Wątła nić
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuUstalmy jedno: nie każdy facet ma opory przed związkiem. Znam wystarczająco wielu przedstawicieli płci męskiej, którzy nie tylko nie mieli najmniejszych oporów przed związkiem, ale nawet gorąco go pragnęli. Obawiam się, że zależy to od stopnia osobniczej dojrzałości, a nie od płci.
Hej, Margolu,
Przeczytawszy wiele porad z twojego kącika, postanowiłam wysłać swój list. Króciutko o mnie: mam 27 lat, mieszkam w dużym mieście, pracuję, dobrze zarabiam, jestem dość atrakcyjną i podobno mądrą dziewczyną.
Od paru miesięcy spotykam się z pewnym chłopakiem – w sumie moim pierwszym, z którym rozpoczęłam życie seksualne. Jest nam ze sobą dobrze, kiedy jesteśmy razem, chociaż… Sławek ma bardzo naukowe podejście do życia. Jeśli mówi mi komplementy, to bardzo szczegółowe: masz jędrne ciało, zdrową cerę itd. To brzmi jak uwagi lekarza… Wzbrania się przed nazwaniem nas związkiem, a mnie swoją dziewczyną. Jak tłumaczy – każdy facet ma opory przed związkiem. Swoje wywody zawsze uzasadnia terminami psychologiczno-socjologicznymi.
Właściwie to poza tym, że poznałam jego współlokatorów, nie znam żadnych jego znajomych. Chyba ich nie ma… Nie poznałam członków jego rodziny – on widuje się z nimi rzadko, mieszkają w innych miastach, mają ze sobą kontakt telefoniczno-internetowy. Co mnie trapi? Zastanawiam się, dlaczego tak trudno przychodzi mu zaakceptowanie mnie jako swojej dziewczyny. Wiem, że miał wcześniej partnerki, ale nie powie mi o nich – jest zamknięty. Wiem też, że ma wysoką samoocenę – jest przekonany, że łatwo zdobyłby inną…
A ja? Ja mam problemy z poczuciem bezpieczeństwa, jestem w trakcie terapii (miałam tzw. trudne dzieciństwo) i brak uznania za oficjalną dziewczynę w związku jest dla mnie trudny. Coraz częściej chciałabym odejść, ale… No właśnie, nie mam dokąd (znów w samotność?). Jak dotąd nie miałam powodzenia – owszem, łatwo nawiązuję kontakty z ludźmi, ale to wszystko. Od chłopaków najczęściej słyszałam deklaracje przyjaźni.
Wcześniej w ciut bardziej zażyłej relacji byłam jakieś cztery lata temu. Czy muszę dodawać, że znakomita większość moich koleżanek żyje w związkach i „nie mają czasu”, a te, które są same, wyrażają się bardzo źle o mężczyznach? Wielu z moich 27-letnich znajomych na każdą propozycję wyjścia gdziekolwiek najczęściej kręci nosem, bo praca, dom albo jeszcze coś innego. Tak, wychodzę sama, nawet na wakacje (kajaki, przeglądy filmów) jeździłam sama. Ale… ile tak można? Zawsze zapraszam innych, ale najczęściej odmawiają, bo albo ich to nie interesuje, albo nie mają pieniędzy, czasu itd.
Nie wiem, czy jest sens brnąć w znajomość, w której nie mogę być pewna chłopaka. Ale też nie widzę szans na zmianę – chyba że po prostu wyjadę z kraju i spróbuję w innym miejscu („Trawa jest zawsze zieleńsza gdzie indziej?”).
Jakieś sugestie?
Anka
***
Droga Anko,
I na marginesie dodam, że irytują mnie już rozkrochmaleni i rozkapryszeni współcześni faceci. Proponuję, by brać się za mężczyzn, jakkolwiek deficytowy to rynek.
Wiesz, Anko, czytałam Twój list z prawdziwą przyjemnością, ponieważ ładny język zdradza rzeczywiście mądrą dziewczynę. Zawsze w takich przypadkach zastanawia mnie, jakim cudem podobne osoby mają tak niskie poczucie własnej wartości. Przecież to bardzo nieprzyjemne, dopominać się w związku o szacunek. Tak bowiem nierozerwalnie kojarzy mi się zabieganie o oficjalne uznanie roli partnera/partnerki. Uważam, że zupełnie bez żadnych szczególnych zabiegów to się osobie bliskiej należy. Wprowadzenie w świat swojej rodziny, znajomych… Brak tego uznaję za poważny sygnał, że coś jest nie tak. Zresztą, sama nie jesteś w tej kwestii spokojna.
Uważam, że takie stawianie sprawy jest nieuczciwe. Jeśli Sławek rzeczywiście obawia się związku, to niech go nie zakłada. Nie chcę Cię namawiać do rozstania, ale czuję się w obowiązku ostrzec Cię, że jeśli teraz jasno nie określisz granic Twojej cierpliwości i tolerancji i jeśli sama ich konsekwentnie nie będziesz pilnować, przed Tobą długa droga usiana wątpliwościami i żalem. Niestety – ten problem jest tak powszechny, że aż zmusza do zadania sobie pytania, co się z nami dzieje. Z nimi – którzy nie potrafią podjąć się prostych obowiązków i ponieść konsekwencji decyzji o założeniu związku, i z nami – które pobłażamy, wychowujemy i czekamy na Godota. Coraz częściej obserwuję takie przypadki i zaczynam wysnuwać z nich wniosek, że kobiety są same sobie winne…
Oczywiście, możesz uznać, że jesteś już „za stara” i nic lepszego Ci się nie trafi. Tak rozumiem ten fragment Twojego listu, w którym piszesz, że „koleżanki w moim wieku mają już…”. Skoro chcesz tak myśleć – trudno. To jednak nie znaczy, że należy bezkrytycznie przyjąć ten szczególny „dar losu”. Będziesz pewnie zmuszona albo męczyć się latami w tej niemiłej roli pokątnej kochanki, albo walczyć o swoje (nadwątlając poczucie godności) – dobrze jest się nad tym zastanowić już na tym etapie i ocenić właściwie swoje siły. Czy chcesz tak właśnie żyć?
Mam przykre wrażenie, że weszłaś w rolę ofiary, a Sławek z premedytacją wykorzystuje słabość Twojej psychiki. Naprawdę chcesz w tym tkwić? Jeśli on ma tak wysoką samoocenę – no to niechajże zdobywa sobie tę inną, na kolejną chwilę. Może kiedyś obudzi się, zadając sobie tak właściwe ludzkiemu losowi pytanie, co też udało mu się w życiu trwałego zbudować…
A czy warto wyjechać? Nie jestem przekonana, że trawa jest zieleńsza po drugiej stronie płotu. Raczej, że ucieczka pozwala na chwilę nie myśleć o kłopotach, a nowe otoczenie spycha je na tak odległy plan, że zupełnie tracą na ważności. Ale dopadną Cię znów, bo tak już jest z tymi problemami. Dlatego mam przykrą informację: pewne sprawy trzeba rozwiązać tu, na miejscu. Potem można jechać…
Życzę Ci lepszego spojrzenia na samą siebie. I wzmocnienia poczucia własnej godności.
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze