Ona je za zdrowo! Historia ortorektyczki
ANNA ŻYWICKA • dawno temuCzy można jeść zbyt zdrowo? Czy dobór odpowiedniego jedzenia może stać się sensem życia i przesłonić wszystkie inne jego aspekty? Przeczytajcie historię Eweliny.
Ewelina zawsze trochę działała mi na nerwy. W jej obecności odczuwałam zdenerwowanie. Nie wiedziałam dlaczego, bo przecież miałam przed sobą zgrabną, zadbaną blondynkę, która potrafi się ładnie uśmiechać i opowiadać ciekawe rzeczy. Był w niej jednak jakiś niepokój udzielający się również innym. To nie była sprawa tylko dziwnego zachowania Eweliny w kwestiach związanych z jedzeniem. Ewelina miała obsesję na punkcie zdrowego jedzenia, ale była też rozedrgana wewnętrznie i my, jej znajomi wyczuwaliśmy to nieświadomie.
Dzień, w którym Ewelina dowiedziała się, że jest w ciąży, stał się pierwszym dniem na drodze jej nowych nawyków żywieniowych. Porzuciła wszelkie rzeczy z listy niezdrowych składników. Cukier nie miał wstępu do jej ust. Podobnie jak mleko (wiadomo, że to biały zabójca), wędliny (ze względu na konserwanty), napoje (barwniki i chemia). To zrozumiały wybór kobiety chcącej dbać o zdrowie i prawidłowy rozwój nienarodzonego jeszcze dziecka. Ewelina jednak w swych staraniach poszła dalej. Zrezygnowała ze wszystkich produktów dostępnych w tradycyjnych sklepach.
— Kiedy czytam skład na opakowaniu chleba lub sera, to wolę od nich stronić - mówiła. Każde opakowanie było przez Ewelinę czytane z wielką wnikliwością i niemal każde przyprawiało ją o palpitację serca. — Nie chcę zabijać swojego dziecka, wszędzie pełno chemii i trucizn. – wykrzykiwała w owych czasach, przerzucając się na zakupy w sklepach ze zdrową żywnością. Na jedzenie zaczęła wydawać prawie całą swoją pensję. A wraz z rosnącymi wydatkami rosła jej duma z powodu dbałości o siebie i dziecko. — Zobacz – podtykała mi pod nos czarny owoc – ta figa suszyła się na słońcu, nikt jej nie doprawiał siarką.
Przy Ewelinie czułam się mało komfortowo w kuchni. Choć sama starałam się nie kupować niezdrowych produktów, to jednak moje owoce z supermarketu przy jej jabłkach i śliwkach z ekologicznej uprawy raziły „niezdrową” soczystością, boleśnie wytykając mi moją ignorancję w zakresie znajomości produkcji żywności. Ewelina stała się ekspertem od żywienia. Wiedzę zdobywała na forach internetowych, raz po raz fundując sobie polecane tam zdrowotne kuracje, a to srebrem koloidalnym, a to australijskim miodem. Chleb kupowała w jedynej ekologicznej piekarni w mieście, marchew była od zaprzyjaźnionej działkowiczki, jajka „bio”. Nawet płatki owsiane i mąka musiały mieć specjalne etykiety.
O swoją koleżankę zaczęłam się niepokoić, kiedy przyjechała do nas ze swoją córeczką. Mieliśmy razem wyjechać na wakacje nad morzem, wcześniej spędzając w naszym domu dwa dni. W tym czasie Ewelina praktycznie wprowadziła się do mojej kuchni.
— Masz jakiś mały garnek? – zapytała stając nad moim czajnikiem – w tym się nie da gotować, bo masz tam trujący kamień. Owsiankę dla córeczki gotowała kilka godzina na małym ogniu doprawiając ją eko przyprawami. Całą kuchnię zastawiła torbami i torebeczkami, w których miała wszystko niezbędne do przeżycia w moim skażonym domu i w równie skażonym hotelu, w którym miałyśmy zamieszkać. Ciasteczka z ekologicznej mąki z dodatkiem bio rodzynek upiekła dla córeczki na zapas.
Mała, choć miała już 3 lata, nigdy nie próbowała słodyczy z dodatkiem cukru ani krowiego mleka. Ewelina bała się, żeby złe jedzenie nie wywoływało u córki alergii. Dziecko nie było też szczepione, a gdy chorowało, matka aplikowała mu tylko leki homeopatyczne i miód. Córka Eweliny została zapisana do prywatnego przedszkola, jedynego w dużym mieście, które zgodziło się, żeby dziecko przynosiło codziennie swoje jedzenie.
Myśli Eweliny wciąż krążyły wokół jedzenia. Tak samo jak u osób będących na diecie, tylko ona nieustannie analizowała pochodzenie produktów i ich jakość. Do ust jej i jej dziecka nie mogło trafić nic przypadkowego. Jesteś tym, co jesz powtarzała każdego dnia i wierzyła, że dzięki diecie zapewni sobie długie i zdrowe życie.
Urlop z Eweliną spędziłyśmy prawie oddzielnie. Kiedy moja rodzina szła do restauracji na obiad, ona ze swoją córką pałaszowały suchy prowiant przygotowany jeszcze przed wyjazdem. Kiedy mój synek zajadał się lodami, córka Eweliny była zabierana na spacer. Kąpiele w morzu też nie były dostępne dla małej. Zbyt dużo czaiło się w wodzie zarazków.
Po powrocie do domu musiałam odpocząć. Zmęczyłam się tą ciągłą "uważnością" Eweliny w doborze jadalnych składników i dostarczania sobie i dziecku bezpiecznych (czyt. zdrowych) rozrywek. Pomyślałam ze współczuciem o koleżance. Jeżeli ja po kilku dniach z nią czułam się taka zmęczona, to jak ona musi się czuć sama ze sobą?
Dziś już wiem, że Ewelina choruje na ortoreksję i wymaga pomocy psychologa. Jej obsesja na punkcie właściwego odżywiania wpędza ją w izolację towarzyską. Dziewczyna tak jest pochłonięta właściwym doborem pokarmów, że brakuje jej czasu na inne rzeczy. Podobnie jak w przypadku innych uzależnień choruje cała rodzina. Związek Eweliny jest w rozsypce, dziecko staje się agresywne a ona wciąż chodzi nieszczęśliwa. Nikt w rodzinie Eweliny nie jest szczęśliwy, choć każdy okazuje to w inny sposób. Córka bije dzieci w przedszkolu a w domu niszczy zabawki. Mąż zamyka się w sobie i ucieka z domu, bo dość już ma słuchania jaki jest beznadziejny i nie dba o dziecko. Pozwala żonie na wszystko, uznając, że walczy o zdrowie całej rodziny i nie ma w tym nic złego.
Jak długo uda się Ewelinie pilnować diety córki? Wyjałowiony organizm dziecka może zareagować chorobą na zjedzenie cukierka. Dziewczynkę omijają radości dzieciństwa. Mąż jest izolowany od dziecka. A Ewelina zatraca się w swoim uzależnieniu od zdrowego jedzenia.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze