Cosmo na wstecznym
SONIA LIPSCHITZ • dawno temuŚwiat podlega ciągłej ewolucji. Tak mówią naukowcy i nie mam powodu, żeby im nie wierzyć. Z tą myślą udałam się do kiosku – jak co miesiąc, pojawiły się w nim świeżutkie numery pism. Moją uwagę przykuło Cosmo. Na okładce zajawionych jest osiem sposobów na orgazm, dziesięć słów na rozgrzanie faceta i dziewięć specjalnych rodzajów dotyku...
Świat podlega ciągłej ewolucji. Tak mówią naukowcy i nie mam powodu, żeby im nie wierzyć. Z tą myślą udałam się do kiosku – jak co miesiąc, pojawiły się w nim świeżutkie numery pism. Moją uwagę przykuło Cosmo. Nie dość, że na okładce zajawionych jest osiem sposobów na orgazm, dziesięć słów na rozgrzanie faceta i dziewięć specjalnych rodzajów dotyku, który zbliży do siebie nawzajem kochanków, to jeszcze wydawnictwo zaszalało i dało prawdziwy prezent nie podnosząc ceny pisma. Prezentem owym jest „Gorący seksprzewodnik 2005”, noszący podtytuł „Przetestowane na mężczyznach”. Niewiele myśląc, wyasygnowałam 5.90 PLN i weszłam w posiadanie wiedzy tajemnej.
Zacznijmy od poradnika. 2005 rok w tytule może być nieco mylący – nie chodzi bowiem o nowe sztuczki łóżkowe, wymyślone i opisane po raz pierwszy w tym roku. Uważna czytelniczka zauważy adnotację „Niniejsza publikacja jest kompilacją tekstów zamieszczonych w polskiej edycji Cosmopolitan w latach 2001–2005”. Tu akurat nie będę się nadmiernie czepiać, że odgrzewane kotlety, bo chyba nie ma osób, które czytają każdy numer Cosmo po kolei od czterech albo więcej lat – a jeśli są, to prawdopodobnie i tak nie zauważą, że czytają ponownie to samo. Przez te lata na pewno się do tego przyzwyczaiły.
Najpierw podstawy. Czyli – jak mieć orgazm, co to jest łechtaczka, jak zrobić profesjonalnie loda facetowi. A także – jak nazywać części intymne nie uciekając się do podwórkowej łaciny. Otóż kobiece genitalia to papaja, a męskie jądra – kohones. Z hiszpańskiego „cojones”. Od teraz, podczas pozycji na jeźdźca, należy jęczeć namiętnie „och, twoje kohones tak silnie uderzają w moją papaję”. Jeśli masz wrażenie, że coś takiego nie przejdzie ci przez usta, Cosmo ma doskonały pomysł za ich zajęcie. Potrzebny jest jeden facet, jego kohones, twój balsam do ciała i foliowa torebka (niekoniecznie ta, w której przyniosłaś ze sklepu ziemniaki i marchewkę). Twoim zadaniem jest natarcie męskich kohones balsamem i owinięcie ich torebką. Następnie przytykasz usta do torebki i zaczynasz buczeć. Ukochany z pewnością oszaleje, zapewnia Cosmo. O ile nie popłacze się ze śmiechu podczas zabiegów przygotowujących do orgazmu tygodnia, to być może. Kiedy już skończysz tę zabawę, satysfakcjonującą głównie dla niego, możesz zasugerować mu przećwiczenie pozycji o nazwie „krowi kongres”. Nie wiem, o co w niej chodzi, bo – jak każda istota ludzka obdarzona rozumem – popukałam się w czoło na samą myśl o tym, że miałabym namiętnie szepnąć Ickowi do ucha „kotku, zróbmy krowi kongres”. Nieborak mógłby udać się do masarni albo zgoła na targ zwierzęcy.
Dość już poradnika – o ile pikantne porady Cosmo w małej dawce mogą być nawet zabawne, o tyle podane w formie książkowej robią się całkiem niestrawne. Zobaczmy lepiej, co Cosmo radzi i o czym opowiada w aktualnym wydaniu.
Z okładki uśmiecha się do nas Katie Holmes, najnowsza narzeczona Toma Cruise’a. Z uwagi na dużą różnicę wieku między kochankami, Katie jest umalowana i ubrana jak kobieta przed czterdziestką, czyli elegancko postarzona o 10 lat. Opowieść o losach Katie (niestety, nawet Cosmo nie dało rady załapać się na wywiad) nosi tytuł „Zakochana jak diabli”. Dowiadujemy się z niego, że — ku rozczarowaniu brukowców — Katie nie upija się publicznie, nie sypia z połową miasta, nie jest hermafrodytą i, o zgrozo, ma normalną rodzinę. Nie mieszkała w przyczepie, nie była molestowana, ani nie zaczynała kariery jako “tancerka egzotyczna”. Za to teraz jest narzeczoną Toma Cruise’a i zagrała w kolejnej części “Batmana”. Artykuł jest miałki jak skandynawski piasek, a jedyne, co z niego wynika, to sugestia, że być może Katie nie zostanie panią Cruise, ale ognisty romans jak z Harlequina na pewno wywinduje ją do pierwszej ligi hollywoodzkich gwiazd. Biedne dziewczę. Ciekawe, czy kiedyś pożałuje, że przyznała się publicznie do całowania plakatu Toma Cruise, gdy była podlotkiem.
Dosyć o kobietach. Czas na jeden z dwóch ulubionych tematów Cosmo – mężczyzn. O seksie za chwilę. Otóż mężczyźni lubią potrawy o różnych smakach, zauważa Cosmo. Redaktorki postanowiły tę wiedzę usystematyzować i oto dowiadujemy się, że mężczyźni dzielą się na takich, którzy lubią słone, słodkie, kwaśne i ostre smaki. Co z tego wynika? Każdy to ogier w łóżku. Co prawda każdy z typów opisany jest w inny sposób, ale konkluzja jest za każdym razem taka sama. Wniosek – nieważne, co je. Jeśli w ogóle je to, co gotujesz, to już jest twój i nie będziesz spała z pluszowym miśkiem, chyba że…
Chyba, że palniesz jakąś głupotę. Niejaki Piotr Jackowski radzi kobietom nie pytać po wszystkim, czy facetowi się podobało, nie wspominać eksa, a nade wszystko – nie pytać, czy to był jednorazowy numerek, czy raczej trzeba zacząć rozglądać się za salą weselną. Spostrzeżenia redaktora skontrowane są wypowiedziami trzech bardzo modnych aktorów i dotyczą one tego, co ich zdaniem mężczyźni chcą słyszeć. Pierwszy, znany z epizodu w jednej telenoweli i roli głównego złego w jednym kryminale, zeznaje, że w zasadzie to słowa są przeżytkiem – on woli czułe klepnięcie, buziaka albo coś w tym guście. Aktor Maciej Stuhr, piękny i żonaty, dzieli się spostrzeżeniem, że najwspanialsze słowa to „chcę mieć z tobą dziecko”, bo niosą ze sobą informację pozawerbalną – nie precyzuje tylko, jaką. Doprecyzuję więc za aktora Stuhra — otóż jeśli powiesz coś takiego facetowi na pamiętnej trzeciej randce, to odbierze to on to jako sygnał do ucieczki. Na koniec aktor Szyc, znany nam z wywiadu w Twoim Stylu, gdzie opisywał wrażenia, jakie niesie ze sobą parcie na pęcherz. Tym razem aktor Szyc mówi, że najbardziej lubi, jak się do niego powie „dziękuję” – tym bardziej, jeśli zrobił właśnie coś związanego ze swoim zawodem. Czy tylko mnie się wydaje, że albo aktor Szyc właśnie przyznał się, że aktorstwo nie jest jego pierwszym i jedynym sposobem na chlebek z masełkiem, albo redaktor Jackowski z Cosmo wybrał trzy przypadkowe wypowiedzi dotyczące ważnych słów?
Czas na coś o seksie. Jak pisałam, na okładce pojawiła się informacja o ośmiu rodzajach orgazmu. Rozróżnienie wprowadzone przez magazyn Cosmo stoi co prawda w opozycji do tego, co piszą seksuolodzy, bo orgazm jednoczesny (wraz z partnerem) nie jest odrębnym rodzajem orgazmu od, powiedzmy, łechtaczkowego, ale redaktorki Cosmo mają — jak się wydaje — odgórne polecenie szokowania, także liczbami. Wszystkiego ma być jak najwięcej. Najzabawniejsze jest jednak to, że autorki tego przeglądu orgazmów poszły chyba po rozum do głowy, bo tym razem pojawia się informacja, że desperackie próby osiągnięcia czegokolwiek mogą skończyć się niepowodzeniem i że najlepszą metodą na przyjemność w łóżku jest skupianie się na doznaniach, a nie przypominanie sobie karkołomnych technik opisywanych w pismach. Czyżby więc następowała wyczekiwana przeze mnie ewolucja…?
Niestety w niewystarczającym stopniu. Wystarczy poczytać o dziewięciu rodzajach dotyku. Nie chciałam wyjść na czepialską megierę, więc porządnie wypytałam Icka, co sądzi o tych zabiegach. I tak, kładzenie głowy na ramieniu jest niewygodne – dla obu osób. Masaż karku, szczególnie podczas jazdy samochodem, to jeden z najgłupszych pomysłów, a wykonująca go pasażerka może stać się jedną z tegorocznych pretendentek do nagrody Darwina (przyznawanej osobom, które postradały życie w szczególnie idiotyczny sposób) – relaks i przymykanie oczu podczas prowadzenia samochodu mogą się szybko zakończyć na jakimś słupie. Pociąganie za płatki uszu i pieszczoty twarzy mogą raczej zadziałać zniechęcająco – który facet lubi, kiedy jego dziewczyna miętosi go tak samo jak ciocia Jadzia, kiedy był pucołowatym pięciolatkiem?
Podsumujmy – Cosmo zatraciło wyczucie, w jakich dawkach jego porady są strawne i zabawne (w małych), pisze nudne jak flaki z olejem teksty o nudnych osobach, dzieli facetów na cztery kategorie, z których każda jest taka sama, a na dodatek każe ich łapać i miętosić za miejsca na ciele, które raczej nie są niczyimi strefami erogennymi. Od ostatniego razu, kiedy polecano seks w zlewie i na drążku od zasłonki łazienkowej, nic się nie zmieniło. Co tu dużo mówić – Cosmo się zacięło, jak stara katarynka.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze