"Nowa, pogrubiająca mascara w odcieniu intensywnej czerni zwiększa objętość rzęs... do 8 razy, gwarantując makijaż glamour w jakości HD. Wszystko dzięki zaawansowanej technologicznie szczoteczce w rozmiarze max, która składa się z 500 silikonowych włosków, by zapewnić pogrubienie, perfekcyjne rozdzielenie i precyzyjne pomalowanie każdej rzęsy. Formuła Volume Glamour Max Definiton zawiera naturalne woski, witaminę E i prowitaminę B5. Przetestowana okulistycznie, jest odpowiednia do wrażliwych oczu i osób noszących szkła kontaktowe".
Tusz zamknięto w amarantowo różowym opakowaniu (10 ml) z silikonową szczoteczką. Maskara ma dziwną konsystencję i naprawdę głęboki czarny kolor.
Jestem maskarową maniaczką i jeżeli tylko zobaczę w jakimkolwiek kobiecym czasopiśmie reklamę nowego tuszu do rzęs, to prędzej czy później będę go mieć. Tak też było w przypadku tego tuszu. Zobaczyłam go w pewnym miesięczniku, przeczytałam informację zawartą w reklamie i pobiegłam do jednej ze znanych drogerii kupić go. Niestety dobra reklama z najgorszego badziewia zrobi najdoskonalszy kosmetyk, który powinno się mieć w torebce. W rzeczywistości otrzymałam najgorszy tusz, jaki kiedykolwiek miałam.
Poza ładnym wizualnie opakowaniem i fajną szczoteczką, która ładnie separuje rzęsy, kosmetyk nie różni się niczym od tuszy za 10 zł. O 8-krotnym pogrubieniu rzęs mogę sobie tylko pomarzyć. Zauważyłam jedynie ich znaczne wydłużenie, ale tego akurat nie szukam w maskarach, gdyż mam z natury długie rzęsy. Kolejna warstwa tuszu powoduje jego odbijanie się na powiekach, nieestetyczne grudki na rzęsach, kruszenie się, rozmazywanie i osypywanie na policzki. Rzęsy wyglądają jakby ociekały nadmiarem tuszu.
Dwa punkty w ocenie ogólnej przyznałam mu jedynie za funkcjonalną szczoteczkę (nakładam nią inne tusze) oraz za ładne opakowanie.
Podsumowując, naprawdę nie polecam go nikomu, zwłaszcza, że za takie pieniądze można kupić naprawdę dobre tusze do rzęs innych drogeryjnych marek.