„Rozstanie”, Asghar Farhadi
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuNagrodzona Złotym Niedźwiedziem sensacja tegorocznego festiwalu w Berlinie. Farhadi ponownie opowiada (na pozór) prostą historię. Punktem wyjścia jest tytułowe rozstanie. Tempo pozostaje nieśpieszne, ale kolejne ujawniane fakty tworzą trudną do rozwikłania mozaikę kłamstw, intryg, zależności, tajemnic. Reżyser nie ocenia swoich bohaterów. Cierpliwie wyświetla ich motywacje, tłumaczy zachowania. Rolą sędziego obarczony zostaje widz. Okazuje się, że nic nie jest proste. A konieczność wskazania winnych to iluzja.
Nagrodzona Złotym Niedźwiedziem sensacja tegorocznego festiwalu w Berlinie. Wsławiony Co wiesz o Elly? Asghar Farhadi ponownie opowiada (na pozór) prostą historię. Punktem wyjścia jest tu tytułowe rozstanie. Zamożne małżeństwo z czternastoletnim stażem przechodzi kryzys. Simin (po wyczerpującej walce o uzyskanie paszportów) chce opuścić Teheran. Jej mąż Nader (Moaadi) odmawia wyjazdu, tłumacząc się koniecznością opieki nad chorym na Alzheimera ojcem. Simin składa (odrzucone przez sąd) papiery rozwodowe, później wyprowadza się do rodziców. Nie potrafiący pogodzić pracy i obowiązków domowych Nader zatrudnia opiekunkę dla ojca, ubogą Razieh (Bayat). Ta ostatnia zawodzi jego zaufanie: pozostawia chorego przywiązanego do łóżka, starzec osuwa się na podłogę, w domowej szkatułce brakuje pieniędzy. Nader oskarża Razieh o kradzież i zaniedbanie obowiązków, wywiązuje się szarpanina, wypchnięta przez drzwi kobieta traci dziecko. Jej mąż oskarża Nadera o zabójstwo. Dalej sprawa toczy się w sądzie, a wraz z nią pojawiają się kolejne pytania. Czy Nader wiedział o ciąży (zawsze ubranej w luźny czador) Razieh? Czy opiekunka ukradła pieniądze? I dlaczego w ogóle wyszła z domu?
I tak kameralny dramat rodzinny przeradza się w thriller sądowy. Ale nie od razu. Bo Farhadi brawurowo miesza gatunki, ale opowiada powoli, stawia na realizm, wiarygodny obraz codziennych zachowań. Z początku zarysowuje tło: tu prym wiedzie kino społeczne, przejmujący portret narodu rozdartego pomiędzy tradycją a nowoczesnością. Już na tym etapie reżyser wskazuje na niemożność porozumienia, akcentuje bariery. Z czasem przenosi je na poziom jednostek. Bo nie bez kozery autor Co wiesz o Elly? bywa nazywany irańskim Hitchcockiem. Tempo pozostaje nieśpieszne, ale kolejne ujawniane fakty tworzą trudną do rozwikłania mozaikę kłamstw, intryg, zależności, tajemnic. Towarzyszy temu kapitalny zabieg narracyjny. Bo reżyser nie ocenia swoich bohaterów. Cierpliwie wyświetla ich motywacje, tłumaczy zachowania. A rolą sędziego obarczony zostaje widz. Już w pierwszej scenie obserwujemy kłócące się małżeństwo z perspektywy rozpatrującego pozew rozwodowy urzędnika. I tak właśnie śledzić będziemy proces Nadera i Razieh: próbując rozwikłać zagadkę, wskazać winnych, dojść prawdy. Do czasu, kiedy ta rola zwyczajnie nas przerośnie.
Bo Farhadi narzuca odbiorcy specyficzną grę. Zaciekawia perspektywą dojścia do prostych rozwiązań i odpowiedzi. A kiedy poznajemy owe odpowiedzi, okazuje się, że nic nie jest proste. A konieczność wskazania winnych to iluzja, której często ulegamy. Farhadi ukazuje złudność każdej obserwacji, dowodzi, jak często się mylimy, rozdzielając rzeczywistość na czarne i białe, dobre i złe.
I w ten sposób, bez zbędnych fanfar, natrętnej symboliki itd. jego film zyskuje charakter uniwersalny. Porzuca opowieść o realiach reżimu totalitarnego, by analizować ludzką psychikę, jej destruktywne strony, łatwość z jaką gubimy się zbyt mocno wierząc w swoje racje. Najmocniej uświadamia to postać córki Siminy i Nadera, Termeh. Kilkunastoletniej dziewczyny, która jako jedyna dostrzega absurd sytuacji. Widzi, że cały dramat równie dobrze mógłby się nie wydarzyć. Termeh walczy o chwilę racjonalnej refleksji, chce odbudować zniszczony konsekwencjami przypadkowych sporów własny świat. Czy wygrywa, tego oczywiście nie zdradzę.
Światowa krytyka pokochała Farhadiego. Rozstanie coraz częściej bywa określane najważniejszym filmem nowego tysiąclecia, sam reżyser największym młodym talentem światowego kina. I nawet jeśli są to (a tak mi się wydaje) opinie odrobinę przesadzone, nie mylą się ci, którzy nazywają irańskiego Hitchcocka irańskim Bergmanem, Kieślowskim, Antonionim. Bo Farhadi przywraca wiarę w kino jako narzędzie obserwacji. I dlatego jego filmy działają niczym zwierciadło, w którym możemy się przejrzeć. A, że nie jest to miły widok? Cóż, tak właśnie definiowali rolę kina wspomniani Bergman, Kieślowski czy Antonioni…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze