Spór z pracodawcą, czyli Waterloo
MONIKA KRÓL • dawno temuDobrze, jeśli praca jest miejscem, w którym czujemy się dobrze – w końcu spędzamy tam większą część dnia. Niestety większość osób, które znam, czuje się w pracy źle. Niektóre z nich wracają z pracy i płaczą. Płaczą nie dlatego, że mają płaczliwe usposobienie. Powodem jest to, że wobec złego traktowania w pracy czują się bezradne. Niektórzy twierdzą, że w takiej sytuacji zamiast utyskiwać lepiej jest po prostu zmienić pracę. Jak wiadomo wcale nie jest to takie proste...
Dobrze, jeśli praca jest miejscem, w którym czujemy się dobrze – w końcu spędzamy tam większą część dnia. Niestety większość osób, które znam, czuje się w pracy źle. Niektóre z nich wracają z pracy i płaczą. Płaczą nie dlatego, że mają płaczliwe usposobienie. Powodem jest to, że wobec złego traktowania w pracy czują się bezradne. Niektórzy twierdzą, że w takiej sytuacji zamiast utyskiwać lepiej jest po prostu zmienić pracę. Jak wiadomo wcale nie jest to takie proste, a poza tym mamy obecnie do czynienia z lawinowym przyrostem nieuczciwych pracodawców. Co za tym idzie, nie ma żadnej gwarancji, że zmiana pracodawcy polepszy ich sytuację.
Łamanie praw pracowników staje się zjawiskiem wręcz powszechnym i wygląda na to, że jedynie przedstawiciele Państwowej Inspekcji Pracy nie mają o niczym pojęcia. Zresztą przedstawiciele tej jednostki w zadziwiający sposób nie docierają tam, gdzie trzeba. A gdy w końcu dotrą do właściwych miejsc, z pełnym zaangażowaniem sprawdzają ilość tabliczek informacyjnych, jakie umieszczono na ścianach…
Przeżyłam parę wizyt inspektorów. Gdyby nie stres, uznałabym je za okazję do świetnej zabawy. Mierzenie odległości głowy od monitora wzbudzało salwy śmiechu we wszystkich poza osobą poddawaną mierzeniu. Nie ma się co dziwić. Ta ostatnia bała się chichotać ze względu na konieczność zachowania odpowiedniej odległości. Ponadto ilość dokumentów, jakie panu inspektorowi trzeba było udostępnić, skutecznie przesłoniła mu smutną rzeczywistość. Nie zauważył, że pracownicy nie mają w terminie wypłacanych pensji. Papiery mówiły to, co mówiły. Wiadomo, dokument to dokument i trzeba mu wierzyć. Czasem warto byłoby jednak przyjrzeć się tym dokumentom wnikliwiej. Opowieści znajomych tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że przy tych metodach i skuteczności działania inspektorów, pracodawcy mogą robić, co im się żywnie podoba.
Są takie firmy, które potrafią w cudowny sposób manipulować czasem. Papiery „mówią”, że pracownicy pracują według wszelkich obowiązujących norm, rzeczywistość jednak jest nieco mniej radosna. Pracują tyle, ile się da. Siedzą po godzinach i nikt im za to nie płaci. Ponoć to normalne i nie mają prawa się upominać o swoje. Grozi się im nieustannie zwolnieniem i zastrasza.
Nie trzeba być znawcą prawa pracy, żeby się zorientować, że pracodawcy łamią prawo. Nie odkrywam niczego nowego. Każdy z nas zna taką historię. Najgorszy moim zdaniem jest fakt, że stało się to tak powszechne. Skoro jest powszechne, nie dziwi. Niektórzy pracownicy pracują bez rejestracji. Zdarza się, że osoby wykonujące pracę stałą i w określonych godzinach zatrudniani są na mocy różnego rodzaju umów: o dzieło, zlecenia. Rodzajów umów Ci u nas dostatek. To wszystko ma służyć uniknięciu płacenia składek ZUS oraz konsekwencji wynikających z postanowień kodeksu pracy.
Często pracodawcy nakłaniają pracowników do zakładania działalności gospodarczej. Rozwój przedsiębiorczości to pozytywne zjawisko, ale jak się temu przyjrzeć z bliska okazuje się, że samo-zatrudnienie pozbawia wszelkich pracowniczych przywilejów. Nie można iść normalnie na zwolnienie i nie można korzystać z urlopu.
Wysłuchałam ostatnio kolejnej serii historii o tym, że pracodawca nie wypłaca pensji. Jestem pewna, że to, co usłyszałam, nie jest odosobnioną sprawą. W tym przypadku pracodawca z rozbrajającą szczerością oznajmił pracownikom, iż radzi im nie zgłaszać się do Sądu Pracy. Stwierdził, że to i tak nic nie pomoże, a jedynie sprawi, że będzie zmuszony zapłacić karę, a nie pensje. Pracownicy osłupieli i przestali się na jakiś czas buntować. Pracowali, a pensję mieli wypłacaną w kawałkach z kilkumiesięcznym opóźnieniem. W międzyczasie zadłużali się, ponieważ musieli jakoś utrzymać rodziny. Nie do końca jest prawdą, że nic by nie uzyskali walcząc. Oczywiście pracodawca musiałby zapłacić karę, ale w pierwszej kolejności musiałby wypłacić wszelkie zaległe pensje. Nieznajomość prawa szkodzi.
W tej sytuacji nic nie usprawiedliwia braku szacunku do ludzi. Prawo do wynagrodzenia jest niezbywalnym prawem każdego pracownika. Coraz więcej jest miejsc, gdzie tego prawa się nie szanuje. Właściciele, zarząd otrzymują normalnie wynagrodzenie, a szeregowi pracownicy są pomijani.
Gdy ma się pracę, ma się jakieś perspektywy zarabiania. Istnieje zawsze szansa, że kiedyś swoją pensję się odzyska. Kiedy informacja o nieprawidłowościach zostanie zgłoszona odpowiednim władzom, może się okazać, że pracodawca się na nas „obrazi” i dopóki sprawa nie będzie doprowadzona do końca, pracownik pozostanie bez pracy i bez szans na odzyskanie pieniędzy. Taki właśnie sposób postępowania i myślenia, opieszałość sądów, urzędniczy harmider powodują, że Ci, którzy potrzebują pomocy, są bezradni. Z drugiej strony brak reakcji pracowników i bezradność powoduje, że pracodawcy czują się bezkarni. Bezradność i bezkarność idą tu w parze i dopełniają się jak stare dobre małżeństwo.
Zawsze mnie uczono, że pracownik jest najważniejszym ogniwem firmy. Mój dziadek prowadził firmę wtedy, kiedy to było w Polsce bardzo źle widziane. Był prywatnym przedsiębiorcą nękanym przez wszystkich możliwych inwigilatorów. Prowadził firmę i sprawiało mu to wiele radości. Na wszystko, co miał w życiu, ciężko pracował. Przyglądałam się często, jak po skończonej pracy pracownicy przychodzili do dziadka na obiad. Dostawali suty posiłek, ponieważ dziadkowie widzieli jak ciężko pracują. Mogli liczyć na swoich pracowników w każdej sytuacji i nie było obaw, że ktoś wykaże się niesubordynacją. Darzyli się nawzajem szacunkiem i mimo, że mieli sprzeczne interesy potrafili dostrzec w sobie przede wszystkim ludzi, a nie przeciwników.
Oczywiście jak wszędzie zdarzały się różne sytuacje. Obowiązywało jednak kilka zasad. Po pierwsze szacunek. Wzajemny szacunek był podstawą wszelkich relacji. Coś, co jest teraz materiałem deficytowym. Brak poszanowania praw drugiego człowieka jest niezaprzeczalnie brakiem szacunku. To chyba nie wymaga specjalnego zastanowienia. Inną zasadą, jaka panowała w firmie mojego dziadka, było wypłacanie pensji w terminie. Dziadkowie mogli nie mieć dla siebie, ale dla pracowników pieniądze w odpowiednim czasie zawsze były przygotowane. Nikt nikomu nie robił łaski, płacąc mu za jego ciężką pracę. Ktoś poświęcał swój czas, zdrowie, energię i należało mu się za to wynagrodzenie. To nie podlegało żadnej dyskusji.
Kilkanaście lat później coś, co wydawało mi się podstawową zasadą w zarządzaniu firmą, okazało się teorią z lamusa. Obszerna dokumentacja, jaka tworzona jest w trakcie zatrudnienia, nie pomaga pracownikowi. W szafach piętrzy się stos papierów, którego wypełnienie wymaga niekiedy korzystania z pomocy firm doradczych. Należy stworzyć kartoteki, opracować zestawienia dotyczące przebiegu zatrudnienia. Nie krytykuję konieczności istnienia takiej dokumentacji. Jest niezbędna i ważna. Nie rozumiem jednak, dlaczego jest aż tak skomplikowana i rozbudowana? Dlaczego tak skrupulatne odwzorowanie rzeczywistości w dokumentach nie pozwala lepiej chronić pracowników? Gdzie w takim razie leży błąd? To kolejne pytania, na które nie znajduję odpowiedzi.
Kiedyś prywatni przedsiębiorcy byli niemile widziani. Mimo to funkcjonowali zgodnie z przepisami. Nie potrzebowali rozbudowanych kodeksów, żeby wiedzieć, co jest dobre, a co nie. Oczywiście zdarzali się też tacy, którzy byli nieuczciwi i wykorzystywali swoje stanowisko. Jestem jednak pewna, że nie było ich tak wielu jak obecnie.
Obowiązkiem pracodawcy jest płacenie wynagrodzenia za wykonaną pracę, a obowiązkiem pracownika jest tej pracy wykonanie. I to jest właśnie właściwe…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze