Mobbing. Chcą mnie zniszczyć!
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuMobbing to działania skierowane przeciwko pracownikowi, które mają na celu jego destrukcję bądź wyeliminowanie z zespołu. Trudno się dziwić, że w efekcie ośmieszania, krytykowania, braku szacunku, z jakim przez dłuższy czas spotyka się człowiek w miejscu pracy, zaniża się jego samoocena, potęguje frustracja i poziom stresu. Mobbing najczęściej wymierzony jest w osoby ambitne, pracowite i zdolne, które łatwo zyskują przewagę nad szefem i wyróżniają się na tle zespołu.
Mobbing to działania skierowane przeciwko pracownikowi, które mają na celu jego destrukcję bądź wyeliminowanie z zespołu. Trudno się dziwić, że w efekcie ośmieszania, krytykowania, braku szacunku, z jakim przez dłuższy czas spotyka się człowiek w miejscu pracy, zaniża się jego samoocena, potęguje zaś frustracja i poziom stresu. Życie ofiary mobbingu nie jest łatwe, a wyjście z sytuacji zazwyczaj nie należy do najprostszych, toteż marnym pocieszeniem jest fakt, że mobbing najczęściej wymierzony jest w osoby ambitne, pracowite i zdolne, które łatwo zyskują przewagę nad szefem i wyróżniają się na tle zespołu.
Alicja (30 lat, asystentka z Mławy):
— Odkąd skończyłam liceum, jestem sekretarką lub jak kto woli asystentką. Obecnie pracuję w branży budowlanej, a w mojej firmie panuje świetna atmosfera. Na co dzień mam do czynienia z miłymi facetami, nieco gorzej ma się sprawa z szefem. To nieuprzejmy, narwany facet, który zachowuje się tak, jakby zjadł wszystkie rozumy. W firmie liczą się dla niego tylko handlowcy, całą resztę ma za nic. Ja mam najgorzej, bowiem nie dość, że jestem najmłodsza stażem, to moje biurko stoi na linii frontu, koło drzwi do jego gabinetu.
Mój zakres obowiązków to „przynieś, podaj, pozamiataj”, jednym słowem jestem dziewczyną od wszystkiego. Najgorsze jest jednak to, że ciągle muszę się domyślać, co mój szef, zachowujący się jak rozkapryszona panienka, ma na myśli, wydając mi zdawkowe polecenia. Najlepiej byłoby, gdybym telepatycznie zgadywała, co kryje się pod tajemniczymi hasłami. Dopytywanie oczywiście nie wchodzi w grę, bowiem świadczyłoby o mojej niekompetencji. Staram się, a i tak „blondynka” czy „nierozgarnięta panna” to najlżejsze epitety kierowane pod moim adresem. Szef jest chamski, chimeryczny i małostkowy, a kiedy ma gorszy dzień, sprawą życia i śmierci staje się przystawienie pieczątki pod odpowiednim katem czy odpowiedni charakter pisma, kiedy adresuję kopertę. Często komentujemy, że trzeba prezesowi wybaczyć, bo zbliża mu się okres, ale tak naprawdę wcale nie jest mi do śmiechu.
Pracuję tu ponad dwa lata, a tylko raz dostałam premię, za to kilka razy publiczne upomnienie kosztowało mnie datek na dom dziecka. Raz zostałam pochwalona, za to moje błędy i wady są wytykane non stop. Łapię się na tym, że nienawidzę swojej pracy, stresuje mnie sama myśl o niej. Źle mi z tym, że po kilku godzinach spędzonych w biurze, w chorej atmosferze, czuję się nic nie warta, beznadziejna i głupia. Może gdybym chociaż dobrze zarabiała… Niestety moja pensja nie zwala z nóg. Prawdopodobnie powinnam jakoś zareagować, postawić się, ale jestem bierna, bo studzi mnie myśl o wszystkich bezrobotnych koleżankach, które mają takie samo doświadczenie i wykształcenie jak ja.
Magda (29 lat, księgowa z Warszawy):
— Od zawsze chciałam pracować w finansach, dlatego zanim jeszcze skończyłam studia, zatrudniłam się w firmie leasingowej. Byłam ambitna i zdolna, ale za cicha, za mało wylewna, na dodatek nie paliłam i nie lubiłam plotkować – to właśnie zadecydowało o tym, że już po południu pierwszego dnia w pracy zostałam przez współpracowników wypchnięta poza nawias.
Moje koleżanki z księgowości – krzykliwe, niezwykle ekspresyjne, proste baby, pracowały razem od lat. Ja byłam obca. Ich siedem i ja, panienka nie wiadomo skąd, nie wiadomo od kogo, siedziałyśmy w jednym wielkim boksie na najwyższym piętrze naszego biurowca. One rozmawiały, śmiały się, opowiadały coś sobie, mnie ignorując, nie odzywając się do mnie ani słowem, nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem. Kiedy zamawiały jedzenie w firmie cateringowej, nie interesowało ich, czy jestem głodna. Kiedy robiły herbatę… nie proponowały mi. Fajnie za to było zameldować szefowi, że jestem niekompetentna i wyniosła, że pomyliłam się w obliczeniach czy nierówno ustawiam segregatory. Świetnie było też komentować moje buty z zeszłego sezonu, rozsiewać żenujące plotki i wyśmiewać fakt, że jako jedyna z księgowości nie olewam porannych lekcji angielskiego. To było straszne.
Wytrzymałam tak trzy miesiące, po czym znikłam, nie przedłużając umowy. Nic nie było w stanie mnie przekonać do zmiany decyzji, nie skusiła mnie ani podwyżka, ani obietnice pokaźnych premii. Nie chciałam być ofiarą, zwłaszcza, że naprawdę nie miałam sobie nic do zarzucenia. Szybko znalazłam inną pracę, może gorzej płatną, ale normalniejszą, a jej wielkim atutem jest to, że ze swoim zespołem mogę konie kraść.
Ewa (27 lat, asystentka z Wrocławia):
— Pracuję odkąd skończyłam 16 rok życia. Imałam się różnych zajęć – byłam kelnerką, niańką i księgową. Od roku pracuję w marketingu, jestem asystentką pięknej, eleganckiej businesswoman. Pierwszy raz moją szefową jest kobieta, która z racji posiadania niezwykle chwiejnego usposobienia jest bardzo ciężka we współpracy. Zdarza się, że już rano wpada wściekła do biura, a wtedy handlowcy śmieją się, że wczorajszej nocy małżonek się nie spisał. Bywa, że jest miła i potulna jak baranek, chwali mnie i docenia, po czym pstryk! — zmienia się w jędzę i wredną babę. Ma niezłe jazdy i klasyczne fochy: musztruje mnie, warczy, obraża się, nie wydaje poleceń, bo po co, przecież wszystkiego się domyślę. Staram się niczego nie odbierać osobiście, próbuję przywyknąć i ją zrozumieć, ale czasem jest ciężko. Jestem w stanie wytrzymać tę huśtawkę nastrojów, mnóstwo bezpłatnych godzin nadliczbowych, bezpodstawne krytykowanie i upominanie, przeboleję nawet fakt, że mam być kreatywna, a działać mogę tylko w stylu pani dyrektor i myśleć w jedynie, według niej, słusznym kierunku.
Zdarzają się jednak takie sytuacje, że rozważam myśl o zwolnieniu się. Kiedy coś się nie uda i trzeba znaleźć kozła ofiarnego, zawsze jestem nim ja. Na próby protestu pani dyrektor niezwykle szczerze i rzeczowo argumentuje mi swą decyzję – przecież ktoś musi być winny, a mnie to najmniej zaboli, najmniej stracę i tym podobne. Oczywiście mogę się bronić i przedstawić swoje stanowisko, choćby i publicznie, jednak nie powinnam mieć złudzeń – ona i tak ogłosi swoją wersję.
Na razie myślę nad moją przyszłością zawodową w tej firmie. Nie jestem w tym odosobniona, ucieka stąd każdy, kto może. Jestem jednak ostrożna, bowiem wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, a tu dobrze zarabiam, nabieram doświadczenia, nawiązuję kontakty i pracuję w zgranym zespole. Nikt mi nie da gwarancji, że w następnej firmie nie trafię na sfrustrowanego świra czy chimeryczną panią dyrektor.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze