Jak jest "nie" po japońsku?
URSZULA • dawno temuWydaje się, że Japończycy celowo wymyślili sobie, że będą robić wszystko na odwrót, żeby nas wkurzyć. Ruch samochodów jest lewostronny, drzwi otwierają się do środka, palenie dozwolone jest w każdej restauracji, łącznie z McDonald'sem, natomiast niewskazane na ulicach. Największą jednak i przysparzającą sporo problemów różnicą kulturową jest stosunek do słowa "nie".
Polska i Japonia różnią się pod wieloma względami. Wydaje się, że Japończycy celowo wymyślili sobie, że będą robić wszystko na odwrót. Żeby nas wkurzyć. Ruch samochodów jest lewostronny, drzwi otwierają się do środka, palenie dozwolone jest w każdej restauracji, łącznie z McDonald'sem, natomiast niewskazane na ulicach. Szczytem złych manier jest wydmuchanie nosa w miejscu publicznym, podczas gdy notoryczne pociąganie nosem nikomu nie przeszkadza, nawet u elegancko ubranej damy. Największą jednak i przysparzającą sporo problemów różnicą kulturową jest stosunek do słowa "nie". Podczas gdy w naszym rodzinnym kraju Stachursky śpiewa:, „Jeżeli mówisz, że nie chcesz, to właśnie chcesz i będziesz mieć!”, w Japonii jest zupełnie na odwrót: kiedy ktoś mówi, że chce, to musimy się poważnie zastanowić, czy naprawdę ma to właśnie na myśli.
Sprawa na pierwszy rzut oka nie wydaje się taka trudna, ponieważ cudzoziemiec, zanim nawiąże kontakty z Japończykami, zostaje przeważnie uprzedzony o tym, że nie używają oni słowa „nie”. W języku japońskim to słowo wprawdzie istnieje, ale używa się go raczej jako odpowiedzi na podziękowania, coś typu „nie ma za co”, a nie w znaczeniu pierwotnym. Japończycy wynaleźli własne sposoby odmawiania na zaproszenia i prośby. Albo nie mówią nic, tylko wyglądają na zakłopotanych, albo mówią „Może kiedyś”, „Trochę…” i urywają zdanie, albo podają pierwszą lepszą i niekoniecznie prawdopodobną wymówkę. Między gaijinami w Tokio krążą już legendy o obcokrajowcach, którzy usiłowali wynająć mieszkanie, a właściciel mówił, że niestety jest to niemożliwe, ponieważ kiedy będzie pożar i trzeba będzie ewakuować budynek, nie zrozumieją instrukcji. Właścicielowi w ogóle nie przeszkadzało ani to, że rozmowa prowadzona była po japońsku, ani że gaijin mieszka w Tokio od pięciu lat i pracuje jako tłumacz.
Tak, tak, wiedziałam to wszystko, ale nie przerażały mnie takie zwyczaje, ponieważ w końcu u nas w kraju też zdarza się często, że zamiast odmówić, używamy różnych wykrętów. Lecz cóż, okazało się, że zdarzają się sytuacje, w których „tak” znaczy dosłownie „nie”. I bądź tu człowieku mądry.
Ponieważ udało mi się szczęśliwie zakończyć pierwszy semestr nauki na uniwersytecie i miałam odłożonych trochę pieniędzy, postanowiłam w nagrodę zafundować sobie małą wycieczkę. Japonia to, bądź co bądź, kraj obcy, więc czułam się trochę niepewnie, przymierzając się do zakupu biletu lotniczego. Czy wybrać droższe biuro podróży, ale za to duże i znane? Czy małe, ale oferujące atrakcyjne ceny? Jako nieznający realiów cudzoziemiec byłam doskonałym celem dla potencjalnych oszustów.
Z duszą na ramieniu zdecydowałam się jednak na tańszą opcję. Zadzwoniłam, odebrał bardzo sympatyczny pan, który pomógł mi zarezerwować miejsce w samolocie. Tego samego dnia wpłaciłam pieniądze i prawdę mówiąc, chciałam jak najszybciej odebrać bilet, żeby mieć już to wszystko za sobą. Zadzwoniłam więc znów do sympatycznego pana, poinformowałam go, że zapłaciłam, i spytałam, kiedy może przysłać mi bilet. Pan wyczuł chyba zniecierpliwienie w moim głosie i szybciutko zapewnił, że wyśle mi go natychmiast.
Odetchnęłam z ulgą! Jakie to jednak miłe miejsce ta Japonia… I pomyśleć, że ja, głupia Polka, przyzwyczajona do rozlicznych afer z biurami podróży w roli głównej, myślałam, że mogę zostać oszukana przez tych przemiłych ludzi! Wróciłam do domu w wyśmienitym nastroju, który zaczął się jednak stopniowo pogarszać, kiedy mimo sprawdzania skrzynki mailowej średnio co 15 minut nie znalazłam w niej ani śladu biletu. Gdy sytuacja nie zmieniła się do południa następnego dnia, zdecydowałam się na kolejny telefon do sympatycznego pana. – Niezmiernie Panią przepraszam! – usłyszałam w słuchawce. – Wyślę Pani bilet dzisiaj.
Trochę się uspokoiłam, w końcu każdemu zdarza się zapomnieć. Niepokój jednak całkiem mnie nie opuścił i jak się okazało – słusznie, bo nie dostałam biletu ani tego dnia, ani następnego. Nie spałam po nocach i rwałam sobie włosy z głowy, a sympatyczny pan na kolejne moje pytania odpowiadał zawsze tym samym uprzejmym głosem, że wyśle mi bilet dzisiaj. Byłam coraz bardziej pewna, że mam do czynienia z jakimś przemyślnym oszustwem, postanowiłam jednak nie dać się nabić w butelkę. Zażyłam cztery kalmsy i wypiłam parę kieliszków wina, po czym chwyciłam za telefon, by ostatecznie rozprawić się z sympatycznym panem. Ów powtórzył jeszcze kilka razy tę samą formułkę, po czym przyparty do muru siłą moich argumentów, wypowiedział jedno z dziwniejszych zdań, jakie w życiu słyszałam: – Wyślę Pani bilet dzisiaj, tylko że nie mogę go wysłać dzisiaj.
Wtedy właśnie olśniło mnie, że mam do czynienia z japońskim „tak”, które znaczy „nie”, i że biedny, sympatyczny pan z jakichś powodów nie może mi przysłać biletu natychmiast, ale wie, że bardzo mi na tym zależy, i nie chce sprawić mi przykrości! Przeprosiłam pana ładnie i postanowiłam uzbroić się w cierpliwość. Po tygodniu sympatyczny pan zadzwonił sam z siebie, oznajmił, że wyśle bilet dzisiaj i tak też się stało. No cóż, nie bez powodu mówi się o specyficznej japońskiej grzeczności. Na to przybysze z kraju Stachursky'ego są zupełnie nieprzygotowani…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze