"Droga do przebaczenia", Terry George
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuAmerykański, telewizyjny dramat rodzinny z wykorzystaniem wszystkich, archetypicznych motywów: tragicznego zrządzenia losu, złowieszczego fatum, winy, kary, zemsty, pokuty i przebaczenia. Film próbuje dać odpowiedź na pytania: jak żyć dalej w obliczu wielkiej tragedii, jak poradzić sobie z wydarzeniami, które niszczą cały dotychczasowy system wartości?
Powraca, znany ze swojej społecznej wrażliwości, Terry George (W imię ojca, Hotel Ruanda). Powraca w wyśmienitym towarzystwie — grają bardzo ostatnio aktywni Joaquin Phoenix (Królowie nocy, Spacer po linie) i Mark Ruffalo (Zodiac), produkcją zajął się etatowy współpracownik Oliviera Stone'a A. Kitman Ho, całość jest ekranizacją bestsellerowej powieści Johna Burnhama Schwartza. W dodatku cała ta ekipa zebrała się nie po to, żeby nas bawić, śmieszyć lub straszyć, ale, żeby — nie po raz pierwszy — poruszać wrażliwość widza, stawiać trudne pytania i poszukiwać na nie odpowiedzi. Niestety Droga do przebaczenia pomimo wyśmienitej ekipy i ambitnych założeń rozczarowuje.
Ciepły, wrześniowy wieczór. Profesor Ethan Learner (Phoenix), wraz z żoną Grace (Connelly) słuchają wiolonczelowego koncertu w wykonaniu ich dziesięcioletniego syna Josha. Wracając do domu zatrzymują się na stacji benzynowej przy Reservation Road. Tego samego wieczora prawnik Dwight Arno (Ruffalo) wraz z synem Lucasem oglądają mecz baseballowy. Odwożąc chłopca do Ruth (Sorvino), byłej żony i matki Lucasa, Dwight traci panowanie nad kierownicą, potrąca małego chłopca (jak się okazuje syna Ethana — Josha) i ucieka z miejsca wypadku. Josh umiera na miejscu zdarzenia. Grace pogrąża się w rozpaczy, obsesją Ethana staje się wykrycie sprawcy. Rozpoczyna prywatne śledztwo, niezadowolony z opieszałości policji postanawia nająć adwokata. Tutaj połączy obu mężczyzn swoiste fatum — do sprawy Ethana kancelaria wyznacza Dwighta Arno.
To mógł być naprawdę ważny i poruszający film. Niestety stało się inaczej. Terry George popełnił — dość częsty w kinie — grzech nadmiaru. Zbyt wiele rzeczy na raz chciał powiedzieć, zbyt wielu klisz gatunkowych użyć. W efekcie po bardzo efektownym i wiele obiecującym zawiązaniu akcji film szybko popada w niespójność i schematyzm. Bo mamy tu z jednej strony klasyczny dramat z wykorzystaniem wszystkich, archetypicznych wręcz motywów — tragicznego zrządzenia losu, złowieszczego fatum, winy, kary, zemsty, także pokuty i przebaczenia. W tym sensie był to materiał na kameralny film psychologiczny, w którym liczą się jedynie wewnętrzne przemiany bohaterów, bo kierunek rozwoju wydarzeń jest nieuchronny i oczywisty. Nie ma tu miejsca na żadne niespodzianki. Od pierwszych scen doskonale wiemy, że Ethan odkryje winę Dwighta i obaj będą musieli się z tym zmierzyć. Niestety Terry George postanowił wzbogacić opowiadaną przez siebie historię o elementy trzymającego w napięciu thrillera. W tym celu zbudował niesłychanie precyzyjną sieć zależności między bohaterami. Zlecenie reprezentowania Ethana, jakie otrzymuje Dwight, to jedynie wierzchołek góry lodowej podobnych zbiegów okoliczności. Odsłaniając kolejne elementy owej sieci wzajemnych zależności reżyser niewątpliwie uzyskałby efekt opowieści emocjonującej i trzymającej w napięciu, gdyby nie wspomniane, od początku oczywiste i całkowicie przewidywalne zakończenie. W efekcie cała misternie skonstruowana fabuła niczemu nie służy, zaskakiwać mogą pomysły, ale nie wydarzenia, do których i tak muszą doprowadzić.
O ile zestawienie klasycznego dramatu winy i kary (od Ajschylosa do Dostojewskiego) z mrocznym thrillerem ostatecznie mogłoby mieć jakiś sens, o tyle Drogę do przebaczenia rozkłada na łopatki kolejny element potrawy. A jest z nim z gruntu amerykański, telewizyjny dramat rodzinny. Z całym bagażem właściwych mu uproszczeń, a więc kawa na ławę, rodzinny etos, nadmiernie wyraźnie zarysowane emocje, brak jakichkolwiek niedomówień. Coś na kształt często emitowanych przez TVP filmów, w popołudniowo — wczesnowieczornych cyklach typu "prawdziwe historie", "zdarzyło się naprawdę" itd. I tego "miksu" film już nie wytrzymuje. Podobnie — znakomici zresztą — aktorzy, którzy nie do końca wiedzą, w zgodzie z którą estetyką grać. Teatralne środki wyrazu okazują się nadmiernie histeryczne w zestawieniu z koncepcją thrillera, niepokój właściwy temu ostatniemu odbiera niezbędna dla serialowo — telewizyjnej familijności dosłowność. Powstaje mętlik, w którym brakuje powietrza, brakuje przestrzeni dla widza i jego refleksji.
I to jest właśnie w Drodze do przebaczenia najgorsze. Bo oglądamy ów mętlik na zimno, bez specjalnych emocji. Powoduje to coś na kształt moralnego kaca — obserwujemy wydarzenia naprawdę tragiczne, ale obserwujemy je z lekka ziewając i zerkając na zegarek. Pojawia się pytanie — czy coś jest nie w porządku z naszą wrażliwością? Zapewniam, że nie, winny jest tu zaserwowany przez twórców nadmiar, wszystko dostajemy niejako na tacy — dosłowne, skończone, ocenione. Po prostu brakuje tu przestrzeni dla widza.
A szkoda. Bo powstaniu tego filmu towarzyszyły bardzo szlachetne intencje. Chęć zmierzenia się z zawsze aktualnymi pytaniami — jak żyć dalej w obliczu wielkiej tragedii, jak poradzić sobie z wydarzeniami, które niszczą cały dotychczasowy system wartości? Amerykańskie wysokobudżetowe kino rzadko mierzy się z takimi pytaniami. Wiadomo, producenci po drugiej stronie oceanu preferują rozrywkę. Dlatego zawsze bardzo dopinguję tego typu produkcje i cieszę się, kiedy odnoszą, niekoniecznie komercyjny, ale jednak sukces; kiedy są po prostu udane. Tej radości tym razem niestety zabrakło.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze