Jak sprzedać coś bezsensownego?
REDAKCJA • dawno temuKolega ma do sprzedania trzy tony suszonych kalmarów. Trzy tony suszonych kalmarów. Do sprzedania. Teraz. Zwracam się pokornie do wszystkich czytelniczek dobrej woli o litość i zrozumienie. Jeśli którakolwiek z was ma pomysł, choćby zaczyn pomysłu, co można by zrobić z trzema tonami suszonych kalmarów, niech odzywa się niezwłocznie. Bóg zapłać.
Kolega ma do sprzedania trzy tony suszonych kalmarów.
Próbowałem napisać o czymś innym, ale nie potrafię. Trzy tony suszonych kalmarów. Do sprzedania. Teraz.
Gdyby kalmarów było mniej, gdyby nie były to kalmary suszone, a mój kolega był innym człowiekiem, zdołałbym uwolnić się od tej strasznej myśli. Muszę chyba od razu zaznaczyć, że ów kumpel nie posiada żadnych związków z gastronomią. Ani on, ani nikt w jego otoczeniu nie prowadzi restauracji czy nawet budy z hot-dogami, nie miał nigdy do czynienia z detalicznym bądź hurtowym handlem produktami spożywczymi, więcej nawet, nic ani w charakterze, ani w zdolnościach, sposobie bycia czy powierzchowności nie predysponuje tego miłego młodzieńca do handlowania kalmarami, zwłaszcza w tak tytanicznej ilości. Nie dysponuje on również żadnymi środkami ułatwiającymi prowadzenie działalności handlowej: nie posiada firmy, nigdzie nie jest zatrudniony i nie może wystawiać faktur. W tym kontekście prościej jest opchnąć wagon karabinów, czołg albo fortepian pełen heroiny. W gruncie rzeczy, łatwiej jest sprzedać cokolwiek innego.
Taka ilość kalmarów również jest trudna do wyobrażenia. Wiem, że istnieją – stoją w jakimś magazynie, wyczekując kupca – lecz nie potrafię sobie wyobrazić, ile miejsca zajmują, ani w jaki sposób zostały ułożone. Pojedynczy kalmar jest dość małym organizmem, wysuszony wyraźnie traci na wadze. Jedno opakowanie waży zaledwie dwadzieścia dekagramów (jak głosi oferta w przypadkowym sklepie) co oznacza, że mój kolega dysponuje piętnastoma tysiącami takich pudełek. Oczywiście nie wiem, czy rzeczone kalmary znajdują się w pudełkach, są w workach foliowych, czy też leżą luzem, po prostu próbuję wyobrazić sobie, jak mogą na kupie wyglądać. Pojawia się pytanie o rozmiar. Jak wiele powierzchni magazynowej zajmują trzy tony suszonych kalmarów? Wyobraźnia podpowiada mi halę długą niczym Wisła i wyższą od wieży Saurona, tam, w chłodzie betonowych ścian, na podobieństwo pradawnych gigantów spowitych snem wiecznym, ciągną się nieskończone hałdy wysuszonych żyjątek, wyczekujących kupca, dzwonu, końca świata czy czegoś takiego.
Co można zrobić z taką ilością? Do czego mogą posłużyć – powtórzmy to raz jeszcze – trzy tony suszonych kalmarów? Najprościej byłoby ofiarować je na jakąś akcję dobroczynną wymierzoną w biednych. Ofiarowanie, jak w większości operacji o charakterze charytatywnym, łączy się przecież z przyjęciem wynagrodzenia, do którego czasem dołącza się medal. Mój kolega z orderem prezentowałby się niesłychanie ozdobnie. Powstaje jednak pytanie, czy w Polsce starczy ubogich do wchłonięcia tak wstrząsającej ilości kalmarów. Nie natrząsam się tutaj z biedy, po prostu wydaje mi się, że taki rozmiar bezsensownego jedzenia nie przysłuży się nawet najnieszczęśliwszym żebrakom, może ich nawet rozsierdzić. Oto, nędzarzem będąc, przybywam na darmowy poczęstunek. Liczę, że otrzymam zupę, może ziemniaka, może pełen zestaw obiadowy, lecz na pewno nie spodziewam się suchej przekąski, do której i tak nie dostanę piwa.
Pewne nadzieje łączę z religijnością Polaków, której wymiaru kulinarnego nie sposób przecenić. Skoro udało się z kremówkami, skoro większość świąt roku liturgicznego ma potrawy sobie przypisane, to może istnieje szansa na jeszcze jeden cud? Mój kolega musiałby tylko udać się do wysoko postawionej osoby duchownej, czyli w praktyce od biskupa wzwyż i wybłagać wsparcie na rzecz swojego towaru. Biskup ów musiałby następnie wspomnieć, choćby półgębkiem, że pewien wielki Polak pasjami wręcz uwielbiał kalmary, jadał je nieustannie podczas swych rozlicznych podróży, w młodości zaś tęsknie wyglądał ku barkom na Wiśle w nadziei, że wiozą one jego ulubione danie. Taka opowieść, wygłoszona z ust osoby powszechnie szanowanej, jaką niewątpliwie jest biskup, mogłaby wywołać istny kalmarowy obłęd, wskutek którego trzy tony dziadostwa złożone w magazynie zniknęłyby niczym złoty grosz ciśnięty pod katedrą. Kolega niestety za młodu był satanistą, a ci ciągle nie mają dobrej prasy w Kościele, mimo wysiłków ekumenicznych części duchowieństwa.
Najwłaściwsze będzie rozwiązanie długofalowe, a konkretnie rozbudzenie w społeczeństwie świadomości w zakresie suszonych kalmarów. Ta inwestycja wymagałaby lat pracy, złączenia wysiłków władz, samorządów, organizacji pozarządowych oraz unijnego wsparcia. Zaczęlibyśmy od historii, śledząc pieczołowicie ogromną rolę, jaką suszony kalmar odegrał w naszych, niełatwych przecież dziejach. Następnie, należałoby odnaleźć tę potrawę w literaturze, śledząc jej losy od początków polszczyzny aż po Jacka Dehnela. Z malarstwem i rzeźbą podobnie. Odkryjemy, czym tak naprawdę inspirował się Szopen, co wprawia w ruch pięść Adamka i pchało Małysza w przestworza. Wskutek zbiegu okoliczności, szczęśliwego dla naszej sprawy, telewizja polska aż roi się od celebrytów dziwnie kalmarom podobnym, ci z pewnością nam pomogą. Koniec końców, czy już nie za długo mamy w herbie orła?
Rozważam problem trzech ton suszonych kalmarów, obracam go w głowie jak księgę napisaną w nieznanym języku i rozpaczliwie potrzebuję pomocy. Co jeszcze można by zrobić z tak szczególnym ładunkiem? Czy istnieją inne sposoby jego upłynnienia? Odpowiedź jest paląca, należy się spieszyć, gdyż kolega mój radzi sobie po swojemu z kałamarniczym kłopotem. Otóż zaczął te kalmary zżerać. Ten gest odbieram jako dowód krańcowej rezygnacji, klęski projektu, pogromu pewnej nadziei. Co gorsza, ta próba konsumpcji wydaje mi się ruchem niemożliwym do zrealizowania. Jeden człowiek to trochę za mało, żeby trzy tony spałaszować, nawet jeśli podzieli się z kolegami. Niemniej, kolega próbuje, wykazując się ogromną wyobraźnią. Jada zupy i bułki, kleiki i makarony, popija herbatą, kawą, sokiem. Wszystko z dodatkiem suszonych kalmarów. Skutek diety tego rodzaju będzie opłakany, chłop wysuszy się i umrze, pewnego dnia zastanę go martwym i suchym, na podobieństwo wyjątkowo zabiedzonego faraona.
Wolałbym, aby do tego nie doszło. Zwracam się pokornie do wszystkich czytelniczek dobrej woli o litość i zrozumienie. Jeśli którakolwiek z was ma pomysł, choćby zaczyn pomysłu, co można by zrobić z trzema tonami suszonych kalmarów, niech odzywa się niezwłocznie. Bóg zapłać.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze