Córka źle strzeżona
CEGŁA • dawno temuMam 22 lata, uczę się i pracuję w dużym mieście. Pochodzę z odległej miejscowości, co nie przeszkadza rodzinie zdalnie kontrolować mnie niczym jakąś cygańską dziewicę. Jeden raz w życiu, jako osiemnastolatka, potknęłam się po zrobieniu fałszywego kroku: zakochałam się, a on okazał się żonatym oszustem. I od tego momentu zaczęła się pełna kontrola, na studiach, w mieszkaniu i w pracy...
Droga Cegło!
Mam 22 lata, uczę się i pracuję w dużym mieście. Pochodzę z odległej miejscowości, co nie przeszkadza rodzinie zdalnie kontrolować mnie niczym jakąś cygańską dziewicę (dziewicą, niestety, już nie jestem, ale po kolei).
W rodzinie mam przewagę rządów mężczyzn – oprócz surowych rodziców, jeszcze wuja (brata ojca), mojego brata starszego o 15 lat i dwóch kuzynów. Jeden raz w życiu, jako osiemnastolatka, potknęłam się po zrobieniu fałszywego kroku: zakochałam się, a on okazał się żonatym oszustem. Mieszkałam wtedy w domu u rodziców, pracowałam w miejscowej restauracji, byłam kelnerką, on klientem. Przyjeżdżał dwa razy na tydzień, był uroczy, przystojny, swobodnie dysponował czasem. Powiedział mi, że ma 25 lat (miał ponad 30 i dziecko w drodze). Omamił mnie.
Nie jestem dumna z tego, że miałam romans z żonatym, nie twierdzę, że to nic złego. Zostałam okłamana cynicznie, chyba nie ja pierwsza. Ale sprawy przybrały zły obrót. Żona tego mężczyzny miała bardzo popędliwy charakter, poznawszy prawdę, znalazła mnie, zaczęła nachodzić nasz dom niemal z niemowlęciem przy piersi, odgrażać się wobec mojej rodziny. Zrobił się taki mini skandal, od którego mój „ukochany” umył ręce, po prostu ulotnił się z pola widzenia. Nigdy więcej go nie zobaczyłam. Udało mi się zapomnieć. Nabrałam może nie wstrętu, ale więcej rozsądku, ostrożności do mężczyzn.
Inaczej moja rodzina. Ona nie zapomni chyba nigdy, przy czym więcej pretensji ma do mnie, niż do tamtego kłamcy. Podobnie jak jego żona… Może dlatego, że zwykle w takich sytuacjach trzyma się stronę faceta, bo on już taki jest i nic się nie poradzi?
Najpierw musiałam błagać, przysięgać, udowadniać, że go nie widuję i nie chcę ani nie zamierzam. Po długich targach rodzice pozwolili mi jechać na studia, ojciec wspaniałomyślnie kupił mieszkanie. Zaznaczył jednak, że właścicielem jest on i póki on żyje, nikt tam „obcy” ze mną nie zamieszka – chyba że mój własny mąż. I od razu zaczęły się kontrole.
Codziennie jak w zegarku 22–23 mam z domu telefon na stacjonarny – co robię, czy już śpię, ewentualnie nagranie, czemu mnie jeszcze nie ma. Musiałam podać adresy wszystkich zajęć na uczelni, wraz z godzinami, niemalże plan lekcji, telefon do dziekanatu, i do pracy tak samo. Ojciec ma klucze do mieszkania – czasem daje je bratu lub kuzynowi – w każdym razie kilka razy w miesiącu mam niezapowiedzianego, i szczerze mówiąc, nieproszonego gościa, nawet gdy mnie nie ma w domu. Wracam – jest 25 kg karmy dla psa, jedzenie w lodówce, wkręcona żarówka w łazience, poprawiony karnisz… Pod pretekstem – my ci przecież tylko pomagamy.
Jestem rozżalona. Sama płacę fundusz remontowy, media, czesne za studia, a wchodzą mi w życie z buciorami. Traktują mnie jak dziecko, które pobiegnie za piłką do głębokiej wody. Faktycznie, nawet gdybym się teraz zakochała, czy chociaż chciała z kimś pójść raz do kina, raz na kawę, bez zobowiązań – od razu ten człowiek zostałby wyśledzony, prześwietlony, przesłuchany, kto wie, czy nie z pogróżkami włącznie. Wiem, bo jeszcze jedna próbka zdolności do mobilizacji mojej rodziny była na początku studiów, gdy koledze z klasy pomagałam znaleźć tu w mieście mieszkanie lub pokój. Brat od razu poszedł prosto do jego rodziców po sąsiedzku i powiedział, że ja nie jestem biuro nieruchomości… Tak na wszelki wypadek. Fajnie? Mieszkanie oczywiście załatwiłam, po kryjomu:). Ale więcej już błędu zwierzania się ze swoich codziennych, nawet niewinnych i nieważnych spraw, nie popełniłam, bo widzę, że nawet mamie nie mogę zaufać w żadnym drobiazgu, ona też wszędzie węszy czyhających na mnie mężczyzn żonatych, a we mnie widzi rozwiązłą jędzę, otwartą na ich zaloty, a wręcz prowokującą je!
Nie pali mi się ani do ślubu, ani też nikt nie zainteresował mnie na razie na tyle, żebym chciała się bliżej wiązać. Ale miło mieć tę perspektywę, czuć się po prostu wolnym człowiekiem. Ja jestem jak przedmiot, zakładniczka własnej rodziny. Nie wiem, jak od nich odetchnąć.
en-en
***
Droga Anonimko!
Niektórzy mówią, że prawdziwa wolność zaczyna się i kończy w umyśle. Chciałabym się z tym zgodzić, ale wiem, że nie każdy z nas ma siłę ducha i potencjał Sokratesa, Gandhiego czy Mandeli. Zwykły człowiek, zamknięty za niewinność w ciasnej celi lub zmuszony do niewolniczej, znienawidzonej pracy, nie da rady wmówić sobie, że jest szczęśliwy i że czemuś wyższemu to służy. Z reguły zresztą nie służy.
Zdarzyło Ci się urodzić w rodzinie, która ma patologicznie restrykcyjne podejście zarówno do kwestii moralnych, jak i do kobiecości. Pół biedy, gdy w tej zaciekłej postawie idzie o obronę słusznej sprawy. Fatalnie, gdy osądy są niesprawiedliwe, tendencyjne, a pobudki – chaotyczne i emocjonalne. Cała ta sytuacja jest po prostu groteskowa, podziwiam Twoją wytrzymałość…
Obawiam się, że przy tej zakorzenionej mocno mentalności nie jesteś w stanie swojej rodziny zmienić, czegoś z nią „utargować” – ale i nie musisz jej kompletnie odrzucać. Nie tędy droga. Najrozsądniejsze wyjście to szukanie możliwości maksymalnego uniezależnienia się, nawet za cenę początkowych konfliktów i trudności życiowych. Widzę to optymistycznie, bo już, może nieświadomie, zrobiłaś coś w tym kierunku: nie zgadzasz się z ich ocenami, znasz swoją wartość, nie dałaś się wpędzić w poczucie winy. Musisz więc zacząć żyć uczciwie po swojemu, a nie tak, żeby zasłużyć na ich aprobatę czy zaufanie, ponieważ najprawdopodobniej to i tak nieosiągalne.
Jako osoba pełnoletnia i zarabiająca na siebie, powinnaś stanowczo przeciąć tę przedziwną, realną i materialną pępowinę, która Cię z nimi łączy, a może raczej – na której miotasz się jak na smyczy. Owszem, wymaga to pewnej odwagi, pewnie też wyrzeczeń. Zaskocz ich przynajmniej tym, że nie jesteś już potulnym, przestraszonym, wymagającym pomocy dzieckiem, potrafisz postawić się im i stanąć na własnych nogach. W przeciwnym razie dzieckiem będziesz nadal, przynajmniej z ich hiper-nadopiekuńczego punktu widzenia, i będą Cię nadal krzywdzić. Ty natomiast, buntując się, zranisz ich tylko raz a dobrze. Żeby dotarło.
Jeśli ojciec czuje się panem sytuacji, ponieważ podarował Ci mieszkanie, które w gruncie rzeczy wcale nie należy do Ciebie – jest to mało finezyjny szantaż. Nie namawiam Cię do żądania przepisania aktu własności ani do zmiany zamków, to zagrania nieeleganckie i nie o to tu zresztą idzie. Ale o zwrot wszystkich kluczy mogłabyś śmiało poprosić. I w razie sprzeciwu – niestety, moim zdaniem należałoby mieszkanie zwolnić, poszukać czegoś do wynajęcia. Być może boisz się, że Twoje tak ostentacyjne odcięcie się od wszelkiej pomocy finansowej wywoła lawinę podejrzeń co do Twoich „niecnych” planów i dalszego „prowadzenia się”. Niech tak będzie, trudno, to ich problem, skaza w myśleniu, nie Twój. Najwyższy czas zamknąć tamten niefortunny epizod, w którym, nota bene, nie Ty pobłądziłaś, lecz wszyscy inni.
Nie jesteś przestępczynią ani uciekinierką. Nie musisz ukrywać swojego miejsca pobytu — adresu, telefonu… Przeciwnie. Określ jednak konkretnie, żeby nie dzwoniono do Ciebie np. po 22.00, bo wtedy śpisz lub uczysz się, potem konsekwentnie nie odbieraj i nie oddzwaniaj. Możesz zastrzec na uczelni, że sama opłacasz studia, w związku z tym prosisz o nieudzielanie żadnych informacji osobom dzwoniącym – to przecież nie podstawówka (właściwie dziekanat nie ma prawa udzielać informacji na twój temat nikomu innemu, jesteś pełnoletnia). Podobnie w pracy – jesteś zajęta i możesz w ogóle nie podchodzić do telefonu. Przez jakiś czas nie wyrywaj się z zapraszaniem rodziny do siebie, ogranicz też swoje rewizyty w domu, przejdź w tryb mało mówiący (niemniej, grzeczny).
Te drobne zmiany – zakazujące wstępu w Twoje życie bez zaproszenia – dadzą wiele do myślenia, a niewielkie pole do popisu. Bo mam nadzieję, że rodzina nie włamie się do Ciebie nocą ani nie najedzie Cię w asyście policji?
To będzie taki pierwszy krok na drodze do wolności, o której marzysz, a jednak nie rozważałaś dotąd – nie wiem, czemu — rozwiązań najprostszych. Przy okazji pozbędziesz się nerwowości i znajdziesz więcej czasu na własne zainteresowania, kontakty towarzyskie, realizację planów i marzeń.
Trzymam kciuki za Twoją zasłużoną wolność… A rodzicom życzę, żeby mniej przejmowali się plotkami, aferami i zagrożoną reputacją „porządnej” rodziny, a bardziej – dobrym samopoczuciem swojego dziecka.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze