Bądź cierpliwa, kochanie
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuGdy w małżeństwie pojawia się ta trzecia, wydaje się nam, że jedyną poszkodowaną jest zdradzana żona. Okazuje się jednak, że sytuacja kochanek, które latami czekają na rozwód ukochanego, też jest nie do pozazdroszczenia. Upływają lata, a on ciągle prosi o cierpliwość i wyrozumiałość. Po pewnym czasie ulatuje nadzieja na zmianę sytuacji. Trudno oceniać które z czterech bohaterek reportażu postąpiły dobrze. Czy te bardziej cierpliwe, czy te, które straciły wiarę, przestały być tolerancyjne i wytrwałe?
Poznałaś mężczyznę żonatego, choć w separacji, i co dalej? Zaakceptować sytuację czy zrezygnować z z miłości? Kto w tych przedziwnych trójkątach jest ofiarą, a kto sprawcą nieszczęścia?
Basia (29 lat, Nidzica):
— Spotkaliśmy się kiedyś przypadkiem w jego dzielnicy na przystanku autobusowym. Poznałam go już z daleka. Uśmiechałam się do niego. Przyspieszyłam kroku. Cieszyłam się na to niespodziewane spotkanie. Podbiegłam tak jak zwykle, żeby się przywitać. Uniosłam głowę do pocałunku i nagle poczułam jakąś barierę, ścianę nie do przejścia. Poczułam się jak zbity pies, który merdał ogonkiem, a jego skakanie z radości na widok pana nie spotkało się ze zrozumieniem. Zorientowałam się, że spotkaliśmy się nie w tej dzielnicy co trzeba. Tu jest niebezpiecznie dla naszej tajemnicy. Ktoś może nas zobaczyć, rozpoznać jego i donieść żonie. Mogą zobaczyć nas koledzy z klasy jego dzieci lub jakaś sąsiadka. Zrobiło mi się niedobrze. Po raz pierwszy poczułam się jak kochanka. Bałam się na myśl o tym, że separacja, o której mnie zapewniał to jakaś mistyfikacja. Czułam się zraniona i przerażona jednocześnie. Coś bolało mnie w środku. Takich złych chwil było jeszcze wiele. Mimo to trwam w tym związku już trzy lata. Wierzę w to co mówi: bądź cierpliwa kochanie, kiedyś wezmę rozwód i zamieszkamy razem. Gdy spłacę kredyt i dzieci podrosną…
Zuzanna (30 lat, Warszawa):
— Sama zgodziłam się na taki układ. Wiedziałam, że ma rodzinę, dzieci, które potrzebują ojca i żonę, z którą od ośmiu lat był w separacji. Przystałam na to. Od początku był ze mną szczery – mówił: nie mogę ci dać tego, czego pragniesz. Nie założę z tobą rodziny. Nie teraz. Dzieci muszą dorosnąć. Uzbroiłam się w cierpliwość, nauczyłam się wytrwałości i wyrozumiałości. Były jednak momenty zwątpienia. Pamiętam dzień, w którym wprowadzałam się do nowego mieszkania. Pierwszego wymarzonego i tylko mojego miejsca na ziemi. Wyobrażałam sobie tę chwilę. Chciałam przekroczyć próg mojego mieszkania właśnie z nim, bo był dla mnie najważniejszą osobą. Gdy zadzwoniłam do niego by oznajmić mu, że mam klucze, usłyszałam zakłopotanie w głosie. Przeprosił i powiedział, że obejrzy je jutro, bo musi dziś zawieźć córkę na angielski i pomóc synowi w fizyce. Zatkało mnie. Nie wiedziałam, co powiedzieć, przecież od lat czekałam na tę chwilę – własne mieszkanie było spełnieniem moich marzeń. On także cieszył się, że wreszcie udało mi się je kupić. Nie mogłam zrozumieć, że z powodu angielskiego i fizyki nie uczestniczył w jednym z najważniejszych momentów w moim życiu. To wydarzenie spowodowało, że zrozumiałam, iż ten związek nie ma sensu. Wiedziałam, że zawsze będą sprawy ważniejsze ode mnie, że jego rodzina zawsze będzie ponad mną. Odeszłam. Myślę, że to była dobra decyzja. Brakuje mi go, ale przynajmniej nie mam już złudzeń.
Weronika (26 lat, Sopot):
— Zawsze miał dla mnie czas: na kino, wieczorne wypady do pubu i na spacer. Zabierał mnie ze sobą na wszystkie delegacje. Zwiedziłam z nim całą Europę. Jeździliśmy na nartach, nurkowaliśmy, skakaliśmy ze spadochronem. Nawet w wakacje zabierał mnie gdzieś na tydzień. Nigdy jednak nie mogłam spędzić z nim świąt Bożego Narodzenia, Wielkiej Nocy i Sylwestra. Te dni były zarezerwowane wyłącznie dla jego rodziny — żony i dwóch córeczek. To były najgorsze, najsmutniejsze dni w roku. Nie umiałam się cieszyć ani choinką, ani witaniem Nowego Roku, ani świąteczną kolacją lub śniadaniem. Rodzina przestała pytać, dlaczego nie spędzam świąt z Józefem. Nie chcieli zrobić mi przykrości, milczeli. A ja byłam smutna. W te kilka dni w roku nie mogłam nawet do niego zadzwonić. Taki był układ. Nasz romans mógł kwitnąć w inne dni, ale nie w te. Od dziecka kochałam święta, a gdy poznałam Józefa, zaczęłam nienawidzić tej rodzinnej, świątecznej atmosfery. Właściwie nie powinnam mieć do niego żalu. Rozmawialiśmy o tym na początku naszego romansu. Oprócz gorących wyznań miłości mówił mi, że sprawy majątkowe, wspólna firma i dwoje małoletnich dzieci uniemożliwiają mu podjęcie decyzji o rozwodzie. Prosił mnie o cierpliwość. Przełykałam więc tę gorycz związaną z samotnymi świętami i czekałam, kiedy się to skończy. Kiedyś nie wytrzymałam. Pojechałam do niego. Stałam pod jego domem w samochodzie i obserwowałam okna. Chciałam coś wyrwać z tych jego świąt. Zobaczyłam jak idą całą rodziną i ciągną na sankach choinkę. Byli szczęśliwi, uśmiechnięci. Trzymali dzieci za ręce. Nie wyglądali mi na parę żyjącą w separacji. Nigdy nie przyznałam się do tego, co zobaczyłam. Wierzyłam mu. Wolałam mieć to, co mi oferował niż nic. Tkwię w tym związku już 4 lata. Obiecał mi, że to potrwa jeszcze tylko kolejne 4 i zamieszkamy razem, a on weźmie rozwód. Boję się, że to może nie być prawda.
Julia (35 lat, Mrągowo):
— Na początku naszego romansu miałam jeszcze nadzieję. Wierzyłam, że wkrótce się rozwiedzie. Marzyłam o wspólnym mieszkaniu, oszczędzaniu, planowaniu. Nie kochał swojej żony, od dawna im się nie układało. Nie musieliśmy też czekać, aż dzieci podrosną… już były dorosłe, gdy się poznaliśmy. Niby nie było przeszkód do sfinalizowania rozwodu. A jednak… ona była chora i wymagała opieki. Powiedział mi prawie na samym początku, że nie może jej opuścić. Zgodziłam się na takie życie. Ona o nas nie wiedziała, ja wiedziałam o niej wszystko. Czasem męczyły mnie te rozmowy, ale czułam, że mówienie o jej chorobie pomaga mu odreagować. Myślałam o nim dobrze — w pewien sposób był wspaniałomyślny i ofiarny. Nie zostawił jej, pomagał w chorobie. Jednak mimo tych dobrych myśli o nim przychodziły także pytania o moje miejsce w jego życiu. Czy byłam dla niego mniej ważna, dlaczego to ja musiałam znosić to wszystko, dlaczego nie myślał o mnie? Czasem zastanawiałam się, czy ona wie o nas, a jeśli tak, to jak się z tym musi czuć – maż jest z nią tylko z powodu jej choroby. Innym razem myślałam, że może to, co dzieje się między nimi, to właśnie jest prawdziwa miłość. Przecież przysięga małżeńska mówi o byciu ze sobą aż do śmierci. Moje koleżanki nie rozumiały jego postępowania — jego wspaniałomyślność nazywały wygodą i zasłanianiem się przed poważnymi decyzjami, a poświęcenie despotyzmem w stosunku do mnie. Nie wiem jaka jest prawda. Nie dowiedziałam się, ponieważ nie wytrzymałam tej sytuacji. Gdy przestałam wierzyć, że kiedyś będzie tylko ze mną, odeszłam.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze