Nienawidzę Bożego Narodzenia!
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temu • 1 komentarzNie każdego cieszy grudzień, ubieranie choinki i pieczenie ciasteczek. Dla niektórych z nas to najgorszy miesiąc w roku, z powodu przygotowywania kolacji dla kilkunastu osób i siedzenia przy stole z, w gruncie rzeczy, obcymi ludźmi. Nie każdy ma jednak odwagę się przyznać i powiedzieć: nienawidzę Bożego Narodzenia!
Nie każdego cieszy grudzień, ubieranie choinki i pieczenie ciasteczek. Dla niektórych z nas to najgorszy miesiąc w roku. Nie każdy ma jednak odwagę się przyznać i powiedzieć: nienawidzę Bożego Narodzenia!
Ala (29 lat, urzędniczka z Opola):
— Jak ja nienawidzę Bożego Narodzenia! Wielkanoc jest też straszna, ale Boże Narodzenie jest chyba najgorsze ze wszystkich świąt. Dlaczego?
Zaczyna się już w listopadzie, każdego roku kilka dni wcześniej niż poprzedniego. Te wszystkie ckliwe dekoracje w sklepach, te gwiazdki śnieżne, światełka i choinki… Świat zmienia się nagle w wesołe miasteczko. A po co to wszystko?
Ano po to, żeby sprzedać nam więcej chłamu. Sklepy wmawiają nam, że każdego roku musimy mieć nową czapkę, nowe rękawiczki i nowy szalik, i że ma to coś wspólnego z narodzinami Jezusa Chrystusa. Że Święty Mikołaj to facet, który specjalizuje się w dystrybucji sprzętu AGD i telewizorów plazmowych. Że dwa dni świąt to czas, na który trzeba koniecznie wziąć pożyczkę, żeby pożyć. Wszyscy latają po sklepach jak z ogniem w tyłku, wyrywając sobie z rąk chiński badziew. Kupują tony niepotrzebnych rzeczy, byle tylko zapchać gardła krewnych czymkolwiek, żeby tylko było pod choinką. Wiem z własnego doświadczenia.
Najgorsza jest wigilia. Ludzie, którzy na co dzień się nawzajem nie znoszą, nie lubią, a czasem nawet nienawidzą, siadają razem przy jednym stole, na twarze przywdziewają sztuczne uśmiechy i udają wielką miłość do wszelkiego stworzenia i siebie nawzajem. Nie dbają o to, co mają w sercach, w głowach, skupiając się tylko na tym, co mają na stołach i pod choinkami, jakby tylko o to chodziło. Część nawet idzie nocą na mszę czy śpiewa kolędy, ale jaki to ma sens, skoro nic nie zostaje z nauk, które niesie ze sobą narodzenie Dzieciątka?
Nie jestem wierząca. Bardzo chciałabym, jak każdego roku, uniknąć tych wszystkich szopek związanych ze świętami, ale wiem, że rodzina by mi nie wybaczyła, gdybym nie usiadła z nimi przy jednym stole nad martwym karpiem i nie zaśpiewała Lulajże Jezuniu. Nie przeszkadza im ani to, że w żadnego Jezunia nie wierzę, ani to, że przez alkoholizm matki nasza rodzina od dawna istnieje tylko na papierze, ani nawet to, że się nie lubimy. Dwudziestego czwartego mamusia pije mniej niż zwykle, lepi maleńkie pierożki, na twarz przywdziewa sztuczny uśmiech i przed całym światem udajemy, że się kochamy. I że się cieszymy z kolejnego ohydnego szalika w kolorze kupy chorego psa, z beznadziejnej książki z taniej księgarni…
Jak ja nienawidzę świąt!
Monika (26 lat, pracownica kolei z Warszawy):
— Nienawidzę Bożego Narodzenia. Mam bardzo dużą rodzinę, która uważa, że naturalne jest, że wigilia jest każdego roku u nas. Rekordowego roku mieliśmy na wigilii dwadzieścia siedem osób! Mieszkam z rodzicami w domu po dziadkach. Pewnie dlatego całemu rodzeństwu mojego ojca wydaje się oczywiste, że święta są u nas. To zrozumiałe, z jednym tylko zastrzeżeniem: dlaczego musimy wszystko przygotowywać sami?
Już na początku grudnia zaczynamy z mamą przygotowania. Pracujemy zawodowo, więc czasu jest naprawdę mało. Żeby wykarmić tyle gęb, za przeproszeniem, potrzebujemy kilkuset uszek, a przecież święta to nie tylko uszka! Kilka dni przed świętami nie mamy czasu na spanie, mówię serio! Stoimy wszyscy, razem z mamą, tatą i bratem przy garach i pichcimy, jakbyśmy mieli gościć sztab wojska. A kiedy się już wszyscy zwalą, dopiero się zaczyna. Monisiu, zrobisz cioci herbatkę? Ciocia chce herbatkę, wujek kawkę – temu podaj to, temu tamto. Całe towarzystwo siedzi przy stole, jakby im tyłki przyrosły do krzeseł, a my latamy dookoła nich, usługując jak kelnerzy. Szlag mnie trafia każdego roku, ale co można? Namawiałam rodziców, żeby zwyczajnie pogadali ze swoimi krewnymi, że tak dłużej być nie może. Owszem, możemy się spotykać u nas, mamy dużo miejsca i w gruncie rzeczy miło jest usiąść razem przy stole, ale może można by jakoś podzielić obowiązki związane z przygotowaniem świątecznych potraw? Ale rodzice twierdzą, że kontynuują rodzinną tradycję, że babcia i dziadek zawsze wszystkich przyjmowali i nie żądali, żeby każdy coś ze sobą przynosił… tak więc każdego roku nasz dom zmienia się w restaurację dla przynajmniej kilkunastu osób. Kiedy inni podczas świąt odpoczywają, leżą i jedzą, ja i cała moja rodzina zasuwamy jak robociki, żeby tylko nakarmić i obsłużyć wygodnickich krewnych. Im nawet nie przyjdzie do głowy, żeby odnieść naczynia do kuchni… przecież od lat robię to ja!
Marzę, żeby zabrać rodziców i brata na święta w góry. Może kiedyś się uda. Może wtedy przestanę powtarzać, że nienawidzę Bożego Narodzenia?
Ten artykuł ma 1 komentarz
Pokaż wszystkie komentarze