Nie tak łatwo odejść
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuByły szczęśliwymi żonami i spełnionymi kobietami, miały ustabilizowane życie. Coś się wydarzyło i musiały odejść. Kiedy sądziły, że za sobą mają najtrudniejszy krok, ogarnęło je zwątpienie, smutek i ból, a nowe życie nie dawało ukojenia. Mówi się, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, one jednak dały związkowi jeszcze jedną szansę, wróciły do mężów, na stare śmieci. I nie żałują tego.
Aneta (35 lat, lekarz z Bydgoszczy):
— Ja i mój mąż Patryk jesteśmy jak bliźniaki – ważymy tyle samo, jesteśmy tego samego wzrostu, mamy podobną wrażliwość, poczucie humoru i priorytety. Dobrze nam było razem — nasze życie, po burzliwych początkach, wreszcie osiągnęło constans.
Mieliśmy dom, wymarzone auto i domek letniskowy, wiodło nam się w każdej dziedzinie życia. I nagle na horyzoncie pojawił się on – starszy, bardziej doświadczony, opiekuńczy. Przy nim poczułam się jak mała, słodka kobietka — to było dla mnie nowe doznanie. To wtedy dotarło do mnie, że w naszym małżeństwie to ja noszę spodnie.
Mój mąż wyjechał za granicę na półroczny kontrakt, a ja zostałam sama ze swymi myślami i zauroczeniem. Konrad zatrudnił się w mojej przychodni, spotykaliśmy się w pracy, po południu, aż w końcu zaczęliśmy spędzać razem wieczory i noce. Zakochaliśmy się w sobie na zabój. On miał żonę, ja byłam mężatką, zatem chcąc być razem, musieliśmy rozstać się z dotychczasowymi partnerami. Postawiłam wszystko na jedną kartę — odeszłam od mojego męża, przekonana, że spotkałam miłość życia.
Kiedy zadzwoniłam do Patryka, by mu o tym powiedzieć, załamał się. Nie robił mi awantur, nie krzyczał. Dużo mówił, przekonywał o tym, że źle robię, zapewniał mnie o miłości, obiecywał złote góry, byle bym tylko z nim została. Byłam nieczuła, realizowałam swój plan – złożyłam pozew rozwodowy i zamieszkałam z Konradem. Codziennie jednak długo rozmawiałam z mężem, aż któregoś wieczora Patryk poddał się – powiedział, że jako dowód swej miłości daje mi wolność. Zgodził się na rozwód. Wtedy przeżyłam szok, coś we mnie pękło. Dotarło do mnie, kogo i co stracę. Kiedy ochłonęłam, wyprowadziłam się ze swego nowego gniazdka i wróciłam do domu.
Dziś jesteśmy szczęśliwi i staramy się o tym epizodzie zapomnieć. Finał tej historii był mniej pomyślny dla Konrada, któremu żona nie wybaczyła zdrady i podpisała papiery rozwodowe.
Joanna (28 lat, bezrobotna z Opola):
— Jestem mężatką od prawie sześciu lat. Mam dwoje dzieci – pięcioletnią córeczkę i niespełna trzyletniego synka. Za mąż wyszłam bardzo wcześnie, bo w drodze była Olga. Byłam mamą, żoną i studentką, a kiedy zostałam magistrem, zdecydowaliśmy się na drugie dziecko, żebym mogła podjąć pracę, mając odchowane dzieciaki. Dziś jestem mamą dwójki maluchów i kurą domową, choć wolę o sobie myśleć „home manager”, mój mąż zaś robi karierę jako analityk finansowy. Ja nie zarabiam, wszak mojej pracy nie da się wycenić, on za to przynosi do domu imponującą pensję i spore kieszonkowe od ohydnie zamożnych rodziców. Nie dokuczało nam to do momentu, kiedy zamieszkaliśmy w domu teściów. To wtedy między nami zaczęło się psuć.
Teściowie zaczęli komentować nasze życie, za moimi plecami krytykowali mnie, buntowali i nastawiali męża przeciwko. W relacjach ze mną zachowywali się nienagannie, wręcz serdecznie, z kolei nasze dzieci interesowały ich o tyle, o ile można je wykorzystać do gierek, których celem było udowodnienie, że jestem złą matką, żoną i gospodynią. Poczynali sobie coraz śmielej, nazywając mnie po cichu darmozjadem, leniem i kopciuszkiem, choć nie pochodzę z biednej rodziny i zawsze bliżej mi było do księżniczki niż dziewczyny, która popełniła mezalians, wychodząc za księcia.
Wytrzymywałam to, bo dobro rodziny, bo to i śmo. Czułam się pewnie i bezpiecznie do momentu, kiedy graliśmy z mężem w jednej drużynie. Tymczasem przyszedł dzień, kiedy i on zaczął do mnie mówić głosem rodziców i swoim zachowaniem ilustrować to, co teraz o mnie myśli. Gdy któregoś dnia na jednym wdechu wyrzucił, że wyszłam za maż dla jego pieniędzy, że złapałam go na dziecko, że nie jestem ambitna, a wszystko co osiągnęłam w życiu, jest zasługą jego rodziców, pociemniało mi w oczach. Bolało, ale najgorsze było to, że straciłam do niego zaufanie i szacunek. Runął mój świat – na czym miało opierać się nasze małżeństwo? Spakowałam się, zabrałam dzieci i wyjechałam do rodziców.
Odeszłam od niego, a że nie mogliśmy dojść do porozumienia, przygotowałam pozew rozwodowy. To był trudny czas – nerwy, szarpanina, ból i niepewność. Nie potrafiłam jednak przekreślić naszego małżeństwa i zapomnieć o tym, co nas łączy. Postanowiłam walczyć. Umówiłam nas na wizytę u psychologa. Kiedy wyszliśmy, pokłóciliśmy się tak, jak jeszcze nigdy dotąd. Spotkaliśmy się dopiero po dwóch trudnych miesiącach. Usiedliśmy i na spokojnie zaczęliśmy rozmawiać, dopiero wtedy przyznał, że widzi zło, jakie wyrządzają nam rodzice swoim nieobiektywnym, zadufanym w sobie spojrzeniem. Wybaczyłam mu, bo wciąż go kocham i widzę dla nas szansę. Urażona duma boli, ale życie bez niego boli bardziej. Przed nami przeprowadzka do innego miasta, do wynajętego mieszkania — chcemy być jak najdalej od toksycznych teściów i tej chorej sytuacji.
Agata (31 lat, grafik komputerowy z Gdyni):
— Jestem podwójną mężatką. Co więcej, moim drugim mężem jest… mój pierwszy mąż.
Poznaliśmy się na meczu piłki nożnej, jako że obydwoje jesteśmy zapalonymi kibicami. To była miłość od pierwszego wejrzenia, fascynacja i wielka przyjaźń. Pobraliśmy się bardzo wcześnie, wbrew wszystkim i wszystkiemu, bo taką mieliśmy fantazję. Było nam razem bardzo dobrze, uzupełnialiśmy się niesamowicie, w stanie małżeńskim wytrwaliśmy pięć lat.
Oddany ze mnie przyjaciel, świetna kumpela, ale daleko mi do ideału. Mój feler to fakt, że nie jestem typem zmysłowej kobiety, która umie uwodzić. Raczej nie podobam się mężczyznom. Nie jestem ładna, nie nęcę ani seksownymi krągłościami, ani burzą złocistych loków, nie jestem też słodka i delikatna. I tego chyba zabrakło do szczęścia mojemu mężowi, bo zdradził mnie właśnie z taką laską.
Pracowali razem, była jego modelką. Malował jej akt na zamówienie bogatego narzeczonego. Mówił, że nie chciał, że jakoś tak samo wyszło. Mieliśmy pecha, weszłam do pracowni wtedy, kiedy zdecydowanie nie powinnam. Ona, on i dzika namiętność. Zrobiłam straszną awanturę, trzasnęłam drzwiami, a potem szybkim marszem pokonałam trasę Gdynia Orłowo — Sopot. Boże, jaka ja byłam wściekła, jaka upokorzona!
Myślałam o tym wszystkim tak intensywnie, że pękała mi głowa, a dłonie od zaciskania pięści miałam podrapane do krwi. Ryczałam zaś tak głośno, że oglądali się za mną wszyscy przechodnie. Kiedy wróciłam, spakowałam się. Szybko też się rozwiodłam. Zamknęłam ten etap w moim życiu, nie chciałam Antka znać, unikałam go jak ognia, ignorowałam telefony i opowieści o jego sukcesach, tęsknocie i samotności, które snuli nasi wspólni przyjaciele.
Choć pragnęłam żyć normalnie, starałam się o wszystkim zapomnieć i zacząć nowe życie, nie byłam szczęśliwa. Spotykałam się z różnymi facetami, rzuciłam się w wir pracy, ale zamknęłam się w sobie, gasłam.
Antka spotkałam po roku, na meczu w Warszawie. Kibicowaliśmy i przeżywaliśmy mecz, jak za dawnych lat. Wróciliśmy razem do Trójmiasta, atmosfera w pociągu była ożywiona, serdeczna, znów byliśmy wszyscy razem, w gronie ześwirowanych kibiców, naszych przyjaciół. Jaka ja byłam wtedy szczęśliwa! Wysiedliśmy na dworcu w Gdyni i bez słów poszliśmy do naszego dawnego mieszkania. Pobraliśmy się ponownie po kilku miesiącach, tym razem urzeczywistniając fantazję mojej babci, która nie mogła przeżyć, że żyjemy w grzechu, bez ślubu kościelnego.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze