Ponieważ nie zwracam uwagi na telewizyjne reklamy, koleżanka dała mi cynk, iż w pewnej młodzieżowej gazecie dołączono kosmetyki Joko, począwszy od szminek do tuszy. Nieźle musiałam się nachodzić, aby trafić na jakąś maskarę w tym magazynie, w moim mieście. Ale w końcu moje wysiłki zostały nagrodzone i w domu od razu pomalowałam rzęsy tuszem Joko Extreme Volume.
Smukłe, złote opakowanie, co prawda podoba mi się, ale nie jest niczym specjalnym, na czym można by zawiesić oko. Nigdy jednak nie spotkałam się z tak rewelacyjną szczoteczką, jaka jest w tym tuszu. Wprost idealnie rozczesuje rzęsy mimo gęstej sieci włosków.
Lecz zawiodłam się w pewnym sensie. Zawsze marzyłam o gęstych rzęsach a skoro producent obiecuje efekt Extreme Volume to myślałam, że go uzyskam. A tu klapa. Owszem, pogrubia, ale to bardzo delikatny i subtelny efekt. I nie jest zbyt odporny na wilgoć. Coś jednak zasługuje na duże plusy i moją sympatie. Tusz wysycha (na rzęsach) błyskawicznie i można od razu nakładać kolejne warstwy. Nie obsypuje się pod koniec dnia, jest praktycznie bezzapachowy oraz łatwo poddaje się demakijażowi.
Cóż mogę powiedzieć, polubiłam go. Spisał się lepiej niż niejeden droższy tusz.