Beger z łabędziem, czyli gęsia jakowaś na damę wienierycznie nastaje
JOANNA BUKOWSKA • dawno temuKocham mój telewizor. Pokazują mi w nim ptasią grypę, krowie szaleństwo i świńskie sprawki. Masowo rażą mnie bronią, morderstwami, kataklizmami, terrorystami, aferami, raportami, złodziejami, sprzeciwami, strajkami. Wszystkie te obrazki są kolorowe, ruszają się i to mi do szczęścia wystarcza. Od pewnego czasu to, co pokazują - że się tak kolokwialnie wyrażę - wali mnie girlandami, gdyż, ponieważ, albowiem pokazują ciągle to samo w różnych konfiguracjach i całość ruszających się obrazków nieodmiennie informuje mnie o jednym: jest źle.
Niewielkie to odkrycie. U mnie też bywa źle. O, herbata mi się skończyła, a sklep zamknięty. Nie zdążyłam z robotą. Pokłóciłam się z mamą. Zalegam z rachunkami. Nie wysypiam się. Mam doła. Jak widzę w realu babcię bez grosza, to dam jej pieniądz na chlebek, jak się staruszek potknie to podniosę, jak umrze człowiek, uronię łzę nad pożegnalną wódeczką, jak kogoś zranię, w piersi się bić będę, ktoś krzyczy ratunku, pobiegnę na ratunek, przysięgam, nie jestem złym człowiekiem, ale jak widzę, że coś się dzieje w telewizorze, to już to na mnie nie robi najmniejszego wrażenia, nie zdziwi mnie kolejny kataklizm, kolejna zbrodnia przeciw ludzkości, kolejny atak terrorystyczny, nic mnie nie zdziwi, poddaję się.
Gazet codziennych nie lubię, bo tam są małe literki. Poza tym nie ma tam ruszających się obrazków, z małymi wyjątkami, bo ostatnio był jeden obrazek, który nie ruszając się, poruszył mnie do głębi. To znaczy nie tyle mnie, co moją wyobraźnię, która — skacowana codzienną porcją niezmiennie fatalnych informacji — nieomal mnie uskrzydliła, podsuwając mi radosne wizje.
Otóż: Każdorazowo przychodząc do pracy jestem zmuszona zrobić prasówkę. Czyli generalnie przeglądnąć gazety. Jak je przeglądam, to na ogół zabawiam się szeleszczeniem papieru, czasem poczytam nekrologi, albo ogłoszenia mieszkaniowe, albo różne takie, byle nie wiadomości. No i, drodzy Państwo, szeleszczę sobie tymi gazetami, a tu mi nagle wzrok pada na Superekspres (tam obrazki nie ruszają się, ale przynajmniej są duże), a w tym Superekspresie zapodają mi, że Renata Beger chce się rozbierać. Ba, że jej mąż nawet gorąco ją do tego namawia, zrób se, Renatka, golaskową sesję fotograficzną, bo takie piękne ciało masz, niechże cała Polska zobaczy, to co ja widzę pod pierzyną, albo i bez pierzyny.
Przysięgam, że z nieukrywaną i dziką radością podsuwałam wszystkim pod nos tę gazetę, bo wreszcie na polskiej scenie politycznej mógłby się odbyć spektakl godny większości jej aktorów, co mnie — ucieszyło, niestety moich kolegów — zbulwersowało. Jak to, zakrzyknęli oni, świat chyli się ku upadkowi, na kraj wypełzł potwór poróbczy, grozi nam siedemdziesiąt siedem wojen światowych, głodni umierają, bomby wybuchają, Kwaśniewska chce być prezydentem, Lis chce być prezydentem, terroryści chcą zaatakować ojczyznę, same katastrofy, a ty się jarasz panią z Samoobrony, której poczynania przez ludzi myślących są uznawane za niesmaczne. Może i niesmaczne, ale goła posłanka Beger jest — przynajmniej dla swojego męża — jakąś wartością rodzinną i powinniśmy być wdzięczni, że pan Beger chce się z nami wartościami rodzinnymi dzielić. A poza tym, jeśli mamy wnosić do Europy wartości rodzinne, to warto byłoby, byśmy najpierw wszyscy zobaczyli, co wnosimy i jak to wygląda.
Gdyby pani Beger wahała się jeszcze, w jakich okolicznościach przyrody dać się sfotografować na golasa, pozwalam sobie podsunąć kilka pomysłów na scenerię fotografii:
Na przykład: Renata Beger umiera za Niceę, chociaż wcale tego nie chciała. Obok niej wesoły diabełek Rokita dźga ją w gołe pupsko widłami: idź do piekła, boś ty brzydka.
Albo: Renara Beger à la Picasso, czyli jedno oko na Maroko. Ponieważ rysy Renaty Beger nie należą do regularnych, zapewne nie trzeba byłoby nawet podrasowywać.
Albo: Renata Beger w “Szale” Podkowińskiego. Włos rozwichrzony, piersi zjeżdżają jej pod pachy, kurwiki wesoło mrugają w oczach. Koń staje dęba, jest to oczywiście czarny koń polskiej polityki. Renata Beger trzyma w ręku worek z owsem, który koń lubi tak samo, jak ona seks.
Albo: Renata Beger jako Wenus z lustracją — scenka za Velazquezem. Lustro nie lustruje jej dotychczasowych poczynań, a tylko oddaje ponadczasową urodę polskiej wsi.
I wreszcie: Renata Beger jako Leda z łabędziem.
Jeden z moich wesołych kolegów miał w ręku reprint księgi Laurentego Żurawki, skryby u Zamoyskich, który rejestrując majątek swoich panów znalazł w nim kopię owego obrazu, a nie wiedząc, co za dzieło ma przed sobą, tak go — mniej więcej — opisał: “Gęsia jakowaś na damę wienierycznie nastaje (…) dama awansów nie odtrąca. Scenka melankolijna”. Gęś pozwoliłaby zaoszczędzić na rekwizytach, bo można by ją wziąć z drobiowej zagródki państwa Begerów. A przy okazji unaoczniło by się to, o czym i tak wszyscy wiemy: że polscy politycy dają dupy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze