Dużo słońca w małym kraju
REDAKCJA • dawno temuChoć to listopad, ciepłe powietrze, gęste od wilgoci niesionej znad Atlantyku oblepia nasze ciała przywiezione z mrocznej o tej porze roku części Europy. Jesteśmy w Algarve, słonecznym krańcu kontynentu. Ta portugalska kraina rudych plaż lizanych silnymi ozorami fal poza sezonem jest niemalże bezludna.
Choć to listopad, ciepłe powietrze, gęste od wilgoci niesionej znad Atlantyku oblepia nasze ciała przywiezione z mrocznej o tej porze roku części Europy.
Jesteśmy w Algarve, słonecznym krańcu kontynentu. Ta portugalska kraina rudych plaż lizanych silnymi ozorami fal poza sezonem jest niemalże bezludna. Jeżeli nie liczyć niemieckich i brytyjskich emerytów w ich wielkich camperach, ulec by można złudzeniu, że mieszkają tu tylko rybacy, mewy i skurczeni wiekiem staruszkowie. Gdy w Polsce pierwsze przymrozki usztywniają trawę, tu słońce rozciąga swe promienie na strome uliczki starych miasteczek, skaliste zatoki i błyszczące jachty zacumowane na przystani.
W Albufeirze nieliczni turyści, patrząc na fale lśniące niczym folia aluminiowa, zajadają wielkie grillowane sardynki na tarasach rodzinnych knajpek. Czy myślą o tym, że jeszcze dziś rano ryby z ich talerza pluskały się w oceanie? Raczej wygrzewają się na słońcu, jak tutejsze koty, które z rozkoszą rozciągają swe giętkie ciała na siedzeniach skuterów i wybielonych przez słońce chodnikach. Pośpiech nie idzie w parze z szumem fal i kwileniem mew. Nie pasuje do schłodzonego vina verde ani treściwego porto.
W poszukiwaniu pięknych plaż trafiamy do Lagos. W blasku zachodzącego słońca niezliczone zatoczki, skalne groty i tunele zmieniają kolory i zachęcają do poszukiwań skarbów. Czerwono-rude za dnia klify, o zmierzchu przywdziewają czarne kreacje. Krzyk mew milknie wraz z upadkiem słońca w falach oceanu. Fale jakby ośmielone ciemnością wdzierają się coraz śmielej na plaże przepędzając turystów do białych, wielopiętrowych hoteli. Praia należy do krabów i innych morskich stworzeń. I choć człowiek bardzo się stara zawładnąć tym pięknym zakątkiem, budując coraz wyższe hotele, coraz bliżej plaży, to wystarczy jeden gniew oceanu, by ukarać zarozumialstwo ludzi. Od setek lat tubylcy próbują się z nim dogadać. To ich żywiciel, ale i pożeracz statków. To ich natchnienie i codzienność. A potem przyjeżdżają drapieżni inwestorzy i coraz ciaśniej budują, coraz więcej spalin i śmieci zostawiają turyści. Czy zachłanność jest silniejsza niż żywioł?
Cabo de Sao Vincente (Przylądek św. Wincentego) najbardziej wysunięta na południowy zachód część Europy wraca wiarę w potęgę natury. Rzymianie wierzyli, że to właśnie tu, każdego dnia tonie słońce. Tu też łodzią kierowaną przez kruki dotarły szczątki Św. Wincentego. Wysokie klify u stóp potężnej latarni musiały być świadkiem nie jednej śmierci. Trzeba odwagi, by uginając się pod szarpnięciami wiatru dotrzeć na skraj klifu i spojrzeć w dół. Tam, wiele metrów niżej otwiera swe usta wiecznie głodny ocean. Tutejsze ptaki chronią się przed drapieżnikami budując gniazda na wąskich skalnych półkach. Wyobraźnia podsuwa obrazy potworów czających się w głębinach wód. Skalny pas lądu z rzadka porośnięty niską roślinnością wydaje się niezwykle kruchy wobec potęgi oceanu. Tak kończy się Europa. Czy to tu Vasco da Gama patrząc na horyzont planował swoje podróże? Gdzie coś się kończy, zaczyna się coś innego.
Plaże też się kończą, wystarczy wyruszyć na północ. Kręte, malownicze tarasy wiodą do maleńkich wiosek, gdzie zwieńczenia kominów zdradzają wpływy z epoki Maurów. Azulejos zdobią skromne domostwa i rezydencje ze starymi kołatkami przy rzeźbionych drzwiach. Szczegóły bywają w Algarve ładniejsze niż szeroki plan. Przynajmniej nie widać betonu kurortów.Spalin samochodów nie czuć wysoko. W położonym w pobliżu góry Foja (902 m n.p.m.) starym uzdrowisku Caldas de Monchique pachnie eukaliptusem. Wiekowe drzewa otulają konarami pensjonaty, więżąc je w uzdrawiającej woni. Liście szeleszczą pod stopami w parku. To pierwsze spotkanie jesieni w Portugalii.
Względność czasu czuć na każdym kroku. Położona po dwóch stronach rzeki Gilao 400 lat p.n.e Tavira do dzisiaj zarabia jako port rybacki. Spracowane kutry odpoczywają przy kamienistym nabrzeżu. Laski staruszków stukają o most z czasów rzymskich. Jedynie współczesne ubrania mieszkańców i międzynarodowe marki na szyldach zdradzają czas.
A czas w Portugalii, choć sączy się leniwie i tak mija i zmusza do powrotu.
Pas startowy w Faro leży przy oceanie. Koła samolotu prawie nurzają się w oceanie, gdy maszyna podnosi się, by przenieść pasażerów do krainy chłodu. W kieszeni uwierają muszelki zebrane w ostatniej chwili na plaży przy lotnisku. W dole zostaje woda, pomarańczowe gaje, drzewa korkowe i rozsypujące się chatki na kamienistych wzgórzach. Oglądam przewodnik po Algarve. Tyle tu zamków, kościołów, cmentarzy, targowisk a ja najbardziej pamiętam zapach oceanu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze