Bez balsamu do ciała żyć nie umiem i nie chcę. Twarda woda w kranie raczej nie służy urodzie, ale nawilżanie ciała po prysznicu to dla mnie bardziej przyjemność niż obowiązek. Nie cierpię uczucia wysuszonej i podrażnionej skóry, więc dobry balsam to podstawa łazienkowego wyposażenia. Po miesiącach używania balsamów ujędrniających postanowiłam kupić tym razem coś zwykłego. Dla odmiany wybrałam balsam energetyzujący z wyciągiem z cytryny i wiśni z Barbados, które to miały dostarczyć skórze niezbędnej dawki składników aktywnych, ale bynajmniej nie wiem, o jakie składniki chodzi. Dodatkowo zawarta w balsamie gliceryna i alantoina miały nawilżać i wygładzać skórę. Na dokładkę balsam miał relaksować i niwelować stres dzięki orzeźwiającej nucie zapachowej. Pięknie brzmi, prawda? Smarujemy ciało i stres znika...

Nie jest tajemnicą, że ulubiony zapach potrafi zdziałać cuda i sprawić, że stajemy się odstresowani, wyciszeni i wyluzowani. Tyle tylko, że nie na każdego działają te same aromaty. Balsam energetyzujący Lierene pachnie cytrusowo, to fakt, ale jakoś nie zauważyłam, żeby mnie relaksował. Jest ładny, ale zbyt nachalny jak na mój gust i momentami przyprawiający o ból głowy. To jeden z dwóch minusów.

Drugi to kiepska wydajność. Przy używaniu balsamu 2 razy dziennie starczył mi zaledwie na 2,5 tygodnia. To bardzo krótko jak na 250 ml opakowanie. Pewnie to wina bardzo wodnistej konsystencji, którą jednak uważałam za plus, bo balsam bardzo lekko się rozprowadzał i sprawiał wrażenie, że zaledwie odrobiną wysmarujemy całe ciało a opakowanie starczy na bardzo, bardzo długo. Jak się przekonałam, nic bardziej mylnego.

Fakt, że balsam świetnie się wchłania i pozostawia skórę bardzo dobrze nawilżoną, gładką, delikatną i miłą w dotyku. Ale biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw, nie zachwycił mnie aż tak bardzo, kupiłabym go ponownie.

Jedno opakowanie na wypróbowanie - owszem, ale w dłuższą przyjaźń na pewno się to nie przerodzi.

2.57

Ocena na postawie 7 opinii Zobacz opinie

Oceń produkt Dodałeś już ocenę