Czy warto zmieniać swoje ciało?
JAROSŁAW URBANIUK • dawno temuKtoś zafundował sobie botoks. Ktoś inny zrobił sobie nos, powiększył piersi czy usta. Serwisy plotkarskie pękają od informacji: kto, jak, a czasem nawet za ile się zoperował. Poprawianie natury to żadna nowość, bo ludzie nigdy się sobie do końca nie podobali. Oczywiście prawie każdy chce „jakoś” wyglądać, ale niektórzy starają się zrobić w tej sprawie dużo więcej niż inni. Gdzie jest granica?
Najłatwiej zauważyć radykalizm modyfikacji ciała w obcych kulturach. My przyzwyczailiśmy się już do warg nadętych silikonem i uszu, które za pomocą skalpela zostały dostosowane do aktualnie obowiązującego kroju. Kiedy jednak zobaczymy afrykańskie pemele (talerzyki umieszczane w szparach robionych w wargach) czy szyje wydłużone przy pomocy kolejno nakładanych naszyjników (zjawisko spotykane zarówno w Afryce, jak i w części plemion Azji) zaczynamy zastanawiać się, czy ktoś tu czasem nie przegina. A gdzie różnica? W końcu i tu i tu mamy do czynienia z modyfikacją naturalnego wyglądu.
Oczywiście modyfikacje ciała to raczej zjawisko liczone w tysiącleciach. Inkowie obkładali głowy swoich dzieci deszczułkami i mocno wiązali. Czoło ulegało spłaszczeniu, a cała głowa zyskiwała charakterystyczny podłużny kształt. Ciekawą teorią jest przekonanie o wpływie płaszczenia głów na stan psychiczny Inków, gdyż krępowanie głów mogło wpływać na rozwój płatów czołowych. Współcześnie wiemy zaś, że uszkodzenie płatów czołowych może z kolei prowadzić do apatii i stanu, w którym człowiek staje się maszynką do wykonywania najprostszych poleceń. Tłumaczy to fakt, dlaczego konkwistadorzy Pizarra w kilkadziesiąt osób rozbili jedno z najpotężniejszych państw obu Ameryk. Warto zauważyć, że Indianie prerii Ameryki Północnej, żyjący jak koczownicy, mogli się opierać najeźdźcom przez całe dziesięciolecia czy nawet setki lat dłużej niż potężne i relatywnie wysoko cywilizowane państwo Inków.
O ile Inkowie spłaszczali głowy z powodów religijnych, o tyle krępowanie stóp w Chinach miało przede wszystkim podstawy estetyczne. W naszej kulturze czy nawet we współczesnych Chinach, łamanie małej dziewczynce stopy i krepowanie jej w taki sposób, aby palce (poza wielkim) zostały w całości podwinięte pod stopę jest obrzydliwe, więc oszczędzę wam szczegółów, w sieci bez dużych problemów można znaleźć zdjęcia maleńkich stóp chińskich kobiet. Jednak jeśli ktoś nie ma mocnych nerwów – nie radzę.
Aby stopa Chinki uzyskała doskonały rozmiar (najmniejsze krępowane stopy miały zaledwie kilka centymetrów) musiało boleć, a matki same zadawały te tortury swym córkom. Celem była atrakcyjność dziewczęcia – mała stópka zapewniała dobrego męża. Podobne podejście obowiązuje do dziś w niektórych krajach cywilizacji islamu (raczej tych nisko rozwiniętych kulturowo), gdzie dziewczynki są przekarmiane w celu jak najdalej idącego otłuszczenia, które stanowi dla tamtejszych mężczyzn synonim urody. Dziewczęta są pojone olbrzymimi ilościami bardzo tłustego mleka, a aby powstrzymać odruch wymiotny, palce ich rak są bardzo mocno krepowane. Ból powoduje, że nie zwracają posiłków.
Oczywiście i w Europie znano metody modyfikacji ciała. Dziewiętnasty wiek przyniósł dwa, moim zdaniem, najpotworniejsze, wynalazki – gorset i łosiowe spodnie. O ile o gorsetach wielokrotnie już pisano, podkreślając ich zgubny wpływ na zdrowie (skrzepy, duszności, omdlenia) o tyle łosiowe spodnie to element ubioru stanowczo mniej znany.
Spodnie wykonane ze skóry łosia (choć bywały i inne typy), element paradnego munduru, wciągano na mokro, bo inaczej nie zmieściłby się w nie nawet najzgrabniejszy oficer. Potem wysychały one na delikwencie, naturalnie zwężając się. Dzięki temu męska figura nabierała smukłości, przynajmniej od dołu. A skutki? Jak często w sytuacjach zbyt „poważnej” dbałości o urodę – tragiczne. Od potwornych żylaków poczynając, aż na wymiotach i omdleniach kończąc. Co ciekawe, metoda na wkładanie zbyt wąskich spodni nie została zapomniana. Może cześć z was pamięta fantastyczną rock-operę Quadrophenia skomponowaną przez członków zespołu The Who. Główny bohater, należący do subkultury „modsów” zakłada jeansy mocząc je przedtem w wodzie. Inaczej nie byłby w stanie ich założyć.
Szczęśliwie od czasu wzrostu popularności hip hopu przerażająco wąskie spodnie odchodzą w przeszłość. I ze swojej strony mogę dodać jedynie, że bardzo dobrze. Gorsety stały się natomiast raczej sympatycznym i niepozbawionym uroku gadżetem, a nie metodą na osiągnięcie talii osy. Współczesny gorset rzadko bowiem ma cokolwiek wspólnego z dziewiętnastowieczną konstrukcją odbierająca oddech i ściskającą wnętrzności. A nawet jeśli tak, to raczej nie nosi się go na co dzień, dzięki czemu można przynajmniej odpocząć.
Prawdopodobnie najboleśniejszym zabiegiem modyfikującym ciało (tym razem z kręgu kultury europejskiej) było wprowadzanie barwnika pod paznokieć wprost do miejsca z którego wyrasta. W ten sposób paznokcie rosły już zabarwione.
A dziś? Każdy ma swoje zdanie na temat operacji plastycznych czy modyfikujących ciało. Moje zdanie ustaliło się wraz z jednym z odcinków filmu dokumentalnego traktującego o męskości mężczyzn Hollywoodu. Odcinek dotyczył problemu powiększania penisa. Pokazywano przypadki pozytywne (na co dzień jestem normalnym człowiekiem, ale kiedy ściągam spodnie przed dziewczyną – staję się królem – jak mówił jeden z zadowolonych „powiększaczy”) i negatywne (mężczyzna który nie jest w stanie współżyć z powodu ropiejących ran w rejonach „strategicznych”).
Wtedy właśnie w całej okazałości ukazuje się problem modyfikacji ciała. Nie każdy jest zdolny do zeszlifowania blizn z prawej strony nosa, zmniejszenia prawej dziurki nosa, odessania tłuszczu szyi, skrócenia brody i naciągnięcia skóry na twarzy, jak swego czasu zaordynowała sobie u chirurga malarka i felietonistka Hanna Bakuła. Skutek? Wieloletni proces sądowy, w czasie którego próbowała udowodnić, że została oszpecona przez lekarza, a lekarz udowadniał, że zataiła prawdę o swoich chorobach.
Proces zdaje się wygrała, ale jak uroczo opowiadała w jednym z programów telewizyjnych: Byłam zupełnie czarna. Na twarzy miałam wrzody z ropą. Doktor przyszedł do mnie i po prostu przedziurawił mi je nożyczkami. Abstrahując już od stanu psychicznego osoby, która daje się u siebie w domu dziurawić nożyczkami (bez dezynfekcji i odpowiedniego wsparcia medycznego) nawet lekarzowi-specjaliście, trzeba stwierdzić, że przykład pani Bakuły jest zjawiskiem pozytywnym. Może nieco mniej osób da ponieść się pysze, próbując zapobiegać normalnym skutkom starzenia.
Po rozstrzygnięciu całej sprawy pani Bakuła poszła po rozum do głowy i zaczęła udzielać rad nieco sensowniejszych: W ogóle nie ma sensu się od razu kroić. Jest botoks, kwasy, dermabrazje, a przede wszystkim dieta. Nie pijmy! Nie palmy! Śpijmy długo! Nie opalajmy się! Nie jedzmy wieprzowiny i wędlin z konserwantami! Pijmy minimum 2 litry płynów dziennie! I oto za pół roku każdy zapyta nas, czy byłyśmy na operacji plastycznej.
Ale jak to mówią: mądry Polak po szkodzie. Chociaż… Chciałbym zwrócić uwagę, że botoks to sympatyczniejsza nazwa między innymi jadu kiełbasianego, wymyślona po to, aby nie ukazywać czym tak naprawdę jest taka kuracja. A jest po prostu zatruwaniem całych rejonów naszego ciała. Dajmy sobie lepiej z tym spokój. Po prostu żyjmy zdrowo. I starzejmy się z godnością.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze