Na wakacjach w domu
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuSkoro mamy wiosnę, warto by pomyśleć o wakacjach. Znam tylko jeden sensowny sposób ich spędzania – we własnym domu, z ewentualnym rozszerzeniem aktywności na kilka najbliższych przecznic. Naprawdę, zamiast gdzieś jechać, lepiej jest nakłonić jakiegoś frajera, aby wpadł na parę dni lub dłużej.
Skoro mamy wiosnę, warto by pomyśleć o wakacjach.
Najprawdopodobniej nie jestem najlepszym kandydatem do tego zadania. W zależności od punktu widzenia, nie pracuję w ogóle, lub moje życie składa się wyłącznie z pracy. Wakacje są niemożliwe w obu tych przypadkach. Wszystko, czego doświadczam, może zostać przerobione na literki, literki zmienią się w złotówki. W ten sposób potrafię obrócić na swoją korzyść różnorakie, nieprzyjemne wydarzenia. Skopią mnie w bramie – zarobię tysiąca, zęby wybiją – będą i dwa tysiące. Jednocześnie, nie znalazłem sposobu, aby ten mechanizm wyłączyć. Na ostatnich wakacjach przysięgałem sobie, że nie będę pracował i jeśli mnie pamięć nie myli, prawie się udało. Robiłem tylko niewinne notatki. I proszę, są już złożone, niedługo ukażą się drukiem. Takie życie.
Może z tego powodu nie przepadam za wakacjami. Trudno, abym cenił sobie rzecz dla mnie zupełnie nieosiągalną. Lubię podróże, pod warunkiem, że mogę w ich trakcie wykonywać swoje własne zajęcia. Jeśli kiedyś, jadąc pociągiem, natkniecie się na wariata, który, usiadłszy na krawędzi potrzaskanego klopa zapieprza w laptop, jakby jego życie od tego zależało, oczy wytrzeszcza i liże się po brodzie – najprawdopodobniej będę to ja.
No a co z tymi wakacjami?
Znam tylko jeden sensowny sposób ich spędzania – we własnym domu, z ewentualnym rozszerzeniem aktywności na kilka najbliższych przecznic. Wyjazdy w celach urlopowych są mi wstrętne, wypoczywania w nieznanych mi wcześniej miejscach nie znoszę jak diabeł święconej wody. W oczywisty sposób narzuca się pytanie, w jaki sposób odróżniam wakacje od dnia powszedniego, wypełnionego na zmianę pracą, użalaniem się nad sobą i przeklinaniem Pana Boga?
Otóż, na wakacje się jeździ. Abym miał wakacje, ktoś musi do mnie przyjechać, na parę dni lub dłużej.
Przyjmowanie gości – najlepiej niemiłych w najbardziej grubiański z możliwych sposobów – otwiera człowieka na różne, tajemnicze wcześniej światy. Naprawdę, zamiast gdzieś jechać, lepiej jest nakłonić jakiegoś frajera, aby wpadł z długą wizytą.
Bo tak. Już etap przed przyjęciem gości jest niezwykle twórczy, ba, bywa nawet budujący. Staropolska gościnność, wyrażona w pięknym przysłowiu postaw się, a zastaw się (wbrew pozorom, jedno z najmądrzejszych zaleceń jakie słyszałem), połączona z wybujałym ego, każe mi przedstawić się z jak najlepszej strony, jednocześnie nie wychodząc na buraka. Przygotowując się do przyjęcia gości, którzy przyjadą powiedzmy na tydzień, muszę najpierw otworzyć szafy i powynosić szkielety. Inaczej zostaną odkryte. Potem przychodzi czas na refleksję nad własnym życiem. Co jest w nim dobre? Co osiągnąłem i mogę pokazać innym? A co powinienem ukryć, wymazać, zmienić, żeby nie raziło? W ten sposób dochodzi do rozliczenia z samym sobą, niewinnego, pożytecznego i wpisanego w wyższy kontekst. Po prostu, zastanawiam się, jak mogę zmienić swoje życie na lepsze.
Potem przyjeżdżają goście, cieszymy się, gadamy. Mijają pierwsze godziny, no i trzeba coś przedsięwziąć. Trudno organizować gościom każdą chwilę ich pobytu (taki pobyt byłby torturą), niemniej wypadałoby gdzieś ich zaciągnąć, coś pokazać i opowiedzieć. Przyjechali przecież na wakacje, a na wakacjach ludzie zwykli się przemieszczać, z zupełnie niezrozumiałych dla mnie powodów.
Tak jak wcześniej poznawałem siebie, tak teraz poznaję najbliższe otoczenie. Wcześniej nie było okazji po temu. Sprawdzam i z każdą minutą dowiaduję się rzeczy o wielkiej wadze turystycznej. Orientuję się w liczbie pobliskich muzeów i wiem już, jaki rodzaj eksponatów jest tam gromadzony. Pobliskie parki znam, jakbym w nich mieszkał, zaznajomiłem się z cudami architektury, choć na co dzień nie potrafię odróżnić szopy na drewno od Watykanu, doskonale orientuję się w najlepszych restauracjach, mimo że zazwyczaj dzwonię po pizzę (i to opornie). W naturalny, ale żywiołowy sposób odkrywam uroki najbliższego otoczenia. Inni też tak mają. Pomyślcie tylko: ile knajpek jest na waszej ulicy? A gdzie jest najbliższe muzeum? Gdyby goście się nie zjawili, dalej byłbym ciemny i durny.
Potem następuje moment szczególnie nieprzyjemny, czyli wyjście z domu i chodzenie. Coś potwornego. Wolałbym już, żeby borowali mi zęby śrubą okrętową, ale trzeba. Droga wiedzie przez miejsca nieznane wcześniej, czyli poznawane. Po jaką cholerę mam wybierać się za morze, skoro ludzie zza morza przyjechali do mnie i razem poznajemy nowe rzeczy? To, że znajdują się za rogiem, podnosi jeszcze ich wartość. Następnie wybieramy się w rejony, które, wbrew samemu sobie, przywleczony na jakimś sznurze zdążyłem już odwiedzić. Opowiadam o nich, tłumaczę, a ich sens odkrywa się przede mną. Tu dają dobre śledzie. Tam jest park i słonie w tym parku. Tak, cholerne słonie. W głowie układa się szczególny rodzaj mapy i mam poczucie odkrycia czegoś nowego, co tylko czekało, abym to zrobił.
Czuję się jak człowiek, który po raz pierwszy zobaczył film w kolorze.Takie doświadczenie podczas wyjazdu jest niemożliwe. Aby je przeżyć, należy zostać w domu i czekać na gości. Ich obecność zmienia wszystko – otoczenie i człowieka, który dotąd w nim przebywał. Potem świat wraca na stare tory. Choć niekoniecznie. Znam przypadki, kiedy pozostał zmieniony.
Najważniejsze na koniec. Wakacje w domu to jedyne wakacje, kiedy nie pracuję. Oczywiście chciałbym, marzę o pracy bardziej niż o czymkolwiek innym, ale nie wolno. W oczywisty sposób zabraniają tego obowiązki związane z funkcją gospodarza. Gdybym zabrał się za robotę, obraziłbym swoich gości i tyle.
Niedawno odwiedzili mnie przyjaciele i byłem na wakacjach. Nie pracowałem, naprawdę, choć ciężko było – wyrwany z koszmarnych snów chciałem chwytać za komputer, kartkę, cokolwiek. Chwyciłbym gwóźdź i wydrapał parę słów na ścianie, jak więzień.
Wytrzymałem.
Pożegnałem moich gości czule, szczerze i od serca. Mam nadzieję, że wrócą. Naprawdę.
Ledwo zamknęły się za nimi drzwi, wakacje dobiegły końca i rzuciłem się na felieton.
Ten felieton.
Tak to mniej więcej działa.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze