Lek na całe zło, czyli cudowne ozdrowienia domowymi sposobami
MARGOLA&KAZA • dawno temuO zbawiennym wpływie wód krynicznych wiadomo wszystkim. Dobre są ziółka i diety, czasami przydatny jest cud, w innych przypadkach wystarczy natrzeć plecy spirytusem lub obłożyć niedźwiedzim sadłem. Wszystko to są znane i stosowane od wieków z różnym skutkiem remedia na choroby wszelakie. Tymczasem tyle jeszcze leków do odkrycia... Dajmy na to – mężczyzna.
Margolu,
Obiektywnie patrząc, nie jestem upierdliwa jako chory. Choruję głównie na zatrucia albo anginy ropne i – jak wiadomo wtajemniczonym – obie te przypadłości mają cechę wspólną: kompletny brak apetytu. Odpadają zatem rosołki do łóżka, skomplikowane dania regenerujące czy stawiające na nogi zestawy składające się z kawy, cytryny, red bulla, cukru i jednego maluśkiego piwka na ustawienie ostrości. Nie życzę sobie także poprawiania poduszek, zasuwania i odsuwania zasłon, przemeblowywania mieszkania tak, żebym mogła oglądać telewizor w sypialni (lub żeby telewizor mógł oglądać mnie w pokoju dziennym, z towarzyszeniem wszystkich poduszek, jakie mamy w domu), mierzenia mi temperatury co trzy godziny, czytania na głos, trzymania mnie za rękę, przynoszenia pomarańczy i informowania całej bliższej i dalszej rodziny o moim stanie. Potrzebuję tylko spokoju i kubka z wodą obok łóżka. Tak, to prawda, czasem pozwalam sobie poprosić o herbatę – tu biję się w pierś, miewam takie fanaberie – słodzoną. Przez cały pozostały czas leżę bez sił na łóżku, zamiennie wracając do życia lub oddalając się od stanu świadomości, w zależności od temperatury ciała.
Tym razem do łóżka złożyło mnie coroczne ropne zapalenie migdałków, urozmaicone gorączką. Norma na chorowanie kobiety w przyzwoitym domu wynosi jeden dzień – ja próbowałam sobie pofolgować drugiego dnia. Nie do pomyślenia!!! Jedyne, co mogłoby usprawiedliwić takie postępowanie, to natychmiastowy zgon, który jednak nie nastąpił. Drugiego dnia przed południem mój mąż zapytał, ile mam temperatury.
– 38… Ho, ho, to żadna temperatura. Ja miewałem 45 stopni – zagalopował się nieco w przechwałkach.
– Aha, to wiele wyjaśnia – burknęłam w poduszkę.
Za chwilę przyniósł herbatę, o którą poprosiłam go jakieś pięć godzin wcześniej.
– Dzięki – sapnęłam zadowolona, że pamiętał, ale widocznie musiał wyczytać coś z mojego mętnego spojrzenia, bo żachnął się błyskawicznie:
– Nie wyleguję się w łóżeczku jak Szanowna Pani. Mam cały dom na głowie, dziecko, do tego muszę zarabiać na rodzinę! Nie mogę latać z herbatką dla Jaśnie Pani w te i wewte!
Na dowód swojego niezwykłego zaangażowania w sprawy domu przyniósł z ogródka pranie i zaczął je ostentacyjnie składać na łóżku. Wszystko, bez względu na pierwotną fakturę i kolor, było teraz szare i wymiętolone. Z trudem rozpoznałam swój ulubiony delikatny kremowy sweter, który na pranie czekał już tydzień i bez problemu mógłby poczekać następny. Szarobury teraz, w rozmiarze w sam raz dla upasionej ośmiolatki, sztywny jak wycieraczka przed domem, został skrupulatnie złożony i ułożony na półce po mojej stronie szafy, wraz z szaroburą „wyjściową” jedwabną bielizną, która ma zaledwie tydzień, i paroma bawełnianymi koszulkami, których nie rozpoznałam.
Tymczasem mój mąż poszedł do kuchni pohukać na naszą latorośl, potrzaskać trochę naczyniami w rytmie „Samotny Mężczyzna i może”. Zamknęłam oczy, wiedząc, że akurat w kuchni sprawdza się znakomicie i mogę oddać się samoregeneracji bez troski o jakąś katastrofę. Pięć minut później córka leżała obok mnie, zanosząc się płaczem, a Dzielny Samotny Mężczyzna stał nad nami, wykrzykując, że mała ma zakaz jedzenia lodów do końca życia. To wzbudziło jeszcze większy płacz, połączony z doskonałą grą aktorską mojej córki:
– Mamusiu! Ratunku! Tatuś się nade mną znęca! – krzyknęła rozdzierająco, po czym kopnęła nogą w szafę na znak protestu. Szafa otworzyła się i wychylił się z niej, jakby z ciekawością przyglądając się tej rodzinnej scence rodzajowej, szarobury stosik zwieńczony wycieraczką. Wychylił się, stwierdził, że jest jajcarsko, i pacnął z rozmachem na podłogę, zgarniając po drodze słodzoną herbatę. Dzielny Mężczyzna odwrócił się na pięcie i wyszedł na piwo, bo to jest to, co Dzielni Mężczyźni robią takich sytuacjach. To znaczy, jak już nie mogą.
Ja zaś, nie mając innego wyjścia, wyzdrowiałam w ciągu trzydziestu sekund.
Kaza
***
Moja Kazo,
Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że w swej bezbrzeżnej naiwności żyłaś dotąd w przeświadczeniu, że ktokolwiek poza Prawdziwym Mężczyzną ma prawo zachorować ciężko, bez nadziei na uleczenie, balansując na granicy życia i śmierci z temperaturą 37,2 stopnia i drapaniem w gardle? Tylko on jest w stanie heroicznie zwalczać sforę mikrobów, bombardując je systematycznie i całodobowo wiązkami promieniowania z ekranu telewizora, bez wytchnienia odcinając im dopływ tlenu za pomocą pięćdziesiątki z garścią pieprzu, do ostatniej kropli krwi w pobladłej twarzy. Tacy już oni dzielni. Na nic porównania, komu słupek rtęci wyżej skoczył, a kim mocniej wstrząsnęły dreszcze. Oni i tak mają gorzej. Sama natura zresztą jest przeciw nam, zjadliwym wirusem kładąc zazwyczaj najpierw dziecię umiłowane, potem matkę strudzoną i na końcu dopiero powalając nieszczęsnego ojca. Rzadko odwraca kolejność. Eskalacja nieprzyjemnych doznań w tej czarnej serii jest oczywista i najgorzej ma się ten, który zaniemógł jako ostatni.
Nie tylko drogi kropelkowej używa zresztą natura, żeby spłatać nam figla… Podstępnie używa w tym celu mężczyzny, którego w laur ojcostwa ubiera nad czołem, nam jedynie brzuch przyprawiając dorodny, ciężarem nieznośnym u kręgosłupa nieporęcznie – bo z przodu – zawisły pod biustem (który też zwiśnie niebawem). Nie chcę się tu skarżyć na uciążliwość macierzyńskiej aureoli u samego progu rozwiązania, skądże znowu, okres ten z przyjemnością wspominam, rozrzewniona celnością kopniaków w żołądek i widokiem łokietka małego zza cienkiej, rozciągniętej do granic możliwości skóry. Fantastyczny ten moment w życiu każdej ciężarnej wieńczy zazwyczaj niczym niewyjaśniona, opierająca się wszelkim naukowym dociekaniom, nieprzeparta Konieczność Umycia Okna. Idę o zakład, że to natura nas tak nastroiła, choć doprawdy trudno mi sobie wyobrazić zajęcie mojej praprapraraprapra…przodkini, z którego wyewoluowała ta wdzięczna czynność. W jaskini przecież nie było nawet przesłonki z rybiego pęcherza, co dopiero szkła, które jeszcze w plastik z mikrouchyłem wprawił uczynny producent. W duchu myślę sobie, że u praźródła nieodwracalnej powinności wyszorowania okna przez 89% damskich wielorybic jest desperacka, ostatnia próba przejrzenia na oczy. Cóż, skoro zamieniona na ścierkę i przepierkę…
Te właśnie dwie erki ratują życie każdej kobiecie, na równi z erką zdobną w błękitne migotki, z popisowym wyjcem. Taka oto Świadomość Konieczności wyciąga mnie zwykle skutecznie z każdej zdrowotnej opresji. Najlepszym sposobem na grypową gorączkę z efektownym dreszczem jest rozmrożenie i wymycie lodówki. Na zaziębienie bez szczególnie uzewnętrznionych objawów – przebieżka do sklepu po sprawunki na obiad (Jaśnie Pan nie pojmuje zazwyczaj, jakim cudem spędziwszy cały boży dzień w domu, nie wypucowałaś go na błysk, na zakończenie serwując wielodaniowy obiad z pracochłonnym deserem). I tak dalej. W naszym wesołym kieraciku nie ma miejsca na gorączki poniżej 45 stopni i fanaberie z kremowymi sweterkami oraz frywolną bielizną. Marsz do okna, moja Kazo. Ze ścierką. Po drugiej stronie kanału chętnie ujrzę Twe odbicie w moich krystalicznych szybach.
Margola z gorączką krwotoczną
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze