Moja żona nie chce pracować!
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuDużo się teraz mówi o kobietach, które świadomie rezygnują z pracy zawodowej i, wzorem części naszych babć, zajmują się domem oraz dziećmi. Konserwatyści nazywają to zjawisko powrotem do tradycyjnych wartości. Świetnie, gdy dwoje małżonków zgadza się na taki układ. Ale są mężowie, którzy chętnie wypchnęliby swoje żony z domu, bo nie chcą sami utrzymywać rodziny. A żonom do pracy nieśpieszno.
Marek ze Śląska wychowywał się w tradycyjnej rodzinie, w której ojciec pracował, a matka zajmowała się domem i wychowaniem sześciorga dzieci. Uważa jednak, że ten model jest przestarzały i w dzisiejszych czasach się nie sprawdza:
— Kto ma dzisiaj sześcioro dzieci? Moja matka miała też na głowie wielki ogród, pranie we „Frani” i męża, który nigdy palcem nie kiwnął. Podziwiam ją i uważam, że bardzo się w swoim życiu napracowała, chyba bardziej niż ojciec w kopalni. To samo mogę powiedzieć o teściowej, która prowadziła tradycyjny śląski dom z kilkudaniowymi obiadami, opiekowała się chorym ojcem i wychowała czwórkę dzieci. Zawsze bardzo ją szanowałem.
Ten wzorzec postanowiła powielić Agata, żona Marka. Tyle tylko, że zdaniem jej męża wybrała sobie z niego tylko to, co najbardziej wygodne:
— My nie mamy domu, ale dwupokojowe mieszkanie. Nasz synek jest jedynakiem i z przyczyn finansowych tak już zostanie. Ale moja żona uważa, że ma prawo, tak samo jak jej matka, zajmować się tylko domem i dzieckiem. Przy czym ja jej mam w tym wszystkim pomagać, bo przecież jesteśmy nowocześni. Pracuję w firmie przewozowej, czasami jestem w pracy do północy. Ale i tak powinienem czytać małemu, chodzić na zebrania do przedszkola i biegać na plac zabaw. Ależ bardzo chętnie! Tylko co, mam Michałka budzić o tej północy i zabierać go na huśtawki? Ciągle słyszę, że się nie angażuję w wychowanie synka, że jestem niedzielnym tatą. No, ale tylko niedziele mam wolne. Chętnie pracowałbym mniej, tylko wtedy zamiast trzech tysięcy zarabiałbym dwa. No, takie są realia w dzisiejszych czasach.
Agata nie rozumie pretensji męża. Jej zdaniem Marek jest nieudacznikiem, który zwyczajnie nie wywiązuje się ze swoich obowiązków i to go frustruje:
— Uważam, że facet powinien móc utrzymać rodzinę. Mój ojciec jakoś potrafił to zrobić, a miałam kilkoro rodzeństwa. Marek zupełnie nie docenia mojej roli. Ja to dziecko urodziłam i poświęcam mój cały wolny czas. W domu też samo się nie zrobi. Mój mąż myśli, że oglądam po kolei wszystkie seriale i jedyne moje zajęcie to ugotowanie obiadu. Czy jest bałagan czy nie, on nawet nie zauważa.
Z wykształcenia jestem kosmetyczką, więc czasami dorabiam. Do pracy pewnie kiedyś wrócę, na razie chcę stworzyć dziecku spokojny, ciepły dom. Jak Michałek pójdzie do szkoły, to wrócimy do tej rozmowy.
Trochę inna jest historia Grzegorza, przedsiębiorcy spod Warszawy. Zawsze dużo zarabiał i cała rodzina przyzwyczaiła się do tej sytuacji. Zwłaszcza jego niepracująca żona. Grzegorz opowiada:
— Jesteśmy dwadzieścia lat po ślubie, mamy dwójkę dzieci w gimnazjum. Żona nie pracuje od momentu urodzenia starszej córki. Przed ślubem na ten temat nie rozmawialiśmy, bo oboje byliśmy biedni jak myszy kościelne. Praca więc była oczywistością. Potem moja firma zaczęła się świetnie rozwijać, a żona po pierwszym macierzyńskim nie wróciła już do swojej pracy w szkole. Z wykształcenia jest anglistką po dobrej uczelni, więc wiedzieliśmy, że jeśli kiedyś będzie chciała wrócić, zawsze coś sobie znajdzie. Ale nie było takiej potrzeby, nasze dochody rosły, urodził się też syn. Sumienie by mi nie pozwoliło wysyłać do pracy matki dwojga malutkich dzieci. No i temat jakoś upadł.
Prawda jest też taka, że byłem dumny jako „jedyny żywiciel rodziny”. Jakoś tak męsko się z tym czułem. Całą energię przeznaczałem na rozwój firmy, rzadko wracałem przed dwudziestą. Iwona też robiła wrażenie zachwyconej możliwością prowadzenia domu, gotowania wymyślnych obiadów i pieczenia ciast. Spełniała się jako gospodyni i matka, powtarzała, że jest szczęśliwa.
Jednak życie rodziny Grzegorza przestało być bajką. Mężczyzna stwierdza:
— Trochę się niestety pozmieniało. W zeszłym roku w mojej branży zaczął się kryzys. Teraz jest już tylko gorzej. Oszczędności prawie nie mamy. Dzieci wypisaliśmy z prywatnej szkoły, bo nie było nas na to stać. Bardzo przydałaby się nam druga pensja, nawet tysiąc złotych. W takiej sytuacji najlepiej byłoby, gdyby Iwona wróciła do pracy. Cała rodzina ją do tego namawia, z tym że moja żona zawsze znajduje jakieś „ale”. Do swojej starej szkoły wrócić nie może, bo nie ma miejsc, a gdzie indziej szukać nie chce. Korepetycji udzielać nie będzie, bo to wstyd. Tłumaczyć nie chce, bo boi się, że już nie zna na tyle języka. W ogóle do niej nie dociera, jaka jest nasza sytuacja.
Czuję, że cała odpowiedzialność jest tylko na moich barkach. Iwona przez to siedzenie w domu jakby zdziecinniała, nie rozumie, że życie kosztuje. Wcześniej, gdy nasza sytuacja była dobra, to się tak nie rzucało w oczy. Ale dzisiaj widzę, że zupełnie nie mogę liczyć na żonę. Gdybym mógł cofnąć czas, z pewnością nie pozwoliłbym jej zostać w domu. A tak wyhodowałem sobie pasożyta.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze