Pięć faz bezrobocia
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuProblem bezrobocia dotyka wielu spośród nas. I jest tak poważny, że stał się obiektem zainteresowań psychologów. Wyodrębnili oni pięć faz bezrobocia. Każda kolejna sprawia, że człowiek pogrąża się w coraz większej apatii. O swoim bezrobociu opowiada bohaterka reportażu. Jak wyjść z trudnej sytuacji i nie dać się depresji?
Problem bezrobocia dotyka wielu spośród nas. I jest tak poważny, że stał się obiektem zainteresowań psychologów. Wyodrębnili oni pięć faz bezrobocia. Każda kolejna sprawia, że człowiek bezrobotny pogrąża się w coraz większej apatii.
Faza pierwsza to przewidywanie bezrobocia, objawiające się pobudzeniem, zmianami nastroju, niestabilnością emocjonalną.
— Kiedy w naszej firmie zaczęły krążyć słuchy, że z powodu kryzysu będą zwolnienia, wydawało mi się, że nie robi to na mnie wrażenia – mówi Monika (29 lat) z Krakowa. — Byłam w firmie nowa i liczyłam się z tym, że to ja wylecę. Dopiero z perspektywy czasu widzę, że wtedy zaczęły się moje kłopoty ze zdrowiem, ze związkiem, w ogóle, ze wszystkim.
Monika skończyła historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Nigdy nie pracowała w zawodzie, bo dzisiejszy świat nie potrzebuje historyków sztuki. Nie wiedziała o tym, kiedy zaczynała studia.
— Chciałam studiować to, co mnie interesuje – tłumaczy się. — Myślałam wtedy innymi kategoriami. Jakiś głupi idealizm przeze mnie przemawiał. Mówi, że dziś czuje się winna, że wybrała coś tak mało praktycznego i pragmatycznego.
Po studiach (średnia na świadectwie: 5, znajomość dwóch języków obcych, dobra aparycja, prawo jazdy) zajmowała się kolejno: sprzątaniem, sprzedażą śrub, sukien ślubnych, ubranek dla dzieci, telewizji cyfrowej, telemarketingiem, marketingiem. W firmie, z której ją zwolniono ostatnio, pełniła funkcję kierownika kadr (potężna agencja pracy tymczasowej). Wiedziała, że na jej stanowisku rotacja jest ogromna, ale i tak się cieszyła z powierzonej jej funkcji. W głębi duszy była przekonana, że świetnie sobie poradzi. Czuła, że ktoś dał jej szansę.
A potem ją zwolniono. Powód: kryzys.
Przeżyła fazę drugą: szok po utracie pracy. Czuła się pokonana, upokorzona, przygnębiona i smutna.
— Do ostatniej chwili myślałam, że mnie to ominie. Przecież tak się starałam! Wiedziałam, że jestem lepsza od innych – wspomina Monika. — Bo naprawdę wkładałam w moją pracę wszystkie siły, całą energię… Miałam duże poczucie krzywdy i niesprawiedliwości.
Pocieszali ją wszyscy bliscy: rodzice, rodzeństwo, narzeczony. Przez jakiś czas wierzyła im, że to tylko przejściowy stan. Taki optymizm i poczucie, że praca – w dodatku lepsza – niebawem znajdzie się sama, są charakterystyczne dla fazy trzeciej. Monika, uporawszy się z wcześniejszym poczuciem krzywdy, przez jakiś czas powtarzała sobie zasłyszane gdzieś zdanie, że kiedy zamykają się jedne drzwi, otwierają się kolejne. Czekała, aż się otworzą.
Była bardzo aktywna. Szukała pracy każdego dnia. Wysyłała życiorysy i listy motywacyjne. Przeszukiwała internet, ciągle coś zmieniała w swoim cv. Czekała, czekała… mijały kolejne tygodnie.
— Tamto spadło na mnie któregoś ranka – wspomina Monika. — Obudziłam się, spojrzałam za okno i poczułam, że już nie mam więcej siły. Nagle, pstryk, jakby mnie ktoś zepsuł, coś mi wyłączył. Stałam się drażliwa, nie można było ze mną rozmawiać jak z człowiekiem, bo ciągle czułam się atakowana. Przestałam szukać pracy, przecież i tak nikt nie odpowiedział na moje setki zgłoszeń… czułam, że to nie ma sensu. Że to się nie uda. Z czasem zaczęły się silne bóle głowy albo brzucha. Skończyły się też moje oszczędności, zaczęłam jechać na debecie. Problem gonił problem, ale ja nie ruszałam ani ręką, ani nogą. Nie miałam sił.
Monikę dopadła wówczas faza czwarta, objawiająca się pesymizmem i rezygnacją. Faza czwarta szybko zmieniła się w fazę piątą.
— To było apogeum. Zdarzały mi się dni, kiedy cały czas spędzałam chodząc w piżamie. Trudność sprawiało mi nawet posprzątanie mieszkania. Właściwie nie mam pojęcia, co robiłam całymi dniami. Dużo spałam. Płakałam jeszcze więcej. Czułam się jak darmozjad, będąc na utrzymaniu narzeczonego i rodziców… jak nikomu niepotrzebny, leniwy wyrzutek społeczny. Z czasem odechciało mi się nawet jeść… - Monika sprawia wrażenie osoby, która wstydzi się tego, o czym mówi.
— Nie chcę pamiętać tamtego strasznego czasu. Myślę, że jeśli ktoś tego nie przeżył, nie będzie wiedział, o czym mówię.
Z czasem zaczęła unikać znajomych.
— Ludzie nie mają wyczucia – mówi. — Wszyscy mnie pytali, czy już wreszcie znalazłam sobie jakąś pracę? Kiedy mówiłam, że nie, litowali się nade mną. Jakaś ty biedna, mówili. Czułam, że jest w tym jakaś wyższość, że myślą, że jestem beznadziejna, bo jak to tak, przez pół roku nic nie robić? Coś przecież musi być ze mną nie tak…
Monikę przestało pasjonować to, co pasjonowało ją do tej pory. Przestała czytać i oglądać filmy. Potrafiła przez dwa tygodnie wcale nie wychodzić z domu.
— Czułam, że nie spotka mnie już nigdy nic dobrego – wspomina. - Że moje życie definitywnie się skończyło. Mój związek wisiał na włosku. Zaczęłam nawet podejrzewać mojego narzeczonego, że mnie zdradza. W moim przekonaniu nie mógł przecież zadowolić się byciem z kimś tak beznadziejnym, jak ja. Nie miałam planów, ani nawet krzty ochoty na życie.
Co się zmieniło? Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki: do Moniki zgłosił się ktoś, u kogo kilka miesięcy wcześniej złożyła podanie o pracę. Wcześniej się nie odzywał, bo nie miał miejsca pracy dla niej, ale planował je stworzyć. Czekał, aż sytuacja w jego firmie się ustabilizuje. Kiedy się ustabilizowała, zadzwonił do Moniki.
— Kiedy szłam na rozmowę kwalifikacyjną, myślałam, że umrę. Moje poczucie własnej wartości było wtedy równe zeru – Monika się uśmiecha. — Mimo że ręce drżały mi jak u chorego na Parkinsona, jąkałam się i czerwieniłam, dostałam pracę. Do domu biegłam jakbym miała skrzydła – ktoś we mnie uwierzył, ktoś dał mi szansę!
Na samo wspomnienie tamtych miesięcy Monika ma gęsią skórkę.
— Boję się, że to się może powtórzyć. Nie wiem, czy dałabym radę przeżyć taki kryzys raz jeszcze. Wiem, że taka sytuacja kończy się często depresją. Miałam szczęście wyrwać się z bagna odpowiednio wcześnie. Nie mam dobrych rad dla bezrobotnych, którzy z nie swojej winy nie mogą znaleźć pracy. Sama przecież pogrążyłam się w tym strasznie… Może tylko tyle, żeby nie tracili nadziei? Wszystko się przecież kiedyś musi skończyć!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze