Kochany święty Mikołaju
LAURA BAKALARSKA • dawno temuPiszę wprawdzie do Ciebie „kochany”, ale w sumie to myślę, że obłudny, obleśny i leniwy z Ciebie staruch. Cały rok się obijasz, chlejesz gdzieś pod palmą, a głupim frajerom wmawiasz, że odmrażasz sobie nos w Laponii czy innej Norwegii. A on ci taki krasny od wódy.
Owszem, włóczysz się po kominach, ale jakoś dziwnym zrządzeniem losu – omijasz mój. A jak już w nim zaparkujesz – to na krótko i byle jak. Już ja wiem, że to mleko, które pijesz, to nie mleko, tylko malibu. Opój z Ciebie i obibok, ot, co.
Nigdy o nic Cię nie prosiłam. Siedziałam cicho w kącie, jak kazali rodzice, i czekałam, aż mnie znajdziesz. Ale Ty mnie systematycznie zlewałeś. I co, uważasz, że nie miałam żadnych potrzeb? Czy to dlatego, że nie zadręczałam Cię listami, SMS-ami i mailami uznałeś, że moim marzeniem jest komplet szklanek albo skarpeto-kapcie z ABS-em w rozmiarze średnim?! Nie rżnij głupa, z ABS-em to ja chcę Chrystlera!
Niech wreszcie dotrze do Ciebie, ty zakuta pało, że nie tylko przez cały zeszły rok, ale w ogóle przez wszystkie lata mojego życia, byłam grzeczna. Tak właśnie: grzeczna jak cholera – głuchy jesteś dziadu sakramencki, czy co?!
Gotowałam obiady.
Samotnie wychowywałam dziecko.
Nie upijałam się
Przynosiłam całą wypłatę do domu. Więcej nawet: dzieliłam się nią sprawiedliwie z dzieckiem, czego nie czyni żaden ojciec po rozwodzie.
Nie cudzołożyłam. Nawet do własnego łóżka ciężko mi dotrzeć. Te parę metrów z salonu do sypialni pokonuję aż cztery godziny. A to jest Twoja wina, bo moje łóżko to ostatnie miejsce, w którym może mnie spotkać coś ciekawego.
Jeżdżę czystym samochodem.
Nie trąbię bez umiaru na innych kierowców.
Od roku zamiast „o, ku…!” mówię „ojejusiu”.
Nie przesadzam kwiatów na klatce schodowej, nie piłuję tam desek i nie wystawiam na nią śmieci, jak czynią to moi rozliczni sąsiedzi.
Nie mówię bliźnim „Ja na twoim miejscu”, „Bo ty to sobie myślisz, że…” i „Powinnaś sobie to — czy – tamto”.
Nie wrzeszczę jako do głuchych, nie przeszkadzam śpiącym, swoje koty traktuję jak domowników, dokarmiam ptaszki, a na zebraniach mówię krótko, na temat i nikomu nie wmawiam, że znam się na wszystkim.
Przyznaję: mam kaprysy. Niesamowite. Wolę, kiedy mężczyznana pierwszą randkę przychodzi w garniturze, krawacie i sznurowanych butach, mokasyny z kutasikami pozostawiając mnie.
Następne kaprysy dotyczą nie tylko pierwszej randki. Otóż wolę zdecydowanie kiedy:
otwiera mi drzwi i przepuszcza przodemdźwiga ciężarysłuży ramieniemprzysuwa krzesłootwiera drzwi od samochodua nawet płaci za mnie, kiedy to jest pożądane.
Uważam, że Marilin Monroe nie miała racji twierdząc, że najlepszym przyjacielem dziewczyny są brylanty. Najlepszym przyjacielem dziewczyny jest mężczyzna, który je jej daje. Może także dawać małe złote drobiazgi i… takie tam, wspomagając tym samym podupadające rękodzieło. Kwiaty są niepraktyczne: więdną, trzeba im zmieniać wodę a w zwierzętach domowych budzą wprawdzie wąskie ale niezwykle intensywnie ukierunkowane zainteresowania. Poza tym — nie mam wazonu.
Żeby była między nami pełna jasność: nie życzę sobie ani wazonu, ani kolejnego dupka, który szuka mamusi albo frajerki. Proszę mi tu nie podsyłać żadnych baranów, którzy uważają, że skoro mamy równouprawnienie, to ja mam do nich dzwonić na komórkę – chociaż to ja straciłam pracę i mam chore dziecko, a oni dostają odcisku na tyłku na dyrektorskiej rządowej posadzie.
Za to raz na trzy-cztery tygodnie bywam u pewnego okulisty. Przepuszcza mnie w drzwiach, a kiedy idę w kierunku fotela czuję, jak mnie mierzy wzrokiem. Mówi mi, że świetnie wyglądam, albo że mi rewelacyjnie w tej nowej sukience, albo coś w stylu “z pani inteligencją na pewno to czy tamto". I ja tego nie uważam za zachowanie tandetne. Bo jeżeli to jest tandeta — to ja mogę być do końca życia kustoszem w muzeum szmiry. I nie czuję się również molestowana seksualnie. Tak to ja mogę być molestowana, jak najbardziej. Dotarło?
Podsumujmy. Dobry samochód, forsa w ilości wystarczającej na życie i rachunki, szarmancki, zamożny, nieskąpy i sprawnie seksualny oraz umysłowo facet. W ostateczności mogę przyjąć posadę Twojej asystentki, bo coś mi się widzi, że nie byłabym szczególnie przepracowana.
Jeśli tego wszystkiego nie dostanę, utwierdzę się w przekonaniu, że jednak nie opłaca się być grzecznym. Wiesz, co będę zmuszona wtedy powiedzieć? Tak jest:
— Spieprzaj, dziadu!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze