Kochanie, to tylko kolega!
URSZULA • dawno temuCzy to możliwe, żeby Grześ, który ma żonę i trójkę dzieci, a do tego wiele razem przeszliśmy, (łkałam mu w rękaw po różnych życiowych perypetiach; holował mnie pijaną do domu po szalonych imprezach) przez te wszystkie lata myślał tylko o tym, żeby zaciągnąć mnie do łóżka? Czy wszyscy moi koledzy tylko czekają na okazję, żeby mnie przelecieć?
Kiedy miałam 7 lat wydawało mi się, że przyjaźń między kobietą a mężczyzną to rzecz jak najbardziej naturalna. Siedziałam w ławce z niejakim Łukaszem, a jego babcia odbierała nas ze szkoły, a ponieważ mieszkaliśmy blisko siebie, codziennie spędzaliśmy kilka godzin bawiąc się w wojnę albo w żeglowanie papierowymi łódkami po wannie pełnej wody. Zabaw w doktora nie przypominam sobie. Od tego był Adam, poznany przypadkowo podczas wakacji w górach. Sprawa była jasna – Łukasz to kolega, Adam to narzeczony, mimo że po dwóch tygodniach wrócił do swojego Słupska czy Koszalina i tyle go widziałam.
Kiedy miałam 10 lat, koledzy zaczęli wołać za mną i za Łukaszem „zakochana para” i Łukasz ostentacyjnie przeniósł się do innej ławki na bardziej zmaskulinizowaną stronę klasy. Klasowy podział „chłopcy – dziewczyny” był bardzo ostry i nie było tu miejsca na przyjaźnie. Na dyskotekach chłopcy bawili się osobno, a dziewczyny osobno, kontakt następował wyłącznie w przerwach, na korytarzu, podczas nawalania się workami z kapciami.
Kiedy miałam lat 14 zaczęły się pierwsze tańce – przytulańce, chichoty z koleżankami po kątach, bo ona kocha tego, a on kocha tamtą, pierwsze całuski, figle – migle. Przyjaźń? Nie było takiej opcji. Albo ja się kochałam w Konradzie, a on we mnie nie, bo ostatnio tańczył z Małgośką, albo Michał się kochał we mnie, a ja raczej wodziłam oczami za Piotrkiem, chociaż w sumie nie byłam pewna. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie i pamiętnika mi nie starczało na opisywanie finezyjnych meandrów podstawówkowych relacji damsko- męskich.
Potem przyszedł czas na poważniejsze związki, ale zastanawiam się, czy w sferze damsko-męskiej cokolwiek się zmieniło. Czy przyjaźnić się z facetem można najwyżej, kiedy oboje macie 7 lat i bawicie się razem kolejką elektryczną?
— Co to jest? — mój chłopak przyłapał mnie z samego rana, kiedy jedną ręką robiłam sobie makijaż, a drugą konsumowałam musli z owocami i ostentacyjnie podetknął mi pod nos męską koszulkę polo w paski.
— Koszulka polo w paski – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, pudrując nosek.
— Ale co ona robi na mojej półce z ciuchami? – dopytywał się.
Przyjrzałam się nieszczęsnej koszulce i po chwili przypomniałam sobie.
— Grzesiek zostawił — powiedziałam malując rzęsy. I nie zdążyłam rozwinąć tematu, gdyż zaczęło się na całego i skończyło tym, że dowiedziałam się, że on się nie spodziewał po mnie takich rzeczy i usłyszałam głuche trzaśnięcie drzwiami.
A cała historia przedstawia się mniej więcej tak: miesiąc temu mój luby wyjechał z kolegami na tygodniowy spływ i odmówił zabrania telefonu komórkowego, by odpocząć od wszystkiego i wszystkich. I właśnie wtedy zadzwonił do mnie mój kolega (a właśnie, że mam takiego!) Grześ, który jakiś czas temu wyemigrował do zupełnie obcego miasta i w Warszawie bywa bardzo rzadko. Okazało się, że akurat przejeżdża i chętnie napiłby się ze mną wina. Ucieszyłam się strasznie i postanowiłam zaprosić go do siebie, ponieważ nie widział jeszcze mojego nowego mieszkania. I tak sobie siedzieliśmy i piliśmy winko, słuchaliśmy muzyki i jakoś tak wyszło, że Grześ obudził się rano na mojej kanapie (oczywiście nie ze mną). Zebrał się w pośpiechu, bo był bardzo spóźniony i zostawił tę nieszczęsną koszulkę, którą wyprałam i w roztargnieniu umieściłam w szafie mojego chłopaka.
Kiedy tenże powrócił ze swojej męskiej wyprawy, nawet opowiedziałam mu, że był u mnie kolega, tylko że powodowana kobiecą intuicją, która podpowiadała mi, że będzie awantura, pominęłam kwestię noclegu na kanapce, uznając to za mało istotny szczegół. On odpowiedział, że chętnie pozna tego Grześka i na tym rozmowa się zakończyła. Dopóki nie wypłynęła ta nieszczęsna koszulka.
— Czy ty nie rozumiesz, że jak mężczyzna spędza z jakąś kobietą wieczór, to nie dlatego, że ją lubi, tylko dlatego, że chce się znaleźć w jej łóżku? – tłumaczył mi cierpliwie mój luby, kiedy już przeszła mu ochota na samotne spacery i trzaskanie drzwiami. – Wiem to na pewno, bo sam jestem mężczyzną. I nigdy, przenigdy nie spotykam się sam na sam z koleżankami.
Targnięta nagłym poczuciem winy, że może rzeczywiście coś robię nie tak, zaczęłam się zastanawiać, czy to w ogóle jest możliwe, żeby Grześ, który ma żonę i trójkę dzieci, a do tego wiele razem przeszliśmy — łkałam mu w rękaw po różnych moich życiowych perypetiach i holował mnie pijaną do domu po szalonych studenckich imprezach — więc czy to możliwe, żeby ten Grześ przez te wszystkie lata myślał tylko o tym, żeby zaciągnąć mnie do łóżka? I wydało mi się to zupełnie niemożliwe.
— Ależ Kochanie, to tylko kolega… — wyjąkałam zmieszana, mając świadomość, że brzmi to zupełnie idiotycznie.
— Koledzy mogą być nasi wspólni – rzeczowo ozwało się moje Kochanie. – Poznaj mnie z nim, zapraszaj go wtedy, kiedy ja jestem w domu – wtedy to będzie kolega.
Tylko że ja za nic nie mogłam wyobrazić sobie mojego chłopaka na moich i Grześka wieczorach z winem, tak już teraz rzadkich, a uświęconych długą tradycją.
Tak to jest – poznajemy mężczyznę naszego życia i jakiś czas świata nie widzimy poza nim, spędzamy razem każdą wolną chwilę, ale z czasem telefon zaczyna dzwonić i odzywają się rozliczni znajomi płci obojga, których nie widziałyśmy kupę czasu i za którymi w sumie bardzo się stęskniłyśmy. I chcemy spotkać się, pogadać o życiu i dawnych czasach bez poznawania ich z naszą nową miłością i krępujących gadek w stylu: „Jaki masz rower?”.
Czy ja się mylę i wszyscy moi koledzy tak naprawdę przez te wszystkie lata tylko czekają na okazję, żeby mnie przelecieć? Jeżeli tak, to mój luby będzie miał ciężki orzech do zgryzienia. Nie wie jeszcze o Franku, Maćku i Damianie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze