"Przemiany", reż. Łukasz Barczyk
MAGDALENA LITTERER • dawno temu„Przemiany” autorstwa młodego polskiego reżysera Łukasza Barczyka to film o opowiadający o walce „o swoje szczęście, swoją wolność, swoją prawdę”.
Zakochany młody człowiek Adrian Snaut decyduje się na spodziewanie nieprzyjemną konfrontację z toksyczną rodziną narzeczonej Wandy, by zdobyć ich akceptację, a w szczególności „błogosławieństwo” matki dla ich małżeństwa. Podczas pobytu w wiejskim dworku rodziny ukochanej Snaut wydaje się przejrzeć „na wylot” wszystkich jej mieszkańców: dwie siostry Wandy — samotną matkę Basię i nieszczęśliwą w małżeństwie Martę, szwagra Tadeusza oraz matkę kobiet, zgorzkniałą i apodyktyczną seniorkę rodu. Zanim wejdzie do rodziny na pełnych prawach, Snaut próbuje na osobności wciągnąć w szczerą dyskusję poszczególnych domowników, bez ogródek mówi im prawdę na temat ich samych, co okaże się zabójcze dla jednego z nich, natomiast innemu przyniesie wyzwolenie, pomoże otworzyć się na miłość i szczęście.
Jednym z głównych wyzwań stojących przed dramatem, czy to teatralnym, czy to filmowym, jest obnażenie prawdziwych a skrywanych intencji, fałszu, hipokryzji bohaterów poprzez ukazanie rozdźwięku pomiędzy ich czynami a deklaracjami, skrywanymi emocjami a maską, którą wdziewają przed innymi, nawet najbliższą rodziną. Reżyserowi „Przemian” ta demaskatorska funkcja dziedziny sztuki, którą uprawia, przesłania wszelkie inne, co przy słabo rozwiniętej fabule prowadzi do podcinających filmowi skrzydła uproszczeń. Zanim dobrze poznamy problemy emocjonalne poszczególnych członków rodziny Wandy i skrywane, amoralne zależności przebiegające między nimi, do akcji wkracza Snaut (Jacek Poniedziałek) i niczym doświadczony inkwizytor rozpoznaje, z jakiego rodzaju grzechem ma do czynienia, po czym „wali prawdę między oczy”. To jego zaciekłe do tego stopnia, że sprawiające wrażenie podszytego jakąś ideologią, tudzież misją, dążenie do prawdy prowokuje fałszywie brzmiące dialogi. Sceny, w których dochodzi do wybuchu długo tłumionych i spiętrzonych emocji bohaterów, chociaż swoją gwałtownością dosięgają widza, nie pobudzają do empatii, a wręcz ją utrudniają.
Na uwagę zasługują zdjęcia, które ukazują wkraczających na scenę bohaterów dramatu w ich organicznej fizyczności, następnie szkicują portret psychologiczny, by wreszcie przedstawić ich z ludzkiej perspektywy, obejmując całe sylwetki jako figury gry, którą stoczą między sobą. Mimo że mało przekonująca wydaje mi się kreacja wiodącej postaci, Marty, którą stworzyła powszechnie chwalona Maja Ostaszewska, ogólny wysoki poziom gry aktorskiej w„Przemianach” zaliczyć trzeba na korzyść tego filmu. Gdyby w roli Marty obsadzono Julię Roberts, w postać Snauta wcielił by się George Clooney, a cała produkcja otrzymałaby przeciętny dla filmów z tymi aktorami budżet, wyszłaby z tego wyciskająca szczere łzy i prawdopodobnie całkiem kasowa szmira, a tak, z tymi środkami i tymi aktorami mamy tzw. kino artystyczne, które nie wzrusza, choć od jakiejś mniej przyjemniej strony porusza. I może właśnie dla tego jedynego powodu, że „Przemiany” Łukasza Barczyka podrażnią wasz układ nerwowy w sposób, który nie zawsze się wam będzie podobał, ale zmusi was do większej szczerości z samym sobą, stawiam tę psychodramę wyżej niż oceniane na 4 gwiazdki solidne kino amerykańskie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze