Ja ci jeszcze pokażę...
MARGOLA&KAZA • dawno temuMam niesłychanie cięty język. Przychodzą mi do głowy tysiące doskonałych ripost, zawsze wiem, co i komu powiedzieć, żeby się odgryźć, żeby dowalić przeciwnikowi tak, że nie wstanie... Bomba, Kaza. Absolutna bomba. Z opóźnionym zapłonem, bo te riposty zazwyczaj przychodzą mi do głowy dobrą chwilę po fakcie.
Moja Kazo,
Francuzi nazywają to „esprit d’escalier” (wielkie dzięki, Witku, za podpowiedź) – czyli w wolnym tłumaczeniu „zmysł klatki schodowej”. Zaraz po tym, gdy gospodarz wyrzuca cię z hukiem za drzwi, gdy przemierzywszy kilka schodów koziołkami wstajesz i otrzepujesz ubranie oraz nadwątloną godność osobistą, przychodzi ci do głowy, co i jak możesz mu nawtykać, żeby go boleśnie upokorzyć. I w tej klatce schodowej jesteś przez chwilę panem sytuacji. Wymierzywszy mu w duchu kilka dotkliwych ciosów udajesz się w siną dal, obiecując sobie, że następnym razem, to ty już mu pokażesz, na co cię stać. Nu, zajac, pagadi!
Jechałam sobie kiedyś spokojnie samochodem szefa, starym drypem z zepsutym komputerem pokładowym (solidna francuska robota) – i nagle, zgodnie zresztą z moim przewidywaniem (co ma wisieć, nie utonie) – zgasł. Na środku skrzyżowania, które z zasady jest zatkane po brzegi. Zanim zdążyłam cokolwiek uczynić, z malucha, który stał za mną, wyprysnął mało sympatyczny gość w okolicach sześćdziesiątki i rozpoczął gardłowanie. Że co to k… jest, że jak nie umiem jeździć, to niech siedzę w domu, że baba za kierownicą i że kierowca ma mieć jaja! Wszystko to wrzeszczał ten dżentelmen nad głową niewiasty pchającej samodzielnie na pobocze duże kombi. Spojrzałam tylko na niego, krzyknęłam „won!” i wsiadłam do samochodu, żeby wezwać pomoc. Gdy spojrzałam na tłumik odjeżdżającego malucha, roztrzęsiony jak jego właściciel, przyszło mi do głowy, że skoro ten pan tak dumny ze swych organów, powinien powiesić je sobie nad łóżkiem, niech i inni skorzystają, choćby z widoku, bo jak sądzę, wiele więcej z nich nie wykrzesze…
Albo – w pracy. Współpracuję, na szczęście dość luźno, z pewnym, hmm, jakby to nazwać… zakompleksionym bufonem. Pan niedawno zyskał posadę dyrektora, a że brak mu naturalnych cech lidera, w sytuacjach zagrożenia reaguje wrzaskiem i próbą obrażenia (umniejszenia) interlokutora. Przy jedynej naszej scysji — na szczęście mało mamy ku temu okazji — naskoczył na mnie, autorytarnie krzycząc, na co uprzejmie poprosiłam: „Nie drzyj się na mnie, z łaski swojej”. Bo ja delikatna jestem. Ale dziś w nocy, świeżo po rozmowie z koleżanką, która ma wyjątkowego pecha, gdyż jest jego podwładną, nie mogłam spać z oburzenia, gdy zrelacjonowała mi jego kolejne chamskie zachowanie. I wreszcie wiem, co mu powiem przy najbliższej okazji. Mianowicie, Kazo moja, że podniesiony głos i funkcja z dobrym samochodem jeszcze nie czynią z człowieka autorytetu.
A poza tym zacznę moje riposty notować. Co jakiś czas zrobię powtórkę. Na wypadek, gdyby ktoś miał fantazję nazwać mnie, na przykład, kobietą lekkich obyczajów – żebym umiała wtedy, nie zacinając się, pouczyć go, iż większe skupianie się na aspektach intelektualnych niż seksualnych życia jest bardziej rozwojowe. I że polecam poszerzenie horyzontów w tym zakresie.
Wolę nie okazać mu, że mam wiele wspólnego ze szwagrem – Mistrzem Ciętej Riposty.
Margola
***
Kochana Margolu,
Taki esprit d’escalier mam jak déjà vu, że zaczerpnę pełną garścią z mojego ubogiego słownika języka francuskiego. Ciągle i ciągle od nowa. Bez względu na liczbę i rodzaj prób, jakie przeprowadzę. Mogę opracować leksykon ciętych odpowiedzi na każdą okazję i bez okazji. Pogrupować je na wszelkie możliwe sposoby, rozpisać na role, wkuć na pamięć, w środku nocy zbudzona znienacka recytować od lewej do prawej i od prawej do lewej, we wszystkich znanych mi językach, a także paru nieznanych, bez zająknięcia i z zająknięciem… Jednak, jak „przychodzi co do czego”, w sytuacji krytycznej, w Chwili Próby, kończę zawsze tradycyjnie, tocząc się boleśnie po schodach z „Au!” i „Oj!” na ustach. Przy tym, im usilniej próbuję przypomnieć sobie odpowiednią ripostę, zdanie po wielekroć ćwiczone przywołać z pamięci nagle ulotnej - tym żałośniejsze są efekty końcowe. Cóż jednak się dziwić, że kiedy tak pędzę na łeb na szyję zrzucona, tocząc się po schodach, różne części ciała obijając losowo, z zadartą spódnicą, pończochą zsuniętą, włosem splątanym, krawatem przekrzywionym, że mi riposta wychodzi żałośniutka i taka jakaś nieskładna. Za dużo emocji się we mnie wtedy gotuje, żeby coś wymyślić, przyrządzić i przeciwnikowi na głowę wylać jeszcze ciepłe.
Na zimną krew zatem postawiłam i na osiągnięcia propagandy sukcesu. Otóż, spoglądam na przeciwnika wzrokiem lekko zdziwionym, brew unosząc nieznacznie (wiele godzin przed lustrem spędzonych dla osiągnięcia owego „nieznacznie”), lekko zaniepokojona jego/jej pogardy godnym zachowaniem, troskliwie nad jego/jej stanem wzburzenia pochylona, nieco ponad zaistniałą sytuacją. Daje mi to zawsze jakieś dwie sekundy, podczas których jest czas na znalezienie w zakamarkach umysłu jakiejś stosownej i w pięty iść mającej odpowiedzi. Jeśli znajduję — cedzę zimno, zaraz potem odwracając się, by mu/jej nie dać możliwości rewanżu. Jeśli nie znajduję – tylko odwracam się i wychodzę.
Bo podobno najważniejszym jest wiedzieć, kiedy wyjść. Z dramatycznych w skutkach sytuacji schodowych salwuję się ucieczką, która wygląda jak wycofywanie się na z góry upatrzone pozycje, w glorii i chwale unosząc ze sobą tak zwane „ostatnie słowo”.
W przypadku szczekacza z malucha proste żołnierskie „won!” byłoby zupełnie wystarczające. Wypowiedziane z odpowiednią dramaturgią, ostrzegawcze jak strzał w tył głowy, lapidarne a jednocześnie pełne czytelnej treści. Trafne jak szóstka w totolotka. „Won!” I już. Mówiąc „won!” operujesz na poziomie tego pana. I o to chodzi. Nie jestem pewna, czy zrozumiałby skomplikowane zdanie złożone, trzęsąc się żałośnie w słusznym — w jego mniemaniu — gniewie.
Przy okazji, nie zdążył Ci wyjawić, jaką konkretnie funkcję w samochodzie obsługuje za pomocą jaj? Czy może opuścił pole walki w mniemaniu, że ostatnie słowo należy do niego?
Kaza
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze