Błogie lenistwo w Koh Chang
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuNa Koh Chang, wyspę we wschodniej Tajlandii, niedaleko granicy z Kambodżą, docieramy zdając się na przypadek. Po powrocie do Bangkoku z Birmy wiemy jedynie, że musimy zregenerować siły przed kolejnym etapem podróży, czyli przeprawą przez ogromne Chiny. Chcemy jechać na wyspę, która nie jest za bardzo skomercjalizowana i nie jest za daleko od Bangkoku...
Na Koh Chang, wyspę we wschodniej Tajlandii, niedaleko granicy z Kambodżą, docieramy zdając się na przypadek. Po powrocie do Bangkoku z Birmy wiemy jedynie, że musimy zregenerować siły przed kolejnym etapem podróży, czyli przeprawą przez ogromne Chiny. Chcemy jechać na wyspę, która nie jest za bardzo skomercjalizowana i nie jest za daleko od Bangkoku. W lotniskowej, multimedialnej informacji odnajdujemy rozkład jazdy autobusów w różnych kierunkach. Okazuje się, że za około 2 godziny możemy jechać na wyspę Chang. Podróż wraz z odprawą promową ma zająć około 5 godzin, ale w praktyce na miejsce docieramy późnym wieczorem po ponad 7 godzinach.
Schronienie na pierwszą noc znajdujemy w domkach śmierdzących stęchlizną. Wraz z nami mieszka w nich całe stado mrówek i trochę większe owady o niezidentyfikowanym gatunku. Temperatura nawet w nocy nie spada poniżej 28 stopni. Wilgotność lekko przytłacza.
Po krótkiej nocy szukamy lepszego lokum. Naprzeciwko odkrywamy urocze bungalowy zawieszone na skałach z dostępem do niewielkiej skalistej plaży. Nawet nie szukamy innego miejsca. To będzie nasze królestwo na najbliższy tydzień.
Planów nie mamy ambitnych, choć wyspa oferuje sporo atrakcji od przejażdżek na słoniach, przez wyprawy na ryby po trekking przez tutejsze góry.
Szczyty są imponujące. Widzimy je codziennie rano przystrojone w chmury. Choć wysokości nie są olbrzymie (około 700 m n. p. m.), skały są trudno dostępne i lepiej nie eksplorować ich bez przewodnika. My jednak wyprawy górskie zostawiamy innym, sami wybierając kąpiele wodne, podglądanie rybek i rozkosze kulinarne.
Jest tu całe mnóstwo restauracji serwujących ryby i owoce morza – niestety ceny mają europejskie. Wybieramy więc budki na kółkach serwujące ryby z grilla, zupy z makaronem oraz przeróżne soki owocowe i kokosowe ciasteczka. Za parę groszy mamy prawdziwą ucztę.
Część wyspy obrosła luksusowymi hotelami i barami z dziewczynami co wieczór gotowymi tanio sprzedać swoje wdzięki. Wystarczy jednak przejechać kilka kilometrów, by trafić na hippisowskie klimaty. Wśród palmowego zagajnika ulokowały się knajpy z poduszkami na podłodze i tanim piwem. Można tu sobie zrobić tatuaż, pogadać z młodymi ludźmi z całego świata i gapić się na morze. Ceny domków na plaży zaczynają się od 20 zł. Niektórzy Europejczycy spędzają tu całą zimę.
Nas po kilku dniach zaczyna roznosić energia. Baterie naładowane! Do usłyszenia z Hongkongu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze