„Między światami”, John Cameron Mitchell
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuEkranizacja nagrodzonej Pulitzerem sztuki Davida Lindsaya-Abairego. Poznajemy tzw. małżeństwo idealne. Ich spokój zakłóca tragedia: czteroletni syn ginie pod kołami samochodu. Cieszy, że wysokobudżetowe, hollywoodzkie kino podejmuje tematy trudne i dalekie od mainstreamu. To wartościowe, ciekawe i wyróżniające się na tle hollywoodzkiej papki kino. Kidman gra świetnie. Warto obejrzeć.
Ekranizacja nagrodzonej Pulitzerem sztuki autorstwa Davida Lindsaya-Abairego. W pierwszych scenach poznajemy tzw. małżeństwo idealne. Becca (Nicole Kidman) i Howie (Aaron Eckhart) są piękni, zamożni i wciąż jeszcze młodzi. Ich spokój zakłóca tragedia: czteroletni syn Corbettów ginie pod kołami samochodu. Howie przekształca swój świat w muzeum małego Dave’a: gromadzi jego zabawki, zdjęcia, każdy dzień kończy oglądaniem filmów z jego udziałem. Becca przeciwnie: na wszechobecne próby pocieszenia reaguje alergicznie, chce zmienić miejsce zamieszkania, odmawia udziału w terapii. Pewnego dnia przypadkowo poznaje sprawcę całej tragedii, zagubionego nastolatka Jasona (Milles Teller).
Cieszy, że wysokobudżetowe, hollywoodzkie kino podejmuje tematy trudne i dalekie od mainstreamu. Gorzej, że twórcy nie pozwalają się widzowi należycie skupić. Głównie poprzez niespójną tonację. Bo raz po raz nie wiadomo, czy chodzi tu o ciężką, zahaczającą o założenia Dogmy psychodramę, czy może o toporne, proste amerykańskie kino familijne. Z początku to rozbicie nawet filmowi służy, podkreśla oderwanie głównej bohaterki, jej nieprzystające do sytuacji reakcje. Kidman w ogóle gra świetnie. Poczynając od nienaturalnej, udawanej obojętności, aż po (naprawdę przejmujące) momenty, w których jej skorupa pęka. Dużo gorzej wypadają towarzyszący jej aktorzy. Teller jest zwyczajnie nijaki, Eckhart sprawia wrażenie dublera przywiezionego tu prosto z planu Mody na sukces. Mitchell wyraźnie dba o ten aspekt, świadomie brnie w rejony bliskie taniemu sentymentalizmowi.
I tu tkwi problem. Bo Między światami to naprawdę wartościowe, ciekawe i wyróżniające się na tle hollywoodzkiej papki kino. Nie jestem psychologiem, ale w takim właśnie towarzystwie oglądałem film i zapewniono mnie, że sam proces, kolejne etapy wychodzenia z bolesnej traumy, wszystko to oddano realistycznie i ze znajomością tematu. Drażniło mnie tylko niezdecydowanie reżysera, który z jednej strony chciał powiedzieć coś ważnego, z drugiej cały czas drżał, czy po latach będą mu to puszczać w telewizji. No więc będą. Znajdą tu też coś dla siebie uwielbiające popłakiwać przed małym ekranem starsze panie. I dlatego nie sposób mówić o dużym kinie. Ale obejrzeć i tak warto.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze