Wstyd mi za polskich turystów
EWELINA KITLIŃSKA • dawno temuNie lubię jeździć za granicę na imprezy pobytowe organizowane przez biura turystyczne. Jedną z przyczyn jest to, że często wstydzę się przyznać, że jestem Polką, żeby nikt nie pomyślał, że mogę się zachowywać tak, jak moi rodacy. Wiele mamy jeszcze do poprawy, aby przestano nas postrzegać, jak ordynusów bez ogłady.
Samolotowe procedury
Zaczynam się wstydzić za polskich turystów tuż po wejściu na pokład samolotu. Wtedy lecący na wakacje ziomkowie często pobrzękują dużą ilością butelek zakupionych w strefie wolnocłowej i upychając je w lukach bagażowych, komentują pełni dumy, że tych pięć butelek whiskey to wystarczy im ledwie na kilka dni picia, a potem nadejdą ciężkie, abstynenckie czasy.
Po usadzeniu się na miejscach często okazuje się, że turyści tak bardzo są związani ze swoim bagażem, że jeśli trafi się obok nich wolne miejsce, to sadzają na nim swoje pakunki, nie bacząc na przepisy, które dokładnie określają, gdzie bagaż powinien się znaleźć w czasie startu i lądowania. Już nawet nie chodzi o to, że wiele osób lekceważy jakiekolwiek procedury, bo my to już chyba w genach mamy niepokorną duszę i ułańską fantazję, ale niestety owa fantazja nie pozwala nam myśleć o skutkach niestosowania się do opracowanych w imię naszego bezpieczeństwa zasad.
Kiedyś, gdy samolot już kierował się na pas startowy, zwróciłam jednej pani uwagę, że jeśli nie włożyła swojej torby do luku, to niech ją włoży pod siedzenie.
„Proszę?! – burknęła pani – a niby z jakiej racji?!”
„Takie są przepisy, proszę pani”. – odpowiedziałam grzecznie.
Pani wzięła torbę i mamrocząc pod nosem klątwy pod moim adresem, rzuciła ją nonszalancko pod siedzenie. Szkoda, że nie pomyślała, że gdyby start samolotu nie odbył się w sposób poprawny, gdyby samolot zahaczył o coś skrzydłem lub kołem i gdyby nim rzuciło, to jej torba mogłaby uderzyć kogoś w głowę. Tej pani być może by się to przydało, ale nie ma pewności, że jej bagaż uderzyłby akurat ją, a nie innego, bogu ducha winnego pasażera.
Takie samo lekceważenie widać przy lądowaniu. Ostatnio widziałam kobietę, która zanim jeszcze samolot wylądował włączyła komórkę, bo musiała już z samolotu zadzwonić po taksówkę. Przy takim zachowaniu, niczym wydają się obciachowe oklaski, gdy tylko samolot dotknie pierwszymi kołami ziemi. Jak również to, że przedwcześnie wstajemy z miejsc, żeby jak najszybciej wyjść z samolotu, przepychając się przy tym. To nic, że i tak trzeba będzie czekać w hali na bagaż, ważne, aby być pierwszym.
Mój znajomy ma przyjaciela, który kiedyś też tak bardzo się spieszył. Odpiął pasy bezpieczeństwa zanim została wyłączona sygnalizacja. Samolotem nagle silnie wstrząsnęło i chłopak uderzył głową o oparcie siedzenia przed nim. Uszkodził kręgosłup. Dziś jeździ na wózku, a w samolocie obowiązują go specjalne procedury, bo nie umiał zastosować się do podstawowych.
Niedożywieni
Po rozlokowaniu się w hotelu, człowiek ma nadzieję, że to koniec sytuacji, w jakich będzie chciał się zapaść pod ziemię. Niestety, pora posiłków jest taka sama dla wszystkich. I w ich trakcie obserwuje się równie żenujące sceny. Pół biedy, jeśli korzysta się z opcji „All inclusive”. Bo wówczas wiedząc, że przez cały dzień będziemy mogli korzystać z posiłków i napojów, nie wynosimy ukradkiem z hotelowej restauracji żywności na później. W kilku hotelach widziałam wręcz warty kelnerskie, które miały za zadanie pilnowanie, aby Polacy nie wkładali przy śniadaniu bułek, czy kanapek do toreb lub kieszeni.
Ale nawet jeśli hotel świadczy usługę „All inclusive”, to z dezaprobatą obserwuję, jak moi rodacy korzystając ze szwedzkiego bufetu, pakują na talerze góry jedzenia, jakby co najmniej tydzień głodowali i niosą taką stertę do stołu, pilnując, aby po drodze coś nie spadło na podłogę z jej wierzchołka. Ponieważ człowiek ma jednak ograniczoną pojemność żołądka, więc na talerzach zostaje połowa tego, co wcześniej zostało załadowane. Tyle, że nie przypomina to już żywności, a jedynie obrzydliwą mamałygę, na widok której innym może się zbierać na wymioty.
Na dodatek, potrafimy przy tym wybrzydzać, że jedzenie jest paskudne i nie smakuje jak nasz polski schabowy. Nie umiemy degustować innych kuchni i z szacunkiem odnosić się do innej sztuki kulinarnej. Ba, często nie ma w nas ani krzty zrozumienia, że w innych krajach są inne produkty żywnościowe, niż w naszym kraju i w związku z tym, można się za granicą spodziewać innych potraw uważanych przez mieszkańców za przysmak. Przecież każdy goszcząc u siebie przybyszy, chce podać do stołu to, co potrafi zrobić najlepszego.
Fotka z zabytkiem
Kiedyś bawił mnie dowcip o tym, jak pewien Polak pojechał do Paryża, wrócił do domu i opowiadał żonie o tym, co widział.
„Zocha, k…, jak tam w tym Paryżu jest, to ja pier…. Wychodzę, k…, na ulice, a tam, ja pier…, patrzę, k…., w lewo, potem k… w prawo, no ja pier…!„K…, Zbychu, ale tam musi być pięknie!”
Po odbyciu wycieczek fakultatywnych wiem, że takie groteskowo przerysowane dialogi niestety mogą być prawdziwe.
Pokaz nieokrzesania zaczyna się od wyścigu do autokaru po najlepsze miejsca. Zdarza się, że dochodzi wtedy do kłótni o to, kto przybył pierwszy na upatrzoną pozycję. A jak dojdzie już do porozumienia, to w czasie drogi odreagowujemy stres zbyt głośnymi rozmowami zagłuszającymi przewodnika, często również popijając przy tym alkohol, bo wszak na wycieczkę jedziemy i trzeba się nań rozerwać.
W czasie zwiedzania bywa, że nie zwracamy uwagi na zalecenia, żeby nie rozchodzić się zbytnio i nie oddalać. Komentujemy na głos, że to czy owo się nam nie podoba tak, żeby wszyscy słyszeli opinię, bo po co mamy słuchać tego, co ktoś, kto od nas więcej wie, ma do powiedzenia, skoro i tak mamy swoje ugruntowane zdanie. I nierzadko potrafimy przyrównać bazylikę o unikalnej, cenionej na całym świecie architekturze, do plebanii, dajmy na to, w Bździmiu Dolnym.
Nie rozumiem, po co tacy ludzie jeżdżą na wycieczki, skoro nic im nie pasuje i nic się nie podoba. Nie są one przecież obowiązkowe. Jednak niejednokrotnie odnoszę wrażenie, że część osób wybiera się na nie tylko dlatego, żeby w popularnym miejscu strzelić sobie parę fotek, a potem chwalić się przed znajomymi, że tacy to z nas światowcy, że już tam byliśmy. No i jesteśmy lepsi od sąsiadów, którzy jeszcze tam się nie wybrali.
A skoro mowa o fotografiach, to notorycznie wchodzimy w kadr innym osobom, które planują zrobić zdjęcie. Podczas różnych podróży nie widziałam tak wielu ludzi przechodzących przed obiektywem fotografujących, jak Polaków. Większość innych nacji zauważa nie tylko czubek własnego nosa, ale widzi też bliźnich. I w takich wypadkach, albo czeka, aż ktoś to zdjęcie zrobi, albo przechodzi za plecami fotografa, żeby nie psuć komuś ujęcia.
Przedostatni raz byłam na imprezie pobytowej za granicą pięć lat temu. I przez długi czas już nie chciałam być. Ale złożyło się inaczej i półtora tygodnia temu wróciłam z podobnych wakacji. Uczciwie muszę przyznać, że troszkę zmieniło się na lepsze i szczęśliwie odrobinę mniej jest takich osób, za które trzeba się wstydzić. Niestety, i tak wciąż za dużo. Myślę, że znów przez długi czas nie będę chciała jechać na urlop stacjonarny z Polakami.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze