Mam faceta z pasją
MAGDALENA TRAWIŃSKA-GOSIK • dawno temuMężczyźni, którzy mają jakąś pasję, są dla kobiet bardziej interesujący i pociągający. Kobiety myślą, że życie z taką osobą nigdy nie będzie nudne, że przysporzy im wielu wrażeń. Niestety, gdy on ma pasję, ona zazwyczaj musi podporządkować do niej codzienną i niezbyt fascynującą egzystencję reszty członków rodziny, czyli dzieci, a co najważniejsze zrozumieć, że w życiu tego mężczyzny pierwsze miejsce jest już na zawsze zajęte. Kobiecie trudno piastować drugie miejsce, iść na kompromis oraz żyć w czyimś cieniu - czego się jednak nie robi dla miłości.
Dominika (25 lat, manager zespołu sprzedaży z Wrocławia):Mój chłopak to prawdziwy mistrz kuchni, a właściwie mistrz kulinarnej improwizacji. Nie korzysta z przepisów, za nic ma odmierzanie, warzenie, proporcje. Wszystkie potrawy robi na wyczucie. Gdy pyta mnie, czy mam ochotę na rybę, tak naprawdę nie wiem, co przygotuje na kolację: czy to będzie zupa rybna czy ryba z piekarnika, duszona w warzywach czy może rybna zapiekanka, pasta. Lubię te niespodzianki. Pyta mnie o smak: słodki, słony, kwaśny, ostry? Wybieram. Biorę kąpiel, a gdy wychodzę z wanny wszystko już jest gotowe. Nakryte do stołu, pachnie i smakuje wyśmienicie. Biorę pierwszy kęs, a on czeka na moją ocenę. Prawie zawsze mi smakuje, więc chwalę go. Dopiero wtedy zaczyna jeść.
Do domu przychodzą paczki z przyprawami z Indii. Eryk kocha najróżniejsze smaki, lubi je mieszać, eksperymentować. Zazwyczaj trafia w dziesiątkę i powstaje oryginalna potrawa. Zawsze nadaje jej poetycką nazwę. Nigdy nie zapisuje przepisów. Gotuje z głowy i dlatego za każdym razem wychodzi coś innego.
Wszystko to brzmi cudownie. Zapasy przypraw, pełna lodówka, przysmaki z całego świata, mężczyzna, który świetnie gotuje. Tylko, czasem czuję się nieswojo, bo też chciałabym coś ugotować, ale boję się opinii mistrza. Garnków dotykam tylko wtedy, gdy on gdzieś wyjeżdża, wtedy robię sobie zwykłą jajecznicę na słonince, białe pieczywo z masłem, pospolitą kawę z mlekiem. Jestem szczęśliwa. Tradycyjne jedzenie jest równie smaczne, tęsknię za schabowym, ziemniakami, surówką z pomidorów i cebulki. Eryk nie chce słyszeć o zwyczajnym jedzeniu, on tworzy, a nie gotuje. To sztuka, wszystko powstaje w jego głowie.
Jest jeszcze jedno „ale”, nie sprząta po sobie. Zostawia mi potwornie brudną kuchenkę, piekarnik, zlew pełen naczyń. Nie protestuję, w końcu to on przygotowuje pyszną kolację i elegancko nakrywa do stołu. Nie śmiałabym zaprzątać mu głowy tak przyziemną rzeczą jaką jest sprzątanie i zmywanie. Czasem wolałabym coś sama ugotować, kuchnia nie byłaby wtedy taka brudna i nie byłoby takiej fury zmywania.
Gdy zapraszam znajomych na imieniny, Eryk robi swój popisowy numer: kaczkę w jabłkach, pomarańczach i płatkach migdałów oraz zawinięte w bekon udka w miodzie. Dziwnie się czuję, bo to ja powinnam przygotować potrawy na swoje urodziny i to mnie powinni chwalić. Czasem odnoszę wrażenie, że wszyscy przyszli nie z okazji moich świąt, ale żeby się najeść frykasów. Tylko się oblizują i zachwalają, a Eryk jest dumny jak paw. Po imieninach zostaje mi kuchnia, która wygląda jakby uderzył w nią meteor. Sprzątam cały następny dzień i na znak protestu popijam zwykłą, czarną herbatę z fusami.
Iza (27 lat, opiekuje się swoim dzieckiem, mieszka w Warszawie): Gdy odebrał nas ze szpitala i był taki szczęśliwy, myślałam, że może uda mi się go zatrzymać w domu, że dziecko go odmieni. I rzeczywiście, przez pierwszy miesiąc nie odstępował Julki na krok, przewijał, rozmawiał z nią, usypiał, kąpał. Opiekował się mną, chodził po zakupy, jak nigdy pamiętał o niezapłaconych rachunkach. Pomyślałam, że w końcu mam go naprawdę. Minął miesiąc i powiedział mi, że całą grupą jedzie na trzy miesiące do Tybetu. Płakałam, że zostawia mnie z tym wszystkim samą, że sobie nie poradzę. Mówił, że wszystko załatwił, że trzy razy w tygodniu odwiedzi mnie jego kolega, żeby zobaczyć, czy czegoś potrzebuję. Byłam wściekła.
Pasją Norberta są podróże, przecież wiem o tym nie od dziś, wiedziałam to odkąd się poznaliśmy. Było to na objazdowym obozie we Francji. Zakochałam się w Norbercie, bo jest to szalenie interesujący człowiek, który do życia podchodzi z dużym optymizmem. Ujął mnie jego upór w dążeniu do celu. Pracował ciężko, na dwóch etatach przez kilka miesięcy, by potem wyruszyć w kolejną podróż swoich marzeń. Odhaczał miejsca w swoim atlasie i wciąż marzył o nowym. Wtedy myślałam, że życie z takim człowiekiem musi być fascynujące. Szybko okazało się, że być może byłoby, gdybyśmy mogli jeździć razem. Moja firma nie udzielała dłuższego niż dwa tygodnie urlopu, moje stanowisko wymagało ode mnie dyspozycyjności. Wiedziałam, że mogę stracić dobrze płatną pracę i zajęcie, które sprawiało mi przyjemność. Norbert bez problemu dostawał w swojej firmie trzymiesięczny urlop. Szef akceptował jego pasję i szedł mu na rękę, bo był cenionym pracownikiem. Wiedział, że jeśli się nie zgodzi, Norbert zmieni pracę.
Na niczym mu nie zależy tak, jak na podróżowaniu i zwiedzaniu nowych miejsc. Jestem pewna, że ja także się mniej liczę, dlatego nigdy nie stawiałam mu ultimatum. Raz zaprotestowałam, wtedy zdziwił się moją reakcją i powiedział, że przecież wiedziałam, że jego życie to ciągła wędrówka. Rzeczywiście wiedziałam, mówił mi o tym ze sto razy, zanim zamieszkaliśmy ze sobą i zanim urodziła się Julka. A jednak miałam nadzieję, że dziecko zatrzyma go w domu, że w końcu będę miała go dla siebie, nie będę musiała się dzielić ani z oceanem, ani z górskimi szczytami. Myliłam się. Nie ma go już prawie od trzech miesięcy, Julka zaczyna ładnie siadać, jest silna, dźwiga głowę i podnosi ją z kocyka, śmiesznie gaworzy. Nagrywam mu wszystko na płytę i dyktafon, robię zdjęcia, ale przecież to nie to samo. Muszę przyznać, że mam to, czego chciałam – interesującego faceta z pasją. (śmiech)
Justyna (32 lata, korektorka z Krakowa):Życie z artystą jest bardzo ciekawe, ale także bardzo trudne. Gdy Mariusz jest w transie, nie można z nim o niczym porozmawiać. W jego głowie są tylko szkice, obrazy, kolory, kompozycje. Siedzi w pracowni, słucha muzyki, potrzebuje ciszy i spokoju. Przenosimy się wtedy z dziećmi na wieś do mojej mamy, tak na kilka dni. Po weekendzie wracamy, ale Mariusz jest nieobecny. Dzieci z trudem się do tego przyzwyczajają, wolałyby mieć ojca codziennie takiego samego. Chcą się z nim bawić, biegać, spacerować, wygłupiać się i wciąż pytają: „Mamo, kiedy tata przestanie malować?”. Nie umiem precyzyjnie odpowiedzieć, bo czasem to tylko trzy dni wyjęte z naszego rodzinnego życiorysu, a czasem prawie miesiąc. Mariusz ma wtedy dziwne rozbiegane oczy lub nieruchome, zapatrzone gdzieś w dal, jego umysł pracuje, widać to na pomarszczonym w skupieniu czole. Po mieszkaniu chodzi jak duch, dotyka obrazów, ręce i paznokcie ma brudne od farby, ubranie też. Prawie nie je i prawie nie śpi. Nie mogę mu wtedy zawracać głowy jakimiś przyziemnymi sprawami typu: zakupy, wyprowadzanie psa na spacer, płacenie rachunków, przywożenie dzieci z przedszkola. Nie chcę mu przeszkadzać. Czekam aż to minie.
Jestem cierpliwa, bo wiem, że jego malowanie to nie tylko pasja, to także pieniądze na dom. Dobry obraz szybciej znajdzie nabywcę. Można więc powiedzieć, że współtworzę go, sama pracuję nad tym, by wszystko poszło jak należy, by Mariusz miał spokój. Nie jest łatwo, bo gdy dzieci zachorują lub ja się źle czuję, jesteśmy właściwie sami. To ja muszę uważać, by dzieci nie wchodziły i nie przeszkadzały mu w pracowni, a to nie taka prosta sprawa. Są jeszcze małe i trudno im zrozumieć. Za to potem, gdy w końcu obrazy są gotowe, ich tata znów jest sobą. Uśmiechnięty, pogodny, zwariowany. Wtedy mamy go już tylko dla siebie, do następnego razu, aż przyjdzie wena i znów go coś zainspiruje.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze