie chciało, żyła z dnia na dzień, zmieniała pomysły. W końcu rzuciła studia, zrobiła kurs barmański, wciągnęła ją nocna praca za barem. Siedem razy w tygodniu trenowała amatorsko siatkówkę jak opętana – to mi akurat imponowało. A z zagranicznych wakacji przywoziła zdjęcia… witryn luksusowych sklepów z kieckami ślubnymi wielkimi jak katedry. To był jej zasadniczy świr.
Prawie od początku znajomości oświadczała mi się tajnie lub jawnie – żartami, aluzjami, filozoficznymi dyskusjami, anegdotkami. Nie brałem tego serio. Było nam dobrze, może dlatego, że szliśmy różnymi drogami i niezbyt wiele czasu spędzaliśmy razem. Ja poruszam się po liniach prostych. Studia, potem MBA, nienerwowe polowanie na dobrą posadę, pierwsze małe sukcesy, z czasem większe. Na pewno sklejał nas seks.
Po czterech latach Dana postawiła kwestię ślubu na ostrzu noża. Żarty się skończyły i musiałem wyłożyć jasno swoją teorię, która brzmi mnie więcej tak. Pierwsze małżeństwo zawieramy nie dla siebie, lecz z instynktu przedłużenia gatunku i zrealizowania społecznych czy raczej kulturowych ambicyjek, niekoniecznie zresztą własnych. Dzieci, planowanie ich liczby, zapewnienie im przyszłości. A więc – dom, przedmioty, dobrze płatna praca, kompromisy. Zero seksu, bo wymienione cele zabijają tę nieokiełznaną stronę związku, może właśnie najważniejszą i najprawdziwszą. Lub raczej – seks przenosi się poza małżeństwo. Tak być musi, bez seksu żyć się nie da, nie ma wręcz sensu. I tak dochodzimy do pełnego zanurzenia w obłudzie. Nie, dziękuję.
Dopiero drugie małżeństwo jest z premedytacją przeznaczone dla dwojga ludzi je zawierających. Moim zdaniem warto ten krok zrobić gdzieś po czterdziestce, nawet bliżej pięćdziesiątki. Dzieci, jeśli są, to już dorosłe. Poczęcia kolejnych nie trzeba planować. Ma się jeszcze dość zdrowia, siły, ochoty, pasji, nie wiem, czego jeszcze, żeby zająć się i cieszyć sobą nawzajem. Co miało zostać zdobyte, już jest, nie trzeba się zabijać. Człowiek popełnił już większość błędów, zna siebie, wie, czego chce, a czego nie. Wreszcie można skoncentrować się na sobie bez oskarżeń o młodzieńczy egoizm czy głupotę.
Teorię swoją, szanowna Cegło, wysnułem z obserwacji i rozmów. Innych modeli małżeństw, z wyjątkiem opisanych powyżej, nie spotkałem wokół siebie. I dlatego ja małżeństwa nie chcę wcale. A jeśli już, to mógłbym pójść wyłącznie na to drugie. Jako moje pierwsze.
Dana mnie nie zrozumiała. Śmiertelnie się obraziła. Zerwaliśmy kontakt całkowicie, przy czym pozostawiła mi furtkę. Nie ma we mnie jednak entuzjazmu dla reaktywacji na jej warunkach. Podobnie jak ty, staram się nie myśleć stereotypami płciowymi. Niestety, mam wrażenie, że zostałem postawiony pod ścianą przez partnerkę, której zawsze pozwalałem być sobą, bez wysiłku czy pretensji o cokolwiek. Jestem z kimś, bo tego chcę, a nie po to, by go na różne rzeczy nawracać. I szukam w kobiecie uczuć, a nie kandydatki do podpisania papierka w celach rozrodczych.
Dana może zmienić zdanie i wrócić do mnie w każdej chwili. Chcę z nią być, chodzić z nią na mecze, przyprowadzać kolegów do jej baru, żeby mogła ich zakasować drinkami własnego pomysłu. Nie mam nic przeciwko dzieciom. Ale chcę, żebyśmy wytrzymali ze sobą siłą własnej woli, nie bezwładności. A za dwadzieścia lat z przyjemnością wezmę ślub, spiszę testament i kupię największy telewizor na świecie, na wypadek, gdyby rozbolały ją nogi od stania za barem. Niestety, nie mam po co dzwonić i strzępić języka, moja ukochana już to wszystko wie. I chce usłyszeć zupełnie coś innego.
Jestem w trakcie sporu ze starszym bratem, który twierdzi, że mam zatwardzenie i to ja porzuciłem Danę, nie odwrotnie. Kiedyś był dla mnie autorytetem. Dziś jest po trzydziestce i ledwo w trzy lata po ślubie łapie każdą delegację, byle na chwilę uciec – od czego, do czego – nie pytam. Ja mam swoją wizję życia i na jego miejscu dopiero czułbym się jak palant.
Bohdan
***
Szanowny Bohdanie!
Znalazłabym kilka niekonsekwencji także w Twoim rozumowaniu (co nie znaczy, że namawiam Cię na ślub). Piszesz na przykład, że pokochałeś Danę z całym dobrodziejstwem inwentarza, a jednocześnie z niejakim sarkazmem i małostkowością wypominasz Jej wady. Oceniasz Ją jako osobę pozbawioną głębszych zainteresowań, ja tymczasem widzę kogoś, kto miał odwagę pójść własną drogą, dokładnie tak jak Ty, i znalazł, po pierwsze, pracę, w której się realizuje, po drugie, hobby, w którym się spala… Całkiem nieźle, jak na kobietę niespójną, nie pozbieraną, której podobno nic się nie chce.
Wydaje mi się, że w jakiś sposób jest Ci wygodnie zarzucać Danie niedojrzałość – w ten sposób dajesz delikatnie do zrozumienia, jaka jest „naprawdę” między Wami różnica: Ona nie nadaje się do małżeństwa, chociaż prze do niego jak taran i na oślep. Ty go po prostu nie chcesz. W tym momencie wychodzi niby Twoja wyższość. A w gruncie rzeczy — brak logiki. Czy gdyby Dana przejmowała się kolorem zasłon i tapet, rozważyłbyś Jej propozycję? Zapewne nie. Po cóż więc rozwodzić się nad nieistotnymi detalami?
Spędziliście razem kilka ładnych lat. Czy nie jest realne, że Dana ma wokół siebie inne niż Ty przykłady rodzin, zachęcające Ją do tego właśnie modelu życia? Może miała szczęśliwe dzieciństwo i zna inne, udane stadła? A może nie. Może jest świadoma wszystkich niedogodności i kompromisów, które trzeba zaakceptować w małżeństwie, by przetrwało, nie zniechęca Jej to jednak. Nie zniechęca Jej również Twoja postawa – w końcu przez dłuższy czas oświadczała się właśnie Tobie!
Bohdanie, broniąc bastionu swojej niezależności i udzielając sobie prawa do życia po swojemu, musisz uszanować priorytety innych ludzi, które mogą różnić się od Twoich. O ile mi wiadomo, związki małżeńskie, podobnie jak nieformalne, mają charakter dobrowolny. Nie każdy ślub prowadzi do obłudy, tak jak nie każdy wolny związek chroni przed nudą czy kłamstwem. Twoje uogólnienia niczego zatem nie dowodzą, ale – pasują do Twojej teorii.
Sugerujesz – lub tak ja to odczytuję – że w Waszej relacji z Daną głównym spoiwem był seks. To ważne, nie zaprzeczam. Nie wystarczyło jednak, byście usiedli do rozmów i spróbowali utemperować nawzajem swoje zatwardziałe poglądy, choćby po kilka milimetrów z każdej strony, prawda? A w długotrwałej relacji, wydawałoby się, wiedza o partnerze, otwartość na niego i więź uczuciowa powinny być na tyle głębokie, by znajomość nie prysła w jednej chwili jak bańka mydlana.
Mieliście kilka opcji. Skoro nie masz alergii na dzieci, warto było chyba zbadać, na czym Danie naprawdę zależy, w jakiej kolejności i z jakich przyczyn: na pełnej rodzinie, czy najpierw na „papierku”? Być może do strony formalnej pchały Ją na przykład tradycje rodzinne, nie taka czy inna ideologia. Gdyby tak było, zdołałbyś Ją pewnie namówić do romantycznej i alternatywnej przysięgi, takiej bez urzędnika i konsekwencji prawnych, a nawet bez świadków. Wówczas z przypieczętowaniem udanego związku i zabezpieczeniem wspólnych interesów na starość moglibyście zaczekać te dwadzieścia lat…
Ale taka dyskusja się nie odbyła. Nie wysondowaliście nawzajem swoich skłonności do ustępstw, by spotkać się gdzieś w pół drogi. Zabrakło cierpliwości, tolerancji? A może autentycznego uczucia? Zastanów się nad tym. Czasami dwoje bardzo różnych ludzi spotyka się i przez jakiś czas wędruje niby razem, ale obok siebie, bo na tę chwilę im to pasuje. Nagle droga zbyt szeroko się rozwidla i dalsza wspólna wędrówka okazuje się niemożliwa.
Jeżeli, Bohdanie, żadne z Was nie potrafi odezwać się do drugiego z propozycją inną niż powtórzenie ultimatum, to radzę Ci pogodzić się z faktem, że to już koniec. Albo — zrobić pierwszy krok. Po długim namyśle, co ze swej strony masz ewentualnie do zaoferowania.
Pozdrawiam serdecznie oboje.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze