Targowisko recenzji
CASTORP • dawno temuZ jednej strony mamy do czynienia z bezprecedensowym zasięgiem i zwyżką pozycji kina w roli nowoczesnej rozrywki. Z drugiej strony nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że obserwujemy kryzys krytyki filmowej - jako profesji i dziedziny dziennikarstwa, jako samoistnej rozrywki i jako drogowskazu dla wyborów konsumenckich.
Mało kto nie podzieli opinii, że od połowy poprzedniej dekady jesteśmy świadkamifali ekspansji kinematografii, która ma wymiar ekonomiczny (budżety produkcji,promocja, inwestycje w multipleksy) i geograficzny (globalna dystrybucja).Prawidłowość ta dotyczy produkcji filmowych ze wszystkich regionów świata."Mumia" i "Król Skorpion", maratony potterowskie i tolkienowskie, futurystycznasaga "Matrix", wysokobudżetowe kontynuacje bondowskie oraz wiele autonomicznychfilmowych opowieści z Hollywood, wysyp francuskich superprodukcji eksportowych,mniejsza hermetyczność i otwarcie tego kina na widza zagranicznego, hinduskie"Monsunowe wesele", debiut i wciągnięcie do międzynarodowych sieci dystrybucjiobrazów fińskich, izraelskich, niemieckich i wielu innych oraz, niejednokrotnie,uczynienie z nich "planetarnych" hitów. Kinowe projekty, traktując potencjałdystrybucyjny jako trampolinę i osiągając efekty skali, przynosić zaczęły kolosalnedochody.
Tak więc, z jednej strony mamy do czynienia z bezprecedensowym zasięgiemi zwyżką pozycji kina w roli nowoczesnej rozrywki. Z drugiej strony nie potrafięoprzeć się wrażeniu, że obserwujemy kryzys krytyki filmowej — jako profesji i dziedzinydziennikarstwa, jako samoistnej rozrywki i jako drogowskazu dla wyborów konsumenckich.Jak to możliwe, że w tak owocnym dla kinematografii okresie (nie bez racji niektórzyzaoponują i stwierdzą, że mowa jedynie o wzroście ilościowym) jesteśmy świadkamiosłabienia pozycji tej formy metarozrywki (czyli rozrywki na temat rozrywki)?Co doprowadziło do tego, że znaczenie recenzentów spada, a dezorientacja widzówi dysonans po konsumpcji filmów rośnie?
Rola krytyki filmowej jest trudna do przecenienia. Wychodząca spod wprawnego pióraobytego krytyka wzbogaca odbiór obrazu, poszerza kontekst dzieła, niczym w przypadkuliterackich omówień i polemik krytycznych, bez których trudno sobie wyobrazićw ogóle literaturę jako dyscyplinę kultury. Patrząc na sprawę czysto pragmatycznie- dobry recenzent potrafi zaoszczędzić nam wydatku pieniędzy i cennego czasu,lub przeciwnie — nakłonić nas do "ulokowania" nadwyżek pieniędzy w tym seansie,który przyniesie najwyższą satysfakcję.
Niestety dla nas, świat recenzji przemienił się w targowisko, na którym panuje zgiełki rozgardiasz. Można by sobie jeszcze nic nie robić z cisnących się przed oczy setekdzienników i magazynów prześcigających się w tym, kto pierwszy "doręczy" recenzję,gdyby nie jeden fakt — brak ostatecznej instancji, o którą można się oprzeć, gdy szukamyniezawodnej i rzetelnej krytyki filmowej. Czyje opinie brać dziś można za autorytatywneinstrukcje jak spożytkować nasze pieniądze i czas wolny? Którą publikację uznać za godnegozaufania jurora? Paradoksalnie w tym przypadku — na przekór dogmatom wolnego rynku- panujący hiperpluralizm przestał służyć konsumentowi.
Gazeta Wyborcza, jej dodatek "Co jest grane?" oraz piątkowe artykuły w wydaniugłównym, całkiem słusznie uchodzi za rzetelną w materii kina popularnego.Nie raz zdarzyło się, że w trakcie konwersacji i układania planów na weekendużyliśmy argumentu "przeczytałem o tym filmie w Wyborczej". Nie są to recenzjewolne do wad — w mojej ocenie często brak im wyrazistości i są pisane z powściągliwością,w szczególności, gdy krytyka ugodzić może w film predestynowany (rozgłos, siła promocji)do bycia hitem. Być może dopatruję się win urojonych, być może nie — zostawiamto indywidualnemu osądowi. Ciepłe słowa należą się również recenzentom Rzeczpospoliteji wybijającemu się ponad ten szum serwisowi Filmweb dostępnemu w sieci.
Znacznie gorzej jest z już magazynami filmowymi, męskimi, kobiecymi oraz popularnymitygodnikami o tematyce społeczno-ekonomiczno-kulturalnej. Recenzje zazwyczaj publikowanena ich łamach dają powód do stwierdzenia, że każdego i wszystko da się pochwalić,tylko trzeba znaleźć na to metodę. Kwitnie opacznie rozumiana krytyka, która waloryczysto estetyczne, wizualne stawia na równi z walorami poznawczymi i refleksyjnymidzieła filmowego. Uciążliwe są również fetyszyzacja faktów oraz nachalność artykułówsłużących podsycaniu zainteresowania poprzez mnożenie ciekawostek na temat okolicznościpowstawiania filmu oraz samych gwiazdorów. Proszę sobie przypomnieć, przed jakimproblemem staje się, próbując jednoznacznie dojść, co jest jeszcze recenzją, a co jużartykułem nowinkarsko-plotkarskim bez wartości krytycznej. Zlewanie się jednegoz drugim, brak wyraźnej linii demarkacyjnej przedzielającej te dwa rodzaje treści.
Efekt jest zasmucający. Znaleźliśmy się w próżni autorytetów filmowych, gdzie towaremdeficytowym są wyraziste i wiarygodne opinie — jeśli już się takie trafiają, to giną w natłokui szumie informacyjnym. W następstwie tego z nieufnością przyjmujemy zarównoentuzjazm, jak negatywne wskazania recenzentów. Skłaniam się do opinii, że konsumentkina poczuł się zniechęcony bylejakością pracy recenzentów i zanegował sens czytaniarubryk filmowych w ogóle — a niesłusznie, gdyż pośród wysypu artykułów traktującychna temat kina są jednak publikacje warte uwagi. Tylko czy można się konsumentowi dziwić?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze