Fryzjer - twój bóg
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuPatrzyłam w lustro i ogarniało mnie coraz większe przerażenie. Na głowie miałam barana. Mówiłam przecież, że chciałam tylko skrócić, trochę skrócić. Panią fryzjerkę chyba poniosło. Jest zachwycona efektem, z dumą patrzy na moje runo (teraz czuję się jak belfer), coś tam jeszcze czesze i namaszcza specyfikami. Wreszcie z niekłamanym triumfem wyjmuje lustro i przykłada mi z tyłu głowy.
Patrzyłam w lustro i ogarniało mnie coraz większe przerażenie. Na głowie miałam barana, jak kobieta wyjęta żywcem z jakiegoś dokumentalnego filmu o rolniczkach z lat siedemdziesiątych. Mówiłam przecież, że chciałam tylko skrócić… trochę skrócić. Panią fryzjerkę chyba poniosło. Jest zachwycona efektem, z dumą patrzy na moje runo (teraz czuję się jak belfer), coś tam jeszcze czesze i namaszcza specyfikami. Wreszcie z niekłamanym triumfem malującym się na twarzy wyjmuje lustro i przykłada mi do głowy, żebym mogła zobaczyć, co też wspaniałego wyrzeźbiła mi z tyłu. Baran, baran, o jaaaaa! — jęczy mi w duszy.
— Podoba się? — uśmiecha się szeroko. W ogóle mi się nie podoba. Jestem przerażona. Czy wzięłam czapkę, czy wzięłam czapkę? Boże, żeby mnie tylko nikt nie zobaczył…
— Tak, świetnie – kłamię bez przekonania i od razu widać, że jestem niezadowolona.
Nie patrząc w oczy fryzjerce płacę i wychodzę pośpiesznie. Kiedy tylko znikam jej z oczu, zakładam czapkę i zastanawiam się, co robić. Zaraz umyję włosy, ułożę po swojemu i zobaczę, co mi wyjdzie. Nazajutrz idę do fryzjera. Innego.
Ile każda z nas zna dramatycznych historii związanych ze zmianą uczesania? Założę się, że mnóstwo. Pewna moja znajoma (ważne: brunetka z kręconymi włosami) opowiedziała mi o swojej wizycie u fryzjera. Zaproponował jej radykalną zmianę koloru – na blond, plus prostowanie. Znajoma się na owe zmiany nie zgodziła, ale później długo zastanawiała się nad fryzjerską propozycją. Uznała, że fryzjer chciał jej dać do zrozumienia, że taka jaka jest, jest nie do przyjęcia, że powinna wprowadzić poważne zmiany: zmienić kolor, wyprostować. Martwiła się tym tak bardzo, że wreszcie dała sobie przefarbować swoje loki na blond. Zresztą, jakie loki – loków też się pozbyła. Mówiła potem, że po tej fryzjerskiej operacji czuła się jak ktoś inny: z lustra naprzeciwko patrzyła na nią jej własnymi oczami jakaś szczurzyca! Jeszcze tego samego dnia, ale już w innym salonie, usiłowała przywrócić swój dawny wygląd.
Inna znajoma przed każdą wizytą wypija kilka kieliszków wina, tak bardzo boi się zmian – mówi, że kiedyś wyszła z salonu zanosząc się płaczem, taka się czuła oszpecona. Jeszcze inna chciała tylko trochę podciąć, ale fryzjerkę poniosło i zrobiła jej na głowie „barana”. W drodze do domu wstąpiła do sklepu, kupiła czapkę i modliła się, żeby tylko nie spotkać kogoś znajomego.
Zapytałam wielu kobiet, dlaczego nie reklamowały usługi, z której były niezadowolone? Odpowiadały, że nie wiedzą. Zdaje się, że odpowiedź na to pytanie znalazła Dubravka Ugrešić. W „Amerykańskim fikcjonarzu” pisała o swojej wizycie u fryzjera. Siedziała na fotelu, z przerażeniem wpatrywała się w swoje odbicie i mówiła fryzjerowi, że tak, jej uczesanie jest świetne. Też nie przyznała się do swojego niezadowolenia. Dlaczego? Uznała potem, że fryzjer ma nad człowiekiem tak wielką psychiczną przewagę – wręcz władzę – że nie sposób reklamować jego usług. To on, cały czas nad nami stoi, blisko, za plecami, jak zły porucznik nad nieposłusznym więźniem. To on jest panem naszej przyszłości: włosy przecież tyle o człowieku mówią (łatwo zepsuć o sobie dobrą opinię łupieżem i dwucentymetrowymi odrostami). Jednym cięciem może oszpecić albo upiększyć. W dodatku dotyka wrażliwej skóry głowy, przekraczając nasze intymne granice.
Na szczęście, obcinanie włosów rzadko kończy się traumą. Jak się człowiek z fryzjerem dogada, to wyjdzie z gabinetu upiększony, odmłodzony i szczęśliwy. Pierwsze, co należy zrobić, to znaleźć d o b r e g o fachowca. Wiedza o najlepszych gabinetach fryzjerskich przekazywana jest pocztą pantoflową – jedna pani drugiej pani dała adres dobry, tani… Dobrego fryzjera trzeba zdobyć, a najlepiej zjawić się u niego z czyjegoś polecenia: zupełnie jakby człowiek do masonerii starał się dostać, takie mecyje.
Kilka dni temu podsłuchałam w toalecie w jednym z wrocławskich klubów rozmowę kilku dziewczyn. Jedna z klubowiczek dała koleżankom namiar na swojego fryzjera, absolutnego maestro w tych sprawach, mistrza świata we fryzjerstwie, cała Polska się u niego czesze! Chyba jej nie uwierzyły, ale adres zapisały i przyznały, że fryzjerstwo to wielka sztuka i trzeba mieć doń talent, a nawet powołanie i poczucie misji. Ponadto najważniejsza rzecz mieć dobrego fryzjera: taki fryzjer jest ważniejszy niż ginekolog! Nie zapamiętałam niestety, jakie dyskutantki miały fryzury. Ale mistrz świata we fryzjerstwie utkwił mi w pamięci. :)
Myślę sobie teraz, że chyba zrobiłyśmy ze zwykłego obcinania włosów religię. Ale co tam, przyjemnie jest przecież być jej wyznawcą. Dlatego, wszystkim czytelniczkom życzę samych pięknych fryzur: udanych ondulacji, zachwycających balejaży, głębokich kolorów, świetlistych refleksów, awangardowych cięć i czego tam zapragnie dusza złakniona idealnej fryzury. Pozdrawiam też mistrza świata we fryzjerstwie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze