Albośmy to jacy–tacy
JOANNA BUKOWSKA • dawno temuJesteśmy świetni. Generalnie my, nasze towarzystwo – jesteśmy świetni. Uwielbiamy tak o sobie myśleć, jak podejrzewam każde inne towarzystwo, i chyba nie ma nic w tym złego, choć już słyszę głosy i komentarze, że tacy świetni to my nie jesteśmy. Nic bardziej błędnego. Przysięgam, że wszyscy razem do kupy jesteśmy jedyni i niepowtarzalni. Jeju, jacy jesteśmy wspaniali. Trzeba by było nas poznać, naprawdę.
Jeździmy razem na narty, razem się upijamy, razem trzeźwiejemy, pomagamy sobie zakładać deski klozetowe, wszystkie dzieci są nasze, ciężko pracujemy, wesoło się bawimy, jesteśmy prześliczni, inteligentni, zaradni, przerzucamy się dykteryjkami, pożyczamy sobie pieniądze, jest nas dużo i trzymamy się razem. Cium, cium.
Ponieważ produkujemy sobie jakąś kosmiczną ilość zdjęć, a nawet mamy swojego dokumentalistę, który nas dokumentuje w sytuacjach nagłych i nieoczekiwanych, a na co dzień wcale nie zajmuje się fotografią, tylko zajmuje się głównie jeżdżeniem na rowerze i z tego żyje (dziennikarska część towarzystwa bezustannie każe mu się wypowiadać w kwestiach rowerowo-ekologicznych), no więc – ponieważ produkujemy te zdjęcia, to kilka lat temu padł pomysł, żeby je wszystkie wywiesić gdzieś – krótko mówiąc zrobić wystawę obrazującą nasze szalenie ciekawe życie. Pomysłów było sporo, niestety tacy jesteśmy, że kończy się na pomysłach. Chciałam być nawet dyrektorem wystawy, ale potem się zakochałam i na wystawę nie starczyło mi już pary. Była też kwestia taka mianowicie, jak te zdjęcia podpisać. Kwestia była poważna, bo kilka lat temu nasza koleżanka W. wyrysowała drzewko, które ostatecznie można by nazwać g(i)enealogicznym, bo było tam wyraźnie zaznaczone kto z kim, kiedy i z jakich przyczyn. Wszyscy się wtedy na siebie poobrażali.
W towarzystwie jest jeden cudzoziemiec, to znaczy w towarzystwie generalnie jest niejeden (jest jeszcze rosyjski szpieg, meksykański Amerykanin, który jednakowoż wyjechał jakiś czas temu do Gruzji, Szkot, który przychodzi na imprezy w szkockiej spódniczce z gołą pupą i pół–Włoch, który kiedyś podpalił dom swojego ojca i potem biegał po całej podrzymskiej wsi jak kura i szukał wody do gaszenia pożaru). Ale ten jeden, o którym poniżej to Holender F., który nas zdaje się horrendalnie nie lubi, bo nigdy z nami nie rozmawia, a jak już zacznie to daje nam do zrozumienia, że nie jesteśmy zbyt fajni i nasza ojczyzna też nie jest fajna. Z tym drugim trudno się nie zgodzić, ale biorąc pod uwagę resztki naszego patriotyzmu – nie lubimy tego słuchać, wobec czego F. nie za bardzo ma z kim prowadzić swoich dyskusji.
F. też robi zdjęcia. Robi je cichaczem od jakichś dziesięciu lat. Skrada się z aparacikiem, błyska fleszem i znika jak kamfora. Przerażające.
F. podkradł nasz pomysł zrobienia wystawy. Mieliśmy na to kopirajt, ale F. miał tysiące zdjęć i kupę energii mimo wieku przedemerytalnego. Poszło w miasto, że F. ma zamiar wyeksponować nasze fotki. Nam poszło w pięty, ponieważ F. często fotografował nas w sytuacjach niecenzuralnych, toteż obawialiśmy się jego złośliwości. Że nas pokaże, że hoho, że obnaży nasze słabości, że nasze matki przyjdą, zobaczą i nas wydziedziczą. A z drugiej strony byliśmy, ach, jak mile połechtani, że ktoś chce robić o nas wystawę, Bozie, Bozie, będziemy sławni, niech nas świat zobaczy i się zachwyci oczywiście. Potomność będzie nas pamiętać. Napiszą o nas gazety.
F. wystawił zdjęć kilkadziesiąt, oblepił nimi całe ściany, przyszło pół Krakowa. I my przyszliśmy, by popatrzeć jak wygląda nasze fascynujące życie:
Stado emerytów płynie statkiem po Wiśle. Wystrachany młodzian prosi koleżankę do tańca. Dwie ryczące czterdziestki siedzą po rachitycznym drzewkiem i wygląda jakby piły herbatę. Mężczyzna obejmuje kobietę. Dwóch brzydali nudzi się przy kawiarnianym stoliczku. Ładniutkie dziewczę uśmiecha się do obiektywu. Kilka wyraźnie zmęczonych sobą osób przykuca na murku. Ktoś zajada ser. Ktoś popija colą. Ktoś głaszcze psa. Pies patrzy.
Nie, no, super jesteśmy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze