Oni patrzą!
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuJako dziecko potwornie bałem się zjawisk nadprzyrodzonych, ujawniając cały zespół zachowań właściwych lękliwym brzdącom. Zasypiałem tylko przy włączonej lampce i łaknąłem uścisku mamy. Wierzyłem, że pod moim łóżkiem mieszka potwór i płakałem, gdy trzeba było posiedzieć w ciemności. Dochodzę tym samym do wniosku, że jestem ostatnim pokoleniem, które bało się duchów i potworów.
Pytają mnie ostatnio o wiekowe strachy – duchy, wampiry i tak dalej – oraz o ich rolę we współczesnej kulturze popularnej. Czy boimy się jeszcze horrorów o upiorach? Co z wilkołakiem i żywym trupem? Otóż, nic dobrego.
Jako dziecko potwornie bałem się zjawisk nadprzyrodzonych, ujawniając cały zespół zachowań właściwych lękliwym brzdącom. Zasypiałem tylko przy włączonej lampce i łaknąłem uścisku mamy. Wierzyłem, że pod moim łóżkiem mieszka potwór i płakałem, gdy trzeba było posiedzieć w ciemności. Za komuny to się zdarzało. Żeby było jeszcze lepiej, jakiś skretyniały wujek powiedział przy mnie, że dzieci są szczególnie wyczulone na obecność duchów, a zdolność do widywania umarłych tracą dopiero wraz z dojrzewaniem. Przeraziłem się nie na żarty i wszędzie wyglądałem upiorów.
Lęki te przełamała dopiero mądrość mojego taty. Tatko zajmował ogromne mieszkanie na poddaszu, pełne starych mebli i zakamarków. Gdy go odwiedzałem, często gasił światło i urządzał wielką zabawę w chowanego. Szukaliśmy siebie w półmroku, wyskakiwaliśmy na siebie zza potężnych mebli, goniliśmy się wydając z siebie złowrogie pohukiwania, zaś mój lęk odszedł i do tej pory nie ma po nim śladu. Dochodzę tym samym do wniosku, że jestem ostatnim pokoleniem, które bało się duchów i potworów.
Horrory o wampirach, które oglądałem we wczesnej nastoletniości, były naprawdę przerażające, żeby wymienić tylko czarno-białą wersję Nosferatu albo Miasteczko Salem według powieści Kinga. Dziś wampir przemienił się w czułego kochanka, jest superbohaterem i nadczłowiekiem. Z dawnego wizerunku zachował jedynie sex-appeal i może przestraszyć co najwyżej normalnego faceta, któremu wyjmuje co piękniejsze dziewczęta.
Z wilkołakami jest podobnie, zresztą, wydaje mi się, że ta akurat poczwara zawsze znajdowała się z tyłu peletonu. Sami przyznacie, że facet zmieniający się w potwora z gatunku psowatych jest dość niedorzecznym pomysłem. Dziś wilkołak podąża śladami wampira i przynależy do świata romansu. W przeciwieństwie do błyszczącego kolegi, obsługuje target nastolatek wymagający nieco więcej testosteronu.
Zombie przerażał jeszcze pół wieku temu, kiedy nakręcono Noc żywych trupów. Teraz działa jak wytrych i pasuje wszędzie. O zombie kręci się komedie, filmy science-fiction i postapokalipsę, ten umiłowany jegomość sprawdzi się w satyrze społecznej, dramacie obyczajowym, że o pornolach nawet nie wspomnę. Jedynym gatunkiem, gdzie już nie pasuje jest ten, który go stworzył, czyli horror.
Duchy utraciły pomysł na siebie w nowym millenium, czego nie zmieni nawet dwudziesta trzecia część „Paranormal activity” czy inny majstersztyk nakręcony wedle starych schematów. Duch jest stworzeniem osiadłym i konserwatywnym w upodobaniach. Zwykł, na przykład, nawiedzać określone miejsca i działał, kiedy dom był wartością, kiedy w jednym domu spędzało się całe życie. Co zrobiłbym, gdyby okazało się, że moje mieszkanie jest nawiedzone? Po prostu wynająłbym sobie inne. I po kłopocie.
Nie przerażają nas duchy, wampiry, wilkołaki i żywe trupy. Czy coś ocalało z tej rzezi stworzeń straszących? Ano tak, trzeba będzie użyć liczby mnogiej. Gdyż ocaleli ONI. Na pewno wiecie, o kogo mi chodzi. O Opus Dei z powieści Dana Browna, o reptilian, iluminatów, kosmitów, satanistów, masonów, scjentologów, okultystów, słowem, o tych wszystkich gości rządzących światem z jakiejś sekretnej krypty. ONI trzymają w kieszeni prezydentów i bankierów, decydują o kursach walut, wywołują wojny i zaprowadzają pokój wedle własnego widzimisię. Mają plan do zrealizowania, chodzi im o całkowite przeobrażenie świata podług planu masońskiego, marsjańskiego, satanistycznego czy też jaszczurczego.
ONI zdobyli całkowitą władzę nad jednostką i potrafią każde życie obrócić w piekło. Takiego Orbitowskiego sprzątnęliby jednym dmuchnięciem, ewentualnie zmusili mnie, bym służył ich niegodziwym zamierzeniom. Działają z ukrycia i wiedzą o wszystkich wszystko.
Dlaczego lęk przed NIMI pozostaje nośny? Uświadamiam sobie, że gdyby tylko istnieli jacyś ONI, to mogliby błyskawicznie przejąć kontrolę nad moim życiem. Prywatne dane są dostępne choćby na takim facebooku, każdy kto się postara, będzie wiedział, gdzie mieszkam, gdzie w tej chwili są moi najbliżsi, a nawet gdzie ja akurat się włóczę. ONI mogliby zlikwidować moje konto bankowe, zmieniając mnie w nędzarza. Wystarczy jedna ingerencja w kartoteki policyjne i ze spokojnego gryzipiórka staję się najbardziej poszukiwanym przestępcą w Europie. Innymi słowy, za sprawą ICH interwencji cały świat mógłby obrócić się przeciwko mnie. Byłbym jako ten Jason Bourne z tą tylko różnicą, że natychmiast by mnie zastrzelono.
Żeby było jeszcze lepiej, ONI przekonali człowieka, żeby przestał chronić swoją prywatność. Do tego służą media społecznościowe. „Przyjdź do nas”, kuszą, „poznasz wielu nowych przyjaciół o podobnych zainteresowaniach. Są fajni kumple i życzliwe dziewczęta. Chodź, nie wahaj się…”. A przecież mówienie o sobie jak najmniej, taka rozsądna skrytość jest jednym z filarów mądrości. Mądry człowiek nie upublicznia katalogu swoich przyjaciół i zdjęć rodziny, nie dzieli się swoimi zainteresowaniami i pod żadnym pozorem nie daje do zrozumienia, gdzie można go spotkać. ONI, za sprawą genialnego manewru nakłonili kawał ludzkości, aby porzuciła tę mądrość na rzecz głupoty obwieszczanej co kwadrans na wallu.
U poczciwego Orwella ONI musieli terroryzować ludzkość, instalowali jakieś kamerki i utrzymywali siatkę kosztownych szpiegów. Dziś inwigilujemy siebie sami. A ONI patrzą i cieszą się z tego. Wkrótce wdrożą dalszą część swojego bezbożnego i złowrogiego planu. Nic nie możemy z tym zrobić.
Oto lęk co się zowie, na drugie dziesięciolecie.
Na szczęście, żadnych ONYCH nie ma.
No chyba że…
Chyba, że ja jestem jednym z nich.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze