W mieście czterech muzykantów
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuW tej samej chwili zerknął na drogowskaz, który pokazywał drogę do miasta o nazwie Brema – i humor mu się poprawił. – czytałam synkowi bajkę o starym ośle, którego pan chciał przerobić na kiełbasę i który wraz z psem, kotem i kogutem został ulicznym muzykantem. Któregoś razu przeczesując Internet w poszukiwaniu tanich lotów natknęłam się na zachęcającą cenę biletów do Bremy. I tak oto wylądowaliśmy w niemieckim mieście, wiedząc o nim tylko tyle, że wędrowali do niego czterej muzykanci.
W tej samej chwili zerknął na drogowskaz, który pokazywał drogę do miasta o nazwie Brema – i humor mu się poprawił. – kolejny raz czytałam synkowi bajkę o starym ośle, którego zły pan chciał przerobić na kiełbasę i który wraz z równie starymi psem, kotem i kogutem został ulicznym muzykantem, po czym przechytrzył groźnych rozbójników. Brema zawsze wydawała mi się miejscem mało realnym i gdyby ktoś kazał mi ją pokazać na mapie, miałabym poważny problem. Któregoś razu przeczesując Internet w poszukiwaniu tanich lotów w jakieś ciepłe miejsce natknęłam się na zachęcającą cenę biletów do Bremy. I tak oto pewnego deszczowego dnia wylądowaliśmy w niemieckim mieście, wiedząc o nim tylko tyle, że wędrowali do niego czterej muzykanci.
Pierwsze wrażenie było iście bajkowe. Okolice naszego hotelu obsiadły domki z lukrowanymi ciastkami i kolorowe budki z cukierkami. Zapachy anyżu, karmelu i wanilii przyjemnie buszowały w naszych nosach, lecz to, co kazało nam stać na ulicy z rozdziawionymi ustami, zaczęło się wieczorem. Na przedsmak atrakcji trafiliśmy już w hotelu. Na każdego gościa czekały w pokoju zatyczki do uszu wraz z kolorowym liścikiem informującym, że w mieście odbywa się właśnie Ischa Freimaak i z tego powodu może być trochę głośniej. Co to takiego? To największy na północy, trwający 17 dni festyn ludowy, odwiedzany co roku przez 4 miliony ludzi. W tym roku bremeński festyn obchodził 975-lecie swojego istnienia. Rozliczne atrakcje w postaci karuzeli i huśtawek miały kiedyś przyciągać do miasta chłopów robiących zapasy przed nadchodzącą zimą. Z czasem handlowy charakter imprezy zbladł, a miasto rozświetliły neony gigantycznych konstrukcji lunaparku. Dziś na powierzchni ponad 1000 m² rozstawia się najnowocześniejsze i największe urządzenia służące do wywoływania gwałtownego skoku adrenaliny. Czegóż tu nie ma? Pewnie niejeden z gości dopóki nie przyjechał na Ischa Freimaak, nie zdawał sobie sprawy, na ile sposobów można wytrząsać ludziom drobne z kieszeni. Są tu szalone kolejki pędzące z zawrotną szybkością po serpentynach torów, są rakiety wystrzeliwujące śmiałków na wysokość wieżowca, są ruszające się domy, kręcące się w diabelskim rytmie karuzele, w sumie około 350 różnorodnych konstrukcji. Do tego dochodzą jeszcze stragany z lodami, cukierkami i wszechobecnymi piernikowymi serduszkami. Tradycją stało się obdarowywanie bliskich wielkim ciastkiem z napisem z lukru Ich liebe dich.
Brema, 1200-letnie miasto to jednak nie tylko ludowe rozrywki. Coś dla siebie znajdują tu chyba wszyscy. Miłośników architektury zachwyci katedra, XV-wieczny ratusz a przede wszystkim urocza Bottcherstrasse, dawna ulica bednarzy i pobliski Schnoorviertel zakątek pełen rybackich domków i wąskich uliczek. Smakosze wybierają się na wycieczkę do ratuszowych piwnic, gdzie z VIII-wiecznych beczek można skosztować wina. Nawet osoby z wyrafinowanym gustem dają się uwieść zapachowi i biegną skosztować kiełbasek sprzedawanych w pobliżu ratusza. Nie ma nic lepszego w chłodny, jesienny dzień! No chyba, że placki ziemniaczane z sąsiedniego straganu.
Miłośnicy nauki nie zawiodą się wizytą w Muzeum Zamorskim prezentującym ciekawe zbiory etnograficzne i repliki japońskich i chińskich budynków. Miejsce z którego równie trudno wyjść to Universum, nowoczesne, interaktywne muzeum prezentujące cuda nauki. Mali i duzi odkrywcy będą tu mieli trudności z wyborem najciekawszych eksponatów. Na powierzchni ponad 4000 m² przygotowane zostały 3 ścieżki tematyczne – człowiek, kosmos i natura. W ciągu kilku godzin pobytu można udać się w podróż łodzią podwodą, poczuć chłód Antarktydy, posłuchać ludzkich głosów z całego świata, obejrzeć wybuch wulkanu, przeżyć trzęsienie ziemi, przyglądać się pracującym mrówkom i sprawdzić, jak działa grawitacja. Można dużo, dużo więcej…
Jest jedna rzecz, bez zrobienia której nie można jednak wyjechać z Bremy. Każdy powinien dotknąć kopytka osiołka dźwigającego na grzbiecie psa, kota i koguta. Pomnik Bremen Stadtmusikanten stoi przed ratuszem. Jest również w logo miasta. Niewiele osób słyszało o Ischa Freimaak, o Universum, o bremeńskim parku rododendronów, ale prawie każde dziecko zna bajkę o czterech muzykantach. Wizytę w mieście zaczyna się więc najczęściej od pogłaskania osiołka.
Od kilku dni śledzę stronę internetową Bremy i nie mogę zdecydować się, czy odwiedzić ją ponownie w grudniu podczas Bremen Weihnachtsmark (Jarmarku Bożonarodzeniowego) czy podczas lutowego, największego w Europie Festiwalu Samby. Godzinny lot do Bremy jest tańszy niż pociąg do Krakowa. Bremo bądź pewna, że niedługo znów cię odwiedzę. Mnie też, jak osłowi z bajki braci Grimm, ilekroć patrzę na drogowskaz Brema, poprawia się humor. Szkoda tylko, że odkryłam to tak późno.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze