Nie stać mnie na święta
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuŚwięta powinny być wesołe, rodzinne i spędzane w atmosferze spokoju. Ale w tym roku będziemy mieli kryzysowe Boże Narodzenie. Jak się cieszyć, kiedy człowiek traci pracę, albo zaczyna dzień od nerwowego sprawdzania kursu franka? Jeśli zewsząd trąbią, że Europa się rozpada, a minister finansów straszy wojną? I jeśli mikołajowi w tym roku do nas nie po drodze?
Basia i Wojtek są młodym małżeństwem. Wynajmują pokój w mieszkaniu w Warszawie. Oboje są po studiach, ale Basia pracuje w okienku na poczcie, a jej mąż dorabia korepetycjami. Ich święta zapowiadają się tak niewesoło, że zastanawiają się, czy w ogóle jechać do rodziny. Może lepiej zostać w Warszawie i udawać, że coś pokrzyżowało im plany? Basia opowiada:
— Mamy oboje duże rodziny, wszyscy mieszkają w okolicach Rzeszowa. Uważają, że skoro pracujemy w Warszawie, to pewnie świetnie nam się powodzi. Nie wiedzą, że Wojtek stracił pracę (w zasadzie to nie tyle stracił, co staż mu się skończył i nie znalazł nic nowego) i że pensja pani z poczty jest śmiechu warta, jeśli się mieszka w stolicy. Głupio się do tego wszystkiego przyznać, bo przecież rodzice utrzymywali nas na studiach. Marzyli, że dyplom zapewni nam lepszą przyszłość. A ja zaczynam im zazdrościć. Moja rodzina ma małe gospodarstwo, dorabiają sobie w miasteczku nieopodal. Jakoś sobie radzą, w przeciwieństwie do nas. Ostatnio nawet na bilet szkoda mi kasy, chodzę pieszo do pracy i do Biedronki na zakupy. Wojtek ma miesięczny, bo ugania się po całym mieście za korepetycjami. Bieda w Warszawie jest bardziej dołująca niż na wsi. Tam nie widzisz tych wszystkich pięknie ubranych ludzi w drogich samochodach. No i nie zastanawiasz się, w czym właściwie jesteś gorsza od nich?
W tej sytuacji święta są prawdziwym wyzwaniem. Jechać czy nie jechać? Robić dobrą minę do złej gry, czy przyznać się rodzinie do niewesołej sytuacji? Ale czy człowiek ma prawo psuć bliskim święta? Wojtek stwierdza:
— Chyba skończy się tak, że będziemy udawać strasznie zagonionych warszawiaków, którzy nie mają nawet czasu odwiedzić rodziny na święta, tacy są zapracowani. Pomyślą, że jesteśmy beznadziejnymi egoistami, ale to i tak lepiej, niż żebyśmy musieli się przyznać, że nie stać nas na prezenty dla rodziny. Taka wyprawa i wszystkie wydatki to byłby prawie tysiąc złotych. A my za pokój płacimy osiem stów. Po prostu nie stać nas na Boże Narodzenie. Może w przyszłym roku będzie lepiej?
Dobrą pracę ma za to Jagoda, mieszkanka Krakowa. Pracuje przy windykacji kredytów i, jak mówi ironicznie, to bardzo rozwojowa branża. W najbliższym czasie na pewno nie zabraknie jej zajęcia. Już teraz zastanawia się, ilu osobom popsuje święta:
— Pluję sobie w brodę, że przyjęłam tę pracę. Miałam ścigać oszustów i ludzi, którzy nabrali kredytów na sześć samochodów i trzy domy. Ale zaczął się ten cholerny kryzys i większość moich zadań to wydzwanianie to staruszek i pytanie, kiedy spłacą ratę za odkurzacz. Albo do kogoś, kto wziął kredyt na leczenie chorego synka, a teraz nie ma już ani dziecka, ani pieniędzy, ani żadnej motywacji do tego, żeby tę kasę zarobić. I co ja mam tym ludziom mówić? Czym straszyć? Zwłaszcza przed świętami czuję się z tym bardzo źle.
Teoretycznie w mojej pracy nie ma nic złego. Kredyty trzeba przecież spłacać, a ja tylko grzecznie o tym przypominam. Ale chociaż nie robię nic nagannego, strasznie mnie to wszystko dołuje. Zwłaszcza teraz myślę o ludziach, którzy wpadli w kłopoty, czasami ze swojej winy, ale wcale niekoniecznie. Jest ich coraz więcej, często wzięli kredyt kilka lat temu, a teraz stracili pracę. Popełnili jeden mały błąd. Ich święta na pewno nie będą wesołe, ale i moje będą średnie. Dwudziestego ósmego grudnia wracam do biura i przez całą Gwiazdkę będę o tym myśleć. Czemu nie zostawię tej pracy? Bo ja przecież też mam kredyt.
W innej sytuacji jest Hania, trzydziestoletnia anglistka. Choć finansowo nie stoi wcale zbyt dobrze. Jej firma tłumaczeniowa prawie nie przynosi zysków, bo w czasie kryzysu coraz mniej jest umów czy firmowych papierów do tłumaczenia. Obiektywnie rzecz biorąc, nie stać jej na święta. Ale Hania nie traci optymizmu:
— Co do pieniędzy, to rzeczywiście jest nieciekawie. Ale to Boże Narodzenie będzie udane, jestem tego pewna. Już choćby dlatego, że w zeszłym roku było tragicznie i nie ma siły, żeby teraz było gorzej. Wigilię spędziłam sama, a w pierwsze święto siedziałam u mamy w szpitalu. W drugie oglądałam jakieś głupie filmy, takie w stylu Kevina… To były moje pierwsze święta po rozwodzie, były mąż spędził je ze swoją nową narzeczoną, a ja czułam się najbardziej samotną osobą na świecie. Zadzwoniły dwie przyjaciółki, ale nie oszukujmy się, w Polsce Boże Narodzenie to święta rodzinne, nie chciałam im się zwalać na głowę i robić kłopotu.
W tym roku święta spędzę z mamą, która jest już zdrowa. I z narzeczonym, którego poznałam pierwszego dnia nowego roku. Paweł był jedyną osobą, która o siódmej rano spacerowała po parku, zamiast leczyć kaca. Tak się poznaliśmy, oboje smutni i samotni. Teraz czuję się szczęściarą i wiem, że te święta będą piękne. Co mi tam kryzys! Mogę nawet nie mieć tych całych pierników, pierogów i prezentów. Z rzeczy na „p” mam Pawła. Cieszę się, bo moim zdaniem to jest najważniejsze na święta: bliscy, która cię kochają, nawet jeśli masz debet na koncie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze