„Ja cię kocham, a ty z nim”, Peter Hedges
DOROTA SMELA • dawno temuZ pozoru kolejna hollywoodzka komedia romantyczna. Tym razem jest w niej coś poza pustą formułą ułożoną z popularnych motywów fabularnych. Całość firmowana jest przez dwa nazwiska: Steve'a Carella i Juliette Binoche. Świetnie napisane dialogi, życiowy humor, postacie z krwi i kości. Inteligentny, ciepły i, co rzadkie, dobrze skomponowany film.

Perypetii sercowych na ekranie ciąg dalszy. Tym razem dostajemy opowieść o samotnym ojcu trzech córek. Zgorzkniały i surowy w egzekwowaniu moralnych standardów Dan nieoczekiwanie zakochuje się w nieznajomej. Nieoczekiwanie, bo od czterech lat nie umawiał się z kobietami, i dlatego, że strzała Amora przeszywa go, kiedy wychodzi z domu po gazetę. Po krótkiej rozmowie przeprowadzonej wśród regałów z książkami Dan wie, że jego serce znów się otworzyło. Pech chce, że Marie jest już zajęta. Tą smutną informacją nieszczęśnik dzieli się ze swoimi bliskimi.
Wszystko to dzieje się w małej nadmorskiej miejscowości podczas spędu familijnego, z dziećmi, rodzicami, braćmi itd. Zwłaszcza ci ostatni są tu wysoce niepożądani, okazuje się bowiem, że Marie, która też poczuła iskrzenie z Danem, jest spóźnioną towarzyszką jego brata Mitcha. Moralista Dan staje teraz przed straszliwym dylematem: podążać za uczuciem, które po latach smutków i samotności trafiło go niczym piorun z nieba, czy zgodnie z zasadami przyzwoitości zapomnieć o wszystkim i cieszyć się szczęściem niefrasobliwego Mitcha, który na następnym rodzinnym zlocie pojawi się już pewnie z inną…
Ja cię kocham… to z pozoru kolejna hollywoodzka komedia romantyczna. Tym razem jednak coś w niej jest. Coś poza pustą formułą ułożoną z popularnych motywów fabularnych, nad którą czuwali spece od wyników kasowych. Całość firmowana jest przez dwa mocne nazwiska: sławnego komika Steve'a Carella, (Czterdziestoletni prawiczek, Bruce Wszechmogący) oraz pisarza i scenarzystę (tu także reżysera) nagradzanych komedii (np. Był sobie chłopiec), a także autora Co gryzie Gilberta Grape'a. Obsada przepełniona jest znanymi nazwiskami z Juliette Binoche na czele. To oczywiście jeszcze samo w sobie nie stanowi gwarancji jakości. Czyni jednak ogromną różnicę w stosunku do produkcji typu Duchy moich byłych, widoczną gołym okiem i słyszalną gołym uchem od pierwszych scen. W świetnie napisanych dialogach jest mniej tzw. onelinerów, a więcej życiowego poczucia humoru, które sprawia, że zamiast gadających pacynek mamy tu ludzi z krwi i kości.
Postacią pierwszoplanową jest oczywiście Dan, którego Carell kreuje na jednego z najsympatyczniejszych wdowców, jakich stworzyło amerykańskie kino. Zabawny, kiedy się wścieka, budzący litość, gdy zasypia przy wtórze wirującej pralki, upierdliwy, kiedy poucza dzieci, czy wzruszający, kiedy śpiewa postcountry'owe ballady Dan jest niewątpliwie prawdziwy. A rodzina stanowi dla niego soczyste tło; film pełen jest genialnych scen w rodzaju tej, w której wszyscy improwizują przy pianinie piosenkę o Ruth ze świńskim noskiem.
Dla pogłębienie realizmu można by sobie oczywiście życzyć mniej idylli i odrobinę więcej toksycznych powikłań w relacjach, ale i tak nie jest źle. Najsłabiej wypada chyba niestety francuska diwa ekranu. Aktorce, która wyczuwa subtelne półtony znaczeń u Michaela Haneke, jakoś nie po drodze z amerykańskim duchem. Jej występ jest pełen mdłych uśmiechów i ckliwych spojrzeń załzawionymi oczami. Wina leży tu jednak także po stronie scenariusza, w którym przewidziano dla Binoche najpłytsze kwestie. W efekcie postać Marie robi wrażenie jakby dopisanej cudzą ręką. Od sceny spotkania bohaterów w bibliotece jej obecność przesycona jest sztucznością. Hedges w bardzo tani i nie licujący z poziomem całości sposób próbuje nas przekonać, że to kobieta idealna, bo dobrze rozwiązuje krzyżówki i zgrabnie się porusza. Ta rysa pogłębią się w miarę rozwoju fabuły i psuje dobre wrażenie. Szkoda, tym bardziej że poza tą jedną skazą film jest udany: inteligentny, ciepły i, co rzadkie, dobrze skomponowany. Hedges nieźle wyważył tu humor i moralitet, a Carell swoje komediowe emploi uzupełnił szczyptą romantyzmu. To zadziałało.

Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze